Reklama

Czasem myślę, że całe moje życie to jedno wielkie liczenie. Liczyłam budżet domowy, liczyłam ile zostało do wypłaty, liczyłam, ile możemy wydać na święta, wakacje, nawet na nową kurtkę dla dzieci. Z zawodu jestem księgową – i może właśnie dlatego miałam obsesję na punkcie każdej złotówki.

Reklama

– Asia, no przecież nie jesteśmy milionerami – mawiał Marek, mój mąż. – Jakoś damy radę. Tylko nie rób doktoratu z każdej faktury.

Ale ja i tak robiłam. Bo kiedy trzeba spłacać kredyt hipoteczny, wychować dwójkę dzieci i jeszcze nie dać się wciągnąć w długi – to nie ma miejsca na spontaniczność. O nie. Liczy się rozwaga. Z Markiem jesteśmy razem od ponad dwudziestu lat. Nie powiem, żeby to była miłość jak z romansu. Ale było w tym coś solidnego, trwałego. Taka codzienna lojalność. Wspólne poranki, obiady, kolacje. Wspólne „nie stać nas teraz na kino” i „może w przyszłym roku pojedziemy gdzieś dalej niż do teściów”. Przywykłam.

Marek pracuje w dużej firmie produkcyjnej. Pracowity, sumienny, nigdy się nie spóźniał. Przez lata mówił mi, że nie ma premii – bo „firma tnie koszty”, „bo kiepski rok”, „bo nie ma w budżecie”. Śmiałam się czasem, że chyba tylko on jeden w Polsce nigdy nie dostaje premii.

– No już nie dramatyzuj – mruczał z irytacją. – Przecież wszystko mamy. Dzieci zdrowe, dach nad głową, mamy co jeść. I kochamy się, prawda?

Kiedyś nawet o to nie pytał. Tylko że coś zaczęło we mnie pękać. Czasem, kiedy dzieci spały, a on siedział w ciszy z laptopem na kolanach, zastanawiałam się: co on tak długo tam klika? Zaufanie. To podstawa każdego związku. Tak mi się zawsze wydawało. Do czasu aż Paulina nie powiedziała tego jednego zdania, które rozsypało moje poukładane życie w drobny mak.

Przypadkowe odkrycie

– No i wyobraź sobie, że drukarka w naszym biurze znowu się zacięła – opowiadała Paulina, mieszając cukier w kawie. – A ja, zamiast wydrukować dla szefa fakturę, dostałam jakiś stary wyciąg z banku. Nawet się zdziwiłam, bo to było na nazwisko... Marka.

Zamarłam z kubkiem w ręce. Kawa się rozlała na spodeczek.

– Co? – zapytałam gwałtownie. – Mojego Marka?

Paulina spojrzała na mnie zaskoczona moją reakcją. Próbowałam się uśmiechnąć, udawać, że to mnie nie rusza. Że nie czuję, jak serce mi przyspiesza. Ale nie wyszło.

– A z jakiego banku był ten wyciąg? – zapytałam.

– Nie pamiętam, serio. Ale to był przelew. Duży. Coś koło pięciu tysięcy.

Poczułam, jak drętwieją mi palce. W mojej głowie aż huczało. Marek nie miał oddzielnego konta. Mieliśmy wspólne. Wszystkie pieniądze trzymaliśmy razem. Wszystko było transparentne. Przynajmniej tak myślałam.

– Może to jakiś błąd... – wyszeptałam, ale Paulina już nie słuchała, przeglądała coś w telefonie.

Wieczorem nie potrafiłam spojrzeć Markowi w oczy. Patrzyłam, jak kroi pomidory, jak beztrosko się śmieje do dzieci. I myślałam: „Kim ty jesteś, człowieku, z którym śpię od tylu lat?” Bo jeśli miał drugie konto... to co jeszcze przede mną ukrywał?

Konfrontacja z Markiem

– Marek... – zaczęłam, ledwo zamknęły się drzwi od pokoju dzieci. – Muszę cię o coś zapytać.

Nie oderwał wzroku od telewizora.

– No?

– Masz jakieś drugie konto?

Zamarł. Odruchowo ściszył dźwięk, ale nie spojrzał na mnie.

– Skąd ci to przyszło do głowy?

– Odpowiedz – powiedziałam, czując, jak coś we mnie pęka. – Po prostu powiedz, czy masz konto, o którym mi nigdy nie mówiłeś.

– Joasia, błagam... – zaśmiał się sztucznie, jakby próbował to obrócić w żart. – Pracujesz w księgowości, szukasz teorii spiskowych?

– Nie żartuj. Widziano twój wyciąg. Przelew na pięć tysięcy. W tym samym czasie, kiedy mówiłeś, że „w tym roku znowu nie było premii”.

Zapadła cisza. Tak gęsta, że słyszałam, jak w drugim pokoju chrapał nasz kot.

Skąd masz takie informacje?

– To prawda? – przerwałam mu ostro. – Masz konto, które ukrywasz przede mną?

Wstał. Nie podnosił głosu, nie zaprzeczał. Po prostu wyszedł z salonu. Bez słowa.

– Nie uciekaj! – krzyknęłam za nim. – Marek! Odpowiadaj mi!

Wrócił po chwili. Blady. Wkurzony. Albo przerażony.

– Joasiu, nie teraz. Jestem zmęczony. Pogadamy jutro.

– Nie ma jutro! – zbliżyłam się do niego. – Mów. Teraz. Tu. Wszystko. Albo...

– Albo co? – rzucił z goryczą. – Po dwudziestu latach zaczynasz grozić?

– Po dwudziestu latach wychodzi, że nic o tobie nie wiem! – wrzasnęłam. – Nic!

Zatrzasnął za sobą drzwi. A ja zostałam sama. Z drżącymi rękami i sercem, które waliło jak szalone.

Znalazłam dowody

Nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, aż w końcu podniosłam się z łóżka. Cicho, na bosaka, przeszłam do jego gabinetu. Marek od zawsze miał tu swoje miejsce – biurko, komputer, szuflady pełne dokumentów, pamiątek, rzeczy, których nigdy nie ruszałam. Ale dziś już nie obowiązywały żadne zasady. Najpierw zwykłe papiery – gwarancje, umowy z operatorami, stare PIT-y. Nic ciekawego. Ale potem znalazłam czarne pudełko po tablecie, które wyglądało niepozornie, choć wyjęte było jakby niechcący. W środku koperta.

Moje dłonie lekko drżały, gdy ją otwierałam. A potem... wszystko stało się jasne. Wyciągi bankowe, przelewy. Regularne wpływy co trzy miesiące. „Wynagrodzenie zmienne – premia kwartalna”. Każda na kilka tysięcy. Sześć lat. Sześć lat, odkąd, jak mówił, „firma tnie koszty” i „premii nie ma”. A on wciąż je dostawał. W tajemnicy. Na konto, o którym nigdy nie wspomniał.

Usiadłam ciężko na krześle. Czułam się, jakbym znalazła coś znacznie bardziej bolesnego niż dowód zdrady. Bo to była zdrada. Zdrada zaufania. Partnerstwa. Tej wspólnej walki o przetrwanie, którą rzekomo toczyliśmy razem. Wzięłam jeden z wyciągów do ręki. Kwota: 5800 zł. Data: grudzień. W tym samym miesiącu, gdy prosiłam, żebyśmy nie rezygnowali z prezentów dla dzieci. Drzwi się otworzyły. Marek stanął w progu. W półmroku zobaczył papiery rozsypane na biurku.

– Asia... co ty robisz?

Nie odpowiedziałam. Po prostu podniosłam wzrok.

– Dlaczego? – zapytałam cicho. – Dlaczego nie powiedziałeś?

– To skomplikowane – westchnął, przesuwając dłonią po twarzy. – Chciałem mieć coś swojego. Na wszelki wypadek... Gdyby kiedyś coś się zmieniło...

Spojrzałam na niego długo. Nie musiałam już zadawać pytań. Wiedziałam wszystko.

Muszę to sobie poukładać

Ola od rana patrzyła na mnie uważnie. Miała dwanaście lat, ale widziała więcej, niż bym chciała. Tomek – starszy, bardziej zamknięty w sobie – udawał, że niczego nie zauważa. Ale kiedy Marek rano wyszedł z domu, nawet nie spojrzał w stronę dzieci. A one to poczuły. Wszystko czuły.

– Mamo, wszystko w porządku? – zapytała Ola przy śniadaniu.

– Tak, kochanie – odparłam, choć nie potrafiłam zmusić się do uśmiechu. – Tylko jestem trochę zmęczona.

Nie chciałam im jeszcze mówić. Jeszcze nie. Najpierw musiałam sama to sobie poukładać. Zadzwoniłam do Pauliny. Spotkałyśmy się w kawiarni, w tej samej, co zawsze. Ale tym razem nie zamówiłam ciasta. Nie czułam smaku.

– Znalazłam wszystko – powiedziałam, nie patrząc jej w oczy. – Miał drugie konto. Od sześciu lat. Wszystkie premie tam trafiały.

Paulina odsunęła filiżankę.

– Asia... – zaczęła cicho.

– Nawet nie chodzi o pieniądze – przerwałam jej. – Choć one też. Chodzi o to, że on planował coś beze mnie. Może ucieczkę. Może życie po życiu. Jakby już od dawna zakładał, że kiedyś się rozstaniemy.

– Może był po prostu tchórzem – powiedziała Paulina. – Nie miał odwagi ci powiedzieć. Może bał się, że go znienawidzisz.

– A może mnie nigdy nie kochał – wyszeptałam. – Może od lat byłam tylko wygodą. Kuchnią, rachunkami, matką jego dzieci. A to, co naprawdę cenne, trzymał z dala ode mnie.

Paulina ujęła moją dłoń. Milczała. Czułam, że jej wsparcie było mi wtedy potrzebne jak nigdy wcześniej. Wróciłam do domu. Ola położyła się obok mnie na kanapie.

– Mamo, jesteś smutna.

Pocałowałam ją w czoło i przytuliłam mocno.

– Czasem dorośli też się boją, Olu. Ale obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze.

Tylko nie wiedziałam jeszcze, co to znaczy „dobrze”.

Nie byłam gotowa, by podjąć decyzję

Wstałam bardzo wcześnie. Nie mogłam spać, przewracałam się w pościeli do czwartej nad ranem. O piątej siedziałam już przy kuchennym stole z kartką papieru i długopisem. Nie wiedziałam, co na niej napiszę, ale musiałam coś z siebie wyrzucić. Nie potrafiłam podjąć decyzji. To nie było tak, że nagle go nie kochałam. Ale czy można kochać kogoś, kto cię okłamywał przez sześć lat? Żył obok, dzielił łóżko, dzieci, kolacje – i jednocześnie prowadził swoje własne, ciche życie z tajnym kontem? Zadzwoniłam do pracy. Wzięłam urlop na żądanie. Po śniadaniu zadzwoniłam też do Marka. Odebrał po kilku sygnałach.

– Joanna?

Musimy porozmawiać. Bez dzieci. Przyjdź po pracy.

Nie pytał o nic. Przyszedł punktualnie. Zmęczony, z opuszczonym wzrokiem. Usiadł na brzegu fotela. Ja naprzeciwko, z założonymi rękami. W pokoju było tak cicho, że słychać było tylko cykanie zegara w kuchni.

– Powiesz coś? – zapytał w końcu.

Jeszcze nie wiem, co mam ci powiedzieć – odparłam zgodnie z prawdą. – Nie wiem, co zrobić. Przez sześć lat okłamywałeś mnie codziennie. W każdej drobnej rozmowie o budżecie, o oszczędnościach, o planach.

– Asia... Ja nigdy nie przestałem cię kochać – powiedział cicho. – Ale zacząłem się bać. Miałem wrażenie, że wszystko jest na twojej liście – planów, rachunków, celów. A ja... nie mieściłem się w tym porządku. Zacząłem odkładać. Na wypadek, gdybyś mnie kiedyś zostawiła.

Zamarłam. Nie tego się spodziewałam.

– Myślałam, że to ja byłam tą, której brakowało zaufania. A ty ukrywałeś pieniądze, bo bałeś się mnie?

– Nie ciebie. Życia. Dorosłości. Wszystkiego naraz.

Siedzieliśmy tak długo. Rozmawialiśmy. Inaczej niż przez lata. Nie wróciłam z nim do wspólnego łóżka. Ale też go nie wyrzuciłam. Dałam sobie czas. Kilka dni. Może tygodni. Może to się nie uda. Ale może... warto najpierw posłuchać, zanim się zamknie drzwi.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama