Reklama

Jeszcze czułam na skórze dotyk tiulu, a w powietrzu zapach róż z naszego ślubu. Nosiłam obrączkę ledwie od tygodnia, ale wydawało mi się, że teraz wszystko będzie inne – lepsze. Romantyczne kolacje, śmiech pod gwiazdami, wspólne śniadania w białych szlafrokach. O tak, tak sobie wyobrażałam naszą podróż poślubną.

Reklama

Grecja. Cyklady. Hotel tylko dla par jak z katalogu – z basenem w kształcie serca i prywatnym balkonem z widokiem na morze. Tomek przytaknął bez entuzjazmu. Jednak kiedy wysiedliśmy z taksówki, a przed nami wyrosła obdrapana fasada czegoś, co bardziej przypominało hostel niż raj dla nowożeńców – zrozumiałam, że coś jest nie tak.

– To tu? – spytałam, trzymając w ręku wydruk rezerwacji.

– Tak, adres się zgadza – powiedział Tomek, już sięgając po walizki.

Na recepcji panował chaos. Dwie pary kłóciły się o pokój, a zza drzwi dobiegała dudniąca muzyka. Mój uśmiech gasł z każdą minutą. Pokój miał balkon, ale bez widoku na morze. I klimatyzację, która nie działała. Tomek od razu rozebrał się do bokserek i padł na łóżko.

Zobaczysz, będzie fajnie – mruknął, zanim zasnął.

A ja siedziałam na skraju łóżka, patrząc na widok... ściany sąsiedniego budynku.

Nie mogłam w to uwierzyć

– Kawy? – zapytał Tomek.

Śniadanie bardziej przypominało resztki: jajecznica w podejrzanym kolorze, chleb jak z zeszłego tygodnia i sok, który smakował jak rozcieńczona oranżada.

– Dzięki – uśmiechnęłam się, ale coś we mnie już zgrzytało.

I wtedy ją zobaczyłam. Sandrę. Przeszła obok naszego stolika w bikini. Z długimi nogami, rozpuszczonymi włosami i śmiechem, który brzmiał jak z reklamy wina.

Ale tu ciepło, prawda? – powiedziała, stając przy Tomku. – Masz może zapalniczkę?

Nie miał. Ale to nie miało znaczenia. Zaczęli rozmawiać. Nie o pogodzie. O żaglach, o podróżach, o czymś jeszcze. Patrzyła mu w oczy, jakby był jedynym mężczyzną w promieniu stu kilometrów. A on? Śmiał się. Aż za bardzo. Wróciłam do pokoju sama.

Po południu usiadłam przy basenie. Na leżaku obok rozłożył się mężczyzna z książką. Leon. Starszy ode mnie może o kilka lat, opalony, z taką nonszalancką pewnością siebie. Po kilku minutach już wiedział, że mam na imię Milena, że jesteśmy w podróży poślubnej i że nie wszystko idzie po naszej myśli.

Czasem historię trzeba napisać na nowo – rzucił z uśmiechem.

Na dodatek wieczorem pokłóciłam się z Tomkiem.

– Wiesz, że tamta kobieta flirtowała z tobą, prawda?

– Co ty wymyślasz? Chciała pogadać, i tyle. Przesadzasz.

Nie zapytał, czemu tak się poczułam. Zaczęłam się zastanawiać, czy to ja jestem przewrażliwiona. Czy może... po prostu niewidzialna?

Miał do mnie pretensje

– Nie przeszkadzam? – Leon pojawił się przy basenie jakby od niechcenia, trzymając dwa drinki.

Nie, jeśli to nie próba podrywu – odpowiedziałam z uśmiechem.

– A jeśli właśnie to? – puścił mi oko.

Dzień wcześniej pewnie bym go spławiła. Dzisiaj? Chciałam poczuć, że jestem widziana. Że wciąż jestem atrakcyjna. Że ktoś słucha. Śmiałam się z jego żartów. Leon był elokwentny, zabawny, nie wchodził na miny, których nie umiałby rozbroić. Opowiadał o Grecji, o podróżach, o ludziach. Ani razu nie zapytał mnie o mojego męża, ale Tomek zapytał o Leona.

– Co to miało znaczyć? Śmiałaś się z tamtym gościem jak nastolatka – syknął, gdy wróciłam do pokoju.

– A ty co? Wolisz spędzać dni z Sandrą niż ze mną!

– Może przynajmniej ona nie analizuje każdej rozmowy jak ty!

– Więc ja analizuję, a ty beztrosko korzystasz sobie z życia?!

– A ty nie? – rzucił z pogardą.

Nagle pokój wydał mi się duszny. Stałam przy oknie, patrząc na migające światła. Usłyszałam śmiech Sandry. I przez chwilę miałam wrażenie, że Tomek jej zazdrości. Albo... że jej pragnie. Godzinę później Leon wysłał mi wiadomość:

„Jeśli będziesz chciała pogadać – znajdziesz mnie tam, gdzie zawsze”.

Nie odpisałam.

Zrobiło mi się gorąco

– Przepraszam, czy można coś zrobić z tą muzyką? – spytałam w recepcji, z trudem ukrywając irytację. – Codziennie od rana do nocy, a to miał być hotel dla par...

Recepcjonistka spojrzała na mnie jak na dziecko, które się zgubiło.

– Dla par? Nie, to hotel dla singli.

– Jak to...?

– Dla samotnych. Wakacje bez zobowiązań – dodała z uśmiechem, jakby to wyjaśniało wszystko.

Zrobiło mi się gorąco. Ścisnęłam dłońmi blat lady.

– Nie... to pomyłka. To niemożliwe – szepnęłam bardziej do siebie niż do niej.

Wracałam do pokoju jak w transie. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, Tomek właśnie wiązał buty.

– Gdzie byłaś?

– W recepcji. Chciałam się poskarżyć... I dowiedziałam się, że to hotel dla singli. To nigdy nie był hotel dla par.

Tomek spojrzał na mnie bez zrozumienia.

– Co ty mówisz?

– To nie miejsce dla nas. Nigdy nie było.

Zamilkł. Przez chwilę myślałam, że się roześmieje.

– A kto rezerwował? Ty! – wybuchnął w końcu. – Miało być idealnie, a jest jakaś farsa!

– To nie hotel zrujnował ten wyjazd. To my – powiedziałam cicho. – My już nie jesteśmy razem. Jesteśmy obok siebie. W oddzielnych pokojach, choć teoretycznie śpimy w jednym łóżku.

Patrzyliśmy na siebie, jakbyśmy się właśnie poznali. Albo jakbyśmy nigdy się nie znali.

Nie byłam z nim szczęśliwa

Przestaliśmy się kłócić. Przestaliśmy też rozmawiać. Tomek znikał rano, wracał wieczorem. Nie pytałam, gdzie był. Nie chciałam wiedzieć. Bałam się, że odpowie. Albo, że nie powie nic. Chodziłam swoimi ścieżkami. Czytałam książkę, której nie mogłam skończyć od miesięcy. Piłam kawę z Leonem, ale już bez flirtu.

Miłość to wybór – powiedział pewnego wieczoru. – Nie tylko emocja. Emocje mijają, wybory zostają.

Zamrugałam.

– A co, jeśli dokonałam złego wyboru?

– Wtedy trzeba ponieść konsekwencje. Albo... dokonać kolejnego – wzruszył ramionami.

Wieczorem usiedliśmy z Tomkiem na tarasie.

– Zastanawiałem się, czy to miało sens – zaczął Tomek, patrząc gdzieś w ciemność. – Może za szybko się pobraliśmy.

– Nie za szybko – odpowiedziałam po chwili. – Po prostu nie wiedzieliśmy, co znaczy być razem.

Cisza, która zapadła, była cięższa niż krzyk. Bardziej bolesna niż awantura. Patrzyłam na jego profil i zastanawiałam się, kiedy tak naprawdę ostatni raz byłam szczęśliwa.

Nie miałam siły płakać

W drodze powrotnej prawie się nie odzywaliśmy. Tomek patrzył przez okno, ja udawałam, że śpię. W domu czekała na nas codzienność. Te same kubki, ta sama kanapa, ten sam ekspres do kawy. Ale my... byliśmy inni. Cisi. Ostrożni. Jakby każde z nas bało się powiedzieć cokolwiek, co zburzyłoby ten wątły spokój, który zbudowaliśmy. Siedzieliśmy razem, przeglądając zdjęcia z podróży. Ja przewijałam. On patrzył. Bez słowa.

– Tu byliśmy na tym wieczorze tematycznym... pamiętasz? – rzuciłam, bardziej do siebie.

Tomek kiwnął głową, ale nie odpowiedział. Na jednym zdjęciu byłam sama – w kapeluszu, z kieliszkiem w dłoni. Uśmiechałam się, ale coś w tym uśmiechu zgrzytało. Za bardzo. Za szeroko.

Wydawało mi się, że to będzie początek – powiedziałam w końcu.

– A to był koniec? – odpowiedział po dłuższej chwili.

Nie płakałam. Nie miałam siły. Oparłam głowę o poduszkę i po prostu patrzyłam w ekran. Jedno zdjęcie po drugim. My w Grecji. Obok siebie, ale nigdy razem. Nie padły żadne deklaracje. Żadne decyzje. Po prostu zostaliśmy w tym, co było. Razem. Osobno.

Nie wiedziałam, co robić

Kiedyś myślałam, że największym zagrożeniem dla miłości są zdrady, kłamstwa, dramaty. Prawdziwy koniec przyszedł po cichu. Mój mąż nie był złym człowiekiem. Był... niedostępny. Jakby budował swój świat z dala ode mnie, a ja tylko przez chwilę miałam do niego klucz.

Siedziałam teraz na tej samej kanapie, na której obejrzeliśmy te zdjęcia. Z kubkiem herbaty w dłoni. Tomek jest w drugim pokoju, pewnie przy komputerze. Mijaliśmy się w kuchni, czasem zapytał, czy kupić mleko. Nie wiedzieliśmy, co dalej. Nie rozmawialiśmy o tym. Jakbyśmy bali się ruszyć tę ledwo zaschniętą ranę.

Patrzyłam na zdjęcie, które zrobił Leon. Uśmiechałam się na nim. Nie do aparatu – tylko do kogoś poza kadrem. I nagle poczułam, że nie tęsknię za Grecją, hotelem, miodowym miesiącem. Tęskniłam za sobą sprzed tego wyjazdu. Za tą wersją mnie, która wierzyła, że bliskość to coś, co można po prostu dostać w pakiecie z obrączką. Może miłość to wybór, jak powiedział Leon. Nie umiałam wybrać. Ani siebie. Ani jego. Byliśmy razem, bo łatwiej zostać niż odejść. Przynajmniej na razie.

Milena, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama