Reklama

Miałam nadzieję, że ten wyjazd coś zmieni. Że naprawi. Że pozwoli nam wrócić do siebie. Bo przecież kiedyś byliśmy nierozłączni – Artur i ja. Przez prawie dziesięć lat tworzyliśmy parę, która umiała się dogadać bez słów, która śmiała się z tych samych głupot i wspólnie marzyła o domku z ogrodem. Ale od jakiegoś czasu nasze rozmowy były bardziej o tym, jakie rachunki trzeba zapłacić albo kto zrobi zakupy. Nie było między nami intymności i czułości.

Reklama

Dlatego ten majowy weekend był naszą ostatnią deską ratunku. Spakowaliśmy się rano – termos z kawą, kanapki, Artur zatankował auto, ja wrzuciłam do bagażnika plecak i nasze ulubione sudoku. Miało być jak dawniej.

W aucie – cisza. Nie taka spokojna, tylko napięta. Artur patrzył na drogę, a ja starałam się coś zagaić, ale z każdą minutą miałam coraz większe wrażenie, że dzieli nas mur.

– Zatrzymajmy się na stacji, muszę do łazienki – powiedziałam po dwóch godzinach. Skręcił w zjazd bez słowa.

Gdy wyszłam z łazienki, zajrzałam jeszcze do samochodu, żeby wyjąć chusteczki z bocznego schowka. Artur poszedł do toalety. I wtedy ją zobaczyłam. Kopertę.

„Natalia” – moje imię, jego pismo. Serce zaczęło mi bić jak oszalałe. Przez sekundę się wahałam – może nie powinnam? Może to coś miłego na później?

Ale nie. Nie po tym, jak od tygodni coś czułam, a nie potrafiłam tego nazwać. Otworzyłam.

Nie mogłam w to uwierzyć

Nie potrafię już dłużej udawać” – tak zaczynał się list. Miałam wrażenie, że słowa nie tylko palą mi dłonie, ale i całą mnie.

Artur pisał, że próbował. Że przez wiele miesięcy oszukiwał sam siebie, że jeszcze coś do mnie czuje. Że się zmieni. Ale prawda była inna: czuł się przy mnie martwy. I nie wiedział, jak mi to powiedzieć, dlatego napisał. Chciał zostawić ten list w domu, ale coś go powstrzymało. Może jeszcze się wahał.

„Nie chcę patrzeć, jak się rozklejasz, Natalia. Jak się rozsypujesz. Nie mam w sobie już żadnych uczuć, tylko pustkę. I to mnie przeraża. Chciałem ci to powiedzieć, jak będziemy gdzieś daleko. Gdzie nie będzie twojej mamy, naszych znajomych, naszych wspólnych miejsc. Gdzie będzie tylko obce powietrze i łatwiejsze pożegnanie”.

List kończył się słowami: „Wybacz. Nie potrafię być tym, którego kiedyś znałaś”.

Ręce mi się trzęsły. Próbowałam złapać oddech, ale wszystko we mnie krzyczało. Przecież to nie miało tak wyglądać. Nie teraz. Nie w samochodzie, w połowie drogi do jakiejś agroturystyki w Bieszczadach. Jak mógł...?

Wyciągnęłam telefon. Zadrżał mi głos, ale mimo to zadzwoniłam. Do Asi. Mojej przyjaciółki. Odebrała po trzecim sygnale.

– Natalia? Co się stało?

– On... on mnie zostawił – wyszeptałam. – List... znalazłam list. On planował mnie zostawić... jeszcze zanim dojechaliśmy.

– Co? Co ty mówisz? Gdzie jesteś?

– Na stacji. Sama. Czy to możliwe, że on mnie naprawdę zostawił... w taki sposób?

Zachował się jak tchórz

Kopertę trzymałam wciąż w dłoni, jakby miała mnie uchronić przed tym, co za chwilę miało się wydarzyć. Jakby była tarczą, a nie ciosem prosto w serce. Siedziałam w samochodzie z otwartymi drzwiami, wciągając powietrze małymi haustami, bo większe już nie przechodziły przez gardło. I wtedy zobaczyłam go.

Artur niósł dwie kawy. Uśmiechnięty. Jakby nic się nie stało. Jakby nie podpisał właśnie aktu kapitulacji nad naszym związkiem.

Zatrzymał się kilka kroków przed autem.

– Coś się stało? – spytał, marszcząc czoło. Spojrzał na moją dłoń.

Nie odpowiedziałam. Powoli uniosłam kopertę i potrząsnęłam nią lekko w powietrzu.

– To miał być twój wielki gest? Zamiast rozmowy? List?

– Natalia... ja...

– Ty co? – przerwałam mu, wstając. Głos mi drżał, ale w oczach miałam ogień. – Chciałeś po prostu zostawić list, a potem zniknąć jak tchórz? Bez słowa?

– Nie chciałem robić sceny...

– Sceny?! To ty właśnie robisz scenę, Artur! Ty zniszczyłeś wszystko i masz czelność mówić o scenie?! – podniosłam głos.

Artur odłożył kawy na maskę auta. Oparł się o bok samochodu, spuścił wzrok.

Nie potrafię dłużej tego ciągnąć – powiedział cicho.

– To może trzeba było mi to powiedzieć jak człowiek, a nie pisać list jak tchórz – rzuciłam z goryczą.

Zamilkł. Tylko głęboko oddychał.

– Wiesz co? – dodałam, patrząc mu prosto w oczy. – Nie jestem pewna, czy bardziej boli to, że mnie zostawiłeś… czy to, że zabrakło ci odwagi, żeby mi to powiedzieć w twarz.

Odwróciłam się i wsiadłam z powrotem do samochodu. Nie odpalałam silnika. Siedziałam. I płakałam.

Czułam się upokorzona

Silnik był wyłączony, ale w głowie słyszałam głośny szum. Serce waliło, jakby chciało wyrwać się z klatki piersiowej. Widziałam w lusterku, jak Artur opiera się o maskę, ale nie podchodzi. Chyba wciąż czekał, aż powiem coś więcej. Że może przełknę ten upokarzający list. Ale mi już zabrakło słów.

W końcu wsiadł i ruszyliśmy. W aucie panowała grobowa cisza. Może myślał, że jednak pojedziemy razem dalej, porozmawiamy. Jakby nigdy nic. Ale wtedy coś we mnie pękło.

Zatrzymaj się w najbliższym mieście – powiedziałam po chwili, cicho, ale z naciskiem.

– Natalia, ale...

– Zatrzymaj się, mówię – powtórzyłam. – Sama wrócę do domu.

Nie kłócił się. Skręcił na boczną drogę zaraz za stacją, jakieś pole, kilka drzew. Pusto. Gdy tylko auto się zatrzymało, wysiadłam i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Słońce było wysoko, ale mnie było zimno. Zimno od środka.

Usiadłam przy rowie. Trzęsłam się, ale nie płakałam już. Patrzyłam w dal. Na asfalt, który prowadził donikąd. Dokładnie jak my.

Głosy w mojej głowie zaczęły krzyczeć. Przewijały się wspomnienia – śmiech Artura, wspólne noce, to, jak całował mnie w czoło przed snem. Kiedy to wszystko zaczęło się psuć? Czy wtedy, gdy przestał się dopytywać, jak minął mi dzień? Gdy coraz częściej zasypiał z telefonem w ręku, plecami do mnie?

I ja, głupia, myślałam, że może weekend, że może jakaś rozmowa coś zmieni. A on miał już plan. Tylko zabrakło mu odwagi.

Czułam się zraniona, upokorzona, ale... jednocześnie coś innego rosło gdzieś pod powierzchnią. Coś dzikiego. Nowego. Może to była złość, determinacja. A może – pierwszy od dawna przebłysk siły.

Bo skoro Artur potrafił po prostu napisać list i uznać, że to wystarczy... to może ja wcale nie potrzebuję kogoś, kto mnie traktuje jak zbędny bagaż?

Nie chciałam tego ciągnąć

Minęło może piętnaście minut, może godzina – czas przestał mieć znaczenie. Siedziałam przy tym rowie, brudząc sobie spodnie i mając to totalnie gdzieś. Artur w końcu wyszedł z samochodu. Powoli. Jakby się bał, że nagle rzucę w niego kamieniem.

– Natalia... – zaczął cicho. – Możemy pogadać?

Nie odpowiedziałam. Patrzyłam w dal. Chyba liczyłam na to, że jeśli będę wystarczająco długo milczeć, zrozumie coś bez słów. Ale nie zrozumiał.

– Nie chciałem, żeby to tak wyglądało – powiedział, siadając obok, ale zostawiając między nami przestrzeń. – Myślałem... myślałem, że to będzie dla ciebie łatwiejsze.

Parsknęłam pod nosem. Szyderczo.

– Łatwiejsze? Serio? Łatwiej mi czytać, że mnie zostawiasz, kiedy tankujesz mi paliwo i zabierasz w góry? Myślałam, że jedziemy coś ratować.

– Też tak myślałem – powiedział. – Ale to już dawno nie działa, Natalia. I wiem, że ty to też czułaś.

Spojrzałam na niego. Po raz pierwszy od dawna naprawdę uważnie. I może rzeczywiście – w jego oczach nie było już mnie. Byłam tylko wspomnieniem.

Więc... to koniec? – zapytałam.

Skinął głową.

– Tak. Ale nie chciałem cię skrzywdzić.

Prychnęłam.

– Za późno. Ale wiesz co? Może to i lepiej. Nie musimy już udawać, że cokolwiek nas łączy.

Artur spuścił głowę.

– A jeśli popełniam błąd?

– To już twój problem, nie mój.

Wstałam. Wróciłam do auta, zabrałam torbę z siedzenia i ruszyłam przed siebie.

– Natalia! – krzyknął.

Nie obejrzałam się. Chciałam, żeby zapamiętał mnie taką – odchodzącą. Niezależną.

Stałam się silniejsza

Zatrzymałam się w małym motelu przy drodze. Taki bez luksusów, z pościelą pachnącą lawendowym płynem i dźwiękiem lodówki, która buczała gdzieś w kącie. Nie miałam siły szukać czegoś lepszego. To miejsce było wystarczająco... ciche.

Leżałam na łóżku i przewijałam zdjęcia w telefonie. Ja i Artur w Wenecji. Ja z głową na jego ramieniu, śmiejąca się do obiektywu. On z tym półuśmiechem, który zawsze mnie rozbrajał. Zdjęcie po zdjęciu – święta, wspólne śniadania, sylwester sprzed dwóch lat. Coraz mniej mnie na tych zdjęciach. Coraz więcej dystansu. Coraz mniej nas.

Zamknęłam galerię. I zapisałam nowy plik w notatkach. List. Tym razem mój. Do samej siebie.

„Natalia, jeśli kiedyś znowu dasz się wciągnąć w relację, w której jesteś tylko dodatkiem – przestań. Nie szukaj ludzi, którzy będą cię kochać połowicznie. Którzy będą milczeć wtedy, gdy ty będziesz potrzebować słów wsparcia. Którzy będą pisać listy, zamiast spojrzeć ci w oczy. Nie jesteś już tą samą kobietą, która wsiadła do tego samochodu. Tamta Natalia się łudziła. Ty jesteś silniejsza”.

Zamknęłam laptopa. Wzięłam głęboki wdech. Może nie wiedziałam, co będzie jutro. Może nie miałam planu. Ale wiedziałam jedno – już nigdy nie pozwolę się potraktować jak cień. A to był początek. Mój własny.

Natalia, 32 lata

Reklama

Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama