Reklama

Ile razy mam to powtórzyć?

Najpierw wysłuchał mnie dyżurny, potem jakiś policjant, który był akurat wolny, potem jeszcze ktoś, a następnie skierowano mnie do K. Siedziałem więc przed aspirantem Kulickim i kolejny raz opowiadałem to samo.

Reklama

– Jest pan pewien, że nikomu innemu nie udostępniał dokumentu tożsamości? – upewnił się funkcjonariusz.

– Mówiłem już sto razy! W ostatnim czasie tylko ten jeden facet miał w ręku mój dowód! No i… – zastanowiłem się – jeszcze jeden policjant, który spisywał mnie za przechodzenie na czerwonym, ale jego chyba można wykluczyć.

– Zasadniczo nikogo nie można – odparł aspirant. – Ale funkcjonariusz miał raczej marne szanse, żeby skopiować dowód.

Wzruszyłem ramionami. To była nasza trzecia rozmowa i kiedy mnie wezwał, myślałem, że ma coś konkretnego, a on znów zadawał te same pytania.

– Przecież od razu wam mówiłem, komu zostawiłem dowód – powiedziałem, z trudem powstrzymując gniew. – Powinniście przesłuchać tego naciągacza, a nie czepiać się mnie!

– I przesłuchaliśmy – odparł policjant. – Ale on stanowczo zaprzecza, jakoby pana znał i pożyczał panu pieniądze. O zabieraniu papierów nie wspomnę.

– Jezu – jęknąłem. – Przecież to zwyczajny lichwiarz i na pewno go znacie!

– Oczywiście – K. rozłożył ręce. – Problem w tym, że nie dysponujemy żadnym dowodem, który potwierdza, że pożyczył pan od niego pieniądze. Nie zażądał pan pokwitowania przekazania dokumentu, prawda? – upewnił się aspirant.

– Prawda! – teraz porządnie się zirytowałem. – Nie przyszło mi to do głowy! A panu by przyszło? – wycedziłem przez zęby.

– Nie wiem – na policjancie mój wybuch nie zrobił wrażenia. – Nie bywam w kasynach. Ani w legalnych, ani w nielegalnych – zaznaczył z wyższością.

Jasne, on nie bywa i to go tłumaczy! Ale przecież to też są miejsca dla ludzi. Człowiek, który obstawia pieniądze w grach losowych, nie jest od razu przestępcą. Co więcej, wielu porządnych i godnych szacunku obywateli grywa w ruletkę, Black Jacka czy kości, o jednorękich bandytach nie wspominając.

Chciałem się odegrać

To była dziwna noc. Najpierw wygrałem całkiem sporo w karty, ale potem wszystko straciłem, grając w ruletkę. Wszystko! Ale czułem, że jeszcze kilka zakładów i się odegram. Czasem tak jest, że intuicja coś podpowiada, ale portfel świeci pustkami. Żeby wszystko było jasne, nie jestem hazardzistą. To znaczy jestem i jednocześnie nie jestem. Jestem w tym znaczeniu, że lubię zagrać, ale nigdy nie wciągnęło mnie to na tyle, żebym zastawiał samochód, dom i w ogóle wszystko, co mam. Jeśli długo przegrywam, daję sobie spokój.

Nieraz już bywało tak, że znajdowałem się pod kreską, ale czułem, że się odegram i właśnie tak się działo. Podobno nie wszyscy uzależniają się od papierosów, nawet jeśli palą bardzo dużo, i ja mam właśnie tak z hazardem. Sprawa moich długów nie wzięła się z seryjnego przegrywania. Zawsze potrafię przerwać w dowolnym momencie, bywa, że nie zaglądam do kasyna nawet przez pół roku albo dłużej.

W każdym razie zostałem bez pieniędzy. Jednak każdy gracz wie, że w kasynach kręcą się ludzie, którzy gotowi są wspomóc nieszczęsnego człowieka pewnymi sumami. Pożyczki są udzielane na zbójecki procent, ale o pierwszej czy drugiej w nocy nikt nie dostanie kredytu w banku. No i każdy liczy, że w końcu się odegra. Tyle że w większości przypadków ludzie zazwyczaj łudzą się i obstawiają coraz wyżej. Ja zawsze wyznaczam sobie żelazny nieprzekraczalny limit.

Podszedłem do gościa, którego znałem z widzenia i wiedziałem, że to człowiek lichwiarza. Wysłuchał mnie i zaprowadził na zaplecze kasyna do niewielkiego biura.

– Dwa tysiące? – upewnił się starszy, siwy gość siedzący za biurkiem, na którym stały duża kasetka i laptop. – Bo mogę udzielić znacznie większego kredytu. Do tej pory nie zadłużał się pan u mnie, a bywa tu dość często, więc nie ma przeszkód…

– To mi w zupełności wystarczy – odparłem. – Jeżeli znowu przegram, to nie będę się dalej wygłupiał – wyjaśniłem.

Spojrzał na mnie z zastanowieniem, a potem otworzył kasetkę.

– Dowód osobisty – wyciągnął rękę.

– Słucham? – zapytałem, kręcąc z niedowierzaniem głową.

– Dowód – powtórzył lichwiarz. – Bierze pan pieniądze ode mnie pierwszy raz, muszę mieć zastaw, no i oczywiście informację, gdzie pana ewentualnie znaleźć, o ile to stary typ dowodu – uśmiechnął się.

To mi się nie spodobało, ale mężczyzna przekonywał mnie, że każdy inny pożyczkodawca zażąda tego samego.

– Dowód poczeka, aż zwróci pan dług – poinformował. – Za pierwszym razem zawsze tak postępujemy. Ale kiedy tylko uregulujemy swoje sprawy, dostanie pan dokument z powrotem – zapewnił.

Co było robić? Na swoje nieszczęście zostawiłem dokument lichwiarzowi.

Nie miałem nic na swoją obronę

Aspirant K. wysłuchał mojego zeznania kolejny raz i zapytał już tradycyjnie:

– I nic nie wzbudziło pana podejrzeń?

– A co miało wzbudzić? Uznałem, że lepszy taki zastaw pod pożyczkę niż weksel opiewający na mieszkanie czy samochód.

Młody funkcjonariusz pokręcił głową i zapisał coś w protokole.

– Chyba jednak lepiej byłoby zrobić właśnie taką transakcję – zauważył. – Biorąc pod uwagę to, co się stało, dla pana byłoby lepiej zastawić coś z majątku. Nie musiałby pan teraz składać zeznań i się tłumaczyć.

Trudno było mi się z nim nie zgodzić. Gdybym zaoferował pod zastaw pożyczki coś materialnego, dawno bym zapomniał, że w ogóle pożyczałem pieniądze od tego pazernego sukinsyna.

Do gabinetu wierzyciela wróciłem następnego dnia. Nie, nie po następne pieniądze, tylko oddać to, co pożyczyłem. Gość wydawał się zdziwiony, ponieważ pewnie nieczęsto zdarzało się mu coś podobnego. Dłużnicy raczej go unikali. Wbrew temu, co podpowiadała mi intuicja, nie odegrałem się tej nocy. Przepuściłem te dwa tysiące i poszedłem do domu. Kusiło mnie, by coś dobrać u lichwiarza, ale rozsądek zwyciężył. To najwyraźniej nie był mój dzień. Rano wyjąłem z bankomatu gotówkę, a po pracy udałem się do kasyna.

– Dwa tysiące plus odsetki – położyłem całą należność na biurku. – Wszystko się zgadza? – upewniłem się.

Mężczyzna kiwnął głową i zręcznym ruchem zgarnął banknoty do szuflady.

– Polecam się na przyszłość – powiedział, a potem sięgnął do kasetki i grzebał w niej przez chwilę. Wreszcie oddał mi dowód, dodając z uśmiechem: – Gdyby wszyscy byli tak rzetelni jak pan, mógłbym zwijać interes. Niewiele bym zarobił.

Domyślałem się, że najwięcej zarabia na takich, którzy zalegają dłuższy czas i zamiast tysiąca czy dwóch muszą oddać dwadzieścia razy tyle albo nawet więcej.

Inni też pożyczają i nic się im nie dzieje!

Zapomniałem szybko o całej sprawie. Po kilku miesiącach dostałem z banku pismo wzywające mnie do natychmiastowego spłacenia kredytu w wysokości pięćdziesięciu tysięcy złotych z odsetkami. Oczywiście zdenerwowany od razu pognałem do placówki i dowiedziałem się, że zaciągnąłem kredyt na taką sumę i go nie spłacam.

Nie zwlekając, zgłosiłem sprawę na policji. I tak się ta sprawa ciągnie od kilku tygodni. Ustalono, że ktoś rzeczywiście wziął pożyczkę, posługując się skanem mojego dowodu. Tak właśnie – w naszych czasach to w zupełności wystarczy, żeby zawrzeć internetową umowę z bankiem.

– Sprawdziliście, kto w moim imieniu zawarł umowę? – dopytywałem. – Przecież jeśli zrobił to ten lichwiarz…

– Na pewno nie on – przerwał mi młodszy aspirant. – Umowa została sfinalizowana z mobilnego urządzenia w centrum miasta. Tam, gdzie jest darmowe wi-fi. W tym samym czasie pana wierzyciel przebywał w zupełnie innym miejscu.

Przełknąłem ślinę. Dobrze wiedziałem, co to oznacza. Umowę zawarł jakiś podstawiony koleś, któremu lichwiarz odpalił parę złotych. Kredyt został przelany na rachunek oszusta. Problem w tym, że nie znajdował się on w żadnym europejskim banku, tylko pewnie na jakichś Kajmanach.

– Nie wiem, co panu strzeliło do głowy, żeby dawać do ręki dowód jakiemuś malwersantowi – dziwił się K. – Naprawdę nic pan nie podejrzewał?

– Nic a nic! – odrzekłem. – Ludzie przecież pożyczają forsę u takich typów i jakoś nic się im nie dzieje. On czerpie kolosalne zyski z udzielania chwilówek!

– To, że nie słyszał pan skarg na podobne sprawy, nie znaczy, że nic się nie dzieje – zauważył policjant. – Pan zwrócił dług, więc ma tylko kredyt do spłacenia. Inni miewają zwykle i jedno, i drugie. A odsetki rosną w obu przypadkach.

– I co teraz? – spytałem prawie szeptem, czując, jak siły mnie opuszczają.

– Teraz trzeba będzie zwrócić się do sądu. Ale niech pan nie ma wielkich nadziei. Pod względem formalnym to pan zaciągnął pożyczkę, a banki nie są skłonne odpuszczać w takich sytuacjach czy iść na ugodę.

Czasem człowiek dostaje obuchem w głowę i budzi się w zupełnie innym, obcym świecie. Właśnie tak się poczułem, kiedy policjant uświadomił mi, że dług w banku będę musiał jednak spłacić.

– Boże, co to będzie… – jęknąłem. Tylko na tyle było mnie stać.

– Teraz niech się pan modli, żeby to była jedyna pożyczka, jaką zaciągnięto na pana dowód – odparł aspirant.

Reklama

Wykrakał. Dwa dni po tej rozmowie dostałem upomnienie z innego banku.

Reklama
Reklama
Reklama