„Liczyłam na rajską emeryturę, a żyję w piekle. Syn codziennie żąda pieniędzy, jakbym miała worek złota”
„Następnego dnia nie przyszedł. Ani kolejnego. Nawet nie zadzwonił. Z jednej strony czułam ulgę. Spokój. Z drugiej... Serce matki nie odpoczywa. Ciągle się martwi”.

- Redakcja
Kiedy odchodziłam na emeryturę, marzyłam o ciszy. O spokojnych porankach z herbatą na tarasie, o czytaniu książek bez pośpiechu, o tym, że wreszcie nikt niczego ode mnie nie będzie chciał. Przepracowałam w szkole ponad czterdzieści lat. Byłam nauczycielką języka polskiego, może trochę staroświecką, ale oddaną. Zawsze słuchałam dzieci, tłumaczyłam, wyciągałam za uszy tych, którym się noga powinęła. W domu też wszystko było na mojej głowie. Mąż zmarł wcześnie, więc sama wychowywałam syna. Dawałam mu wszystko, co mogłam. Nawet za dużo, jak teraz widzę.
Myślałam, że teraz wreszcie będzie mój czas. Nic bardziej mylnego. Zamiast spokoju mam lęk, że znowu przyjdzie. Syn. Dorosły mężczyzna, który zachowuje się, jakby miał piętnaście lat i ciągle mu się coś należało.
Sięgnęłam do portfela
Zadzwonił domofon. Spojrzałam na zegarek. 8:47. Już wiedziałam, że to on.
– Mamo, otwórz – odezwał się znajomy, niecierpliwy głos.
Zawahałam się. Przez chwilę naprawdę rozważałam, żeby nie nacisnąć guzika. Jednak sumienie znowu mnie dopadło. W końcu to mój syn.
– Dzień dobry – powiedział, wchodząc bez buziaka, bez uśmiechu. – Masz może coś do jedzenia?
– Jest zupa jarzynowa z wczoraj. I kawałek drożdżowego ciasta.
– Znowu jarzynowa? – skrzywił się. – Nie masz czegoś konkretnego? Kurczaka? Albo chociaż mielonego?
– Nie. Sama jem, co mam.
– No dobra, dobra, nie denerwuj się – rzucił, ściągając kurtkę. – Masz może… – zawiesił głos, udając, że to takie niezręczne – pięć stówek pożyczyć?
– Pożyczyć? Przecież dwa dni temu dałam ci czterysta. Mówiłeś, że oddasz po weekendzie.
– Mamo, serio, nie masz pojęcia, jak jest ciężko. Opłaty, paliwo, dzieci... Przecież nie dla siebie proszę.
– A co z pracą? Mówiłeś, że coś ci się szykuje.
– No szykuje się, ale wiesz, zanim wypłata... – westchnął teatralnie i zerknął na moją torebkę. – Masz czy nie masz?
Wstałam. Nie chciałam, żeby widział, jak drżą mi ręce, kiedy sięgam do portfela.
– To już ostatni raz. Naprawdę ostatni.
– Pewnie, mamuś. Dzięki. Jesteś kochana. Jak zwykle.
Pocałował mnie w czubek głowy, jakby był moim ojcem, nie dzieckiem, które wyciąga rękę po pieniądze.
– Zupa się grzeje – rzuciłam, odwracając się plecami. – Ja idę do pokoju.
Westchnęłam cicho
Siedziałam w fotelu, udając, że czytam książkę. W kuchni syn siorbał zupę, jakby nie jadł od tygodnia. Może rzeczywiście nie jadł. Przecież ma dwie ręce. Mógłby się ogarnąć.
– Masz może jakieś tabletki przeciwbólowe? Głowa mi pęka – zawołał z kuchni.
– W szafce nad zlewem, po lewej.
– Aha. I ta zupa... no, dobra. Tylko czemu taka rzadka?
Nie odpowiedziałam. Westchnęłam cicho i zamknęłam książkę.
– Nudzisz się tu sama, co?– zapytał, wchodząc do pokoju z kubkiem herbaty, który sam sobie zrobił.
– Mam co robić.
Oparł się o framugę drzwi.
– Słuchaj, bo zapomniałem ci powiedzieć. Pamiętasz ten telewizor, co się zepsuł?
– Ten w kuchni?
– Nie, nie. Ten u nas. Kupiłem nowy. Na raty, ale wiesz, trzeba coś wpłacić na początek. Jakbyś mogła…
– Ty chyba żartujesz.
– Dzieci chciały. Stary był malutki, a teraz są promocje. Tylko tysiąc dziewięćset.
– Dzieci chciały... A ty, co chciałeś?
– Mamo, nie mów tak.
Spojrzałam mu prosto w oczy.
– I właśnie dlatego boli mnie to, co robisz.
Na chwilę zamilkł. Upił łyk herbaty.
– Dobra, nie róbmy dramatu. Coś wymyślę.
Nie odwzajemniłam śmiechu
Następnego dnia nie przyszedł. Ani kolejnego. Nawet nie zadzwonił. Z jednej strony czułam ulgę. Spokój. Z drugiej... Serce matki nie odpoczywa. Ciągle się martwi. Trzeciego dnia zadzwonił telefon.
– Mamo – powiedział szybko. – Słuchaj, mam sprawę.
– Dzień dobry – odpowiedziałam twardo.
– No, dzień dobry, przepraszam. Słuchaj. Jest okazja. Kolega sprzedaje samochód. Za grosze. Normalnie nówka sztuka. Prawie niejeżdżony.
– Proszę cię...
– Nie, poczekaj. To nie dla mnie. Dla Ani. Wezmę ten jej stary i może się jakoś za robotą rozglądnę. Wiesz, taka inwestycja w przyszłość.
– A skąd masz pieniądze?
– No właśnie... Tu się robi problem. Brakuje mi tysiąca pięciuset. To interes życia, mamo. Takiej okazji więcej nie będzie.
–Nie mam takich pieniędzy. Ledwie starcza mi na leki i opłaty.
– Mamo, błagam. Przecież ty nie musisz nic kupować. Masz mieszkanie, masz emeryturę. Nie pożyczam na głupoty, tylko na rodzinę.
– Twoja żona wie, że do mnie dzwonisz?
Zamilkł.
– Nie. To między nami.
– Nie chcę być bankomatem. Chcę być twoją matką.
– To daj mi te pieniądze, a będziesz i matką, i babcią z samochodem w rodzinie – zaśmiał się nerwowo.
Nie odwzajemniłam śmiechu.
Nie odpowiedziałam od razu
Następnego ranka zjawiła się synowa. Po prostu zadzwoniła domofonem i stanęła w progu z torbą zakupów.
– Dzień dobry, mamo – powiedziała z tym swoim miłym uśmiechem. – Pomyślałam, że może czegoś ci brakuje. Kupiłam chleb, ser, mleko. I ciasto.
– Dziękuję, ale po co? – zmarszczyłam brwi, odsuwając się, żeby ją wpuścić.
– Tak po prostu. Heniek mówił, że... ostatnio było ci ciężko.
– Mi?
Usiadła w kuchni, wyjmując zakupy. Ręce jej lekko drżały.
– Znowu prosił o pieniądze, prawda?
Nie odpowiedziałam od razu. Patrzyłam na nią długo.
– Tak. Powiedział, że to dla ciebie. Na samochód.
Ania spuściła wzrok.
– Nie potrzebuję samochodu. Ledwo wiążemy koniec z końcem, a on... on myśli, że każda okazja to inwestycja. Jakbyśmy mieli czym inwestować.
– Dlaczego mu na to pozwalasz?
– Bo... – jej oczy zaszkliły się nagle – bo boję się, że jak go nie będę wspierać, to odejdzie. Zostawi mnie z dziećmi i z długami.
Wstałam. Ujęłam jej dłoń.
– A ja się boję o was. Mój syn nie potrzebuje pomocy.
– Myśli pani, że jeśli przestaniemy mu dawać, to się opamięta?
– Nie wiem. Jednak wiem, że jeśli nic się nie zmieni, on już nigdy nie dorośnie.
Synowa cicho przytaknęła. A potem wyciągnęła z kieszeni banknot.
– To te pięćset, które od ciebie wziął. Proszę.
Opamiętałam się
Wieczorem syn zadzwonił. Nie odebrałam. Potem przyszedł. Drzwi były zamknięte. Nie otworzyłam. Następnego dnia, punktualnie o dziewiątej, znowu domofon.
– Mamo, otwórz. Wiem, że jesteś.
– Nie chcę dzisiaj rozmawiać.
– Co? Obraziłaś się? To o co chodzi? Ania coś ci nagadała?
– Porozmawiamy, jak będziesz gotowy słuchać, nie tylko brać.
– Mamo, nie rób scen! Potrzebuję cię! Zawsze byłaś po mojej stronie!
– Może właśnie to był mój błąd.
Zapadła cisza. Słyszałam, jak stuka butem w schodek.
– Ty nic nie rozumiesz. Całe życie cię nie było! Tylko praca i praca! A teraz co? Nie masz dla mnie serca?
Zawahałam się. Te słowa ugodziły mnie bardziej, niż chciałam przyznać. Szybko przyszło opamiętanie.
– Nie mam sił na twoje ciągłe potrzeby. Nie jestem twoim bankiem ani twoim długopisem do podpisywania zobowiązań. Jestem twoją matką. I chcę, żebyś był mężczyzną, nie chłopcem.
– No pięknie. Jeszcze mi kazanie prawi. Super.
– Wróć, jak będziesz gotów porozmawiać.
Odłożyłam słuchawkę od domofonu. Usiadłam na krześle w kuchni. Wzięłam głęboki wdech. Czułam się pusta, ale spokojna. Po raz pierwszy od dawna.
Postawiam granicę
Minęło sześć dni. Cisza. Żadnego telefonu, żadnej wiadomości. Tylko synowa czasem dzwoniła, pytała, jak się czuję. Mówiła, że syn chodzi po domu jak cień, że nic nie mówi, ale pierwszy raz sam zrobił dzieciom kanapki i zawiózł je do szkoły. Siódmego dnia z rana usłyszałam pukanie do drzwi. Nie domofon. Delikatne, niepewne stukanie, jakby nie był pewien, czy powinien. Otworzyłam.
– Cześć, mamo – powiedział, patrząc na podłogę.
– Wejdziesz?
Skinął głową i usiadł na brzegu fotela.
– Przemyślałem trochę. Może... nie miałem racji.
– Tylko trochę?
Uśmiechnął się lekko. Pierwszy raz od miesięcy.
– No dobra. Może bardziej niż trochę.
– Nie chodzi tylko o pieniądze. Musisz dorosnąć.
– Wiem. Tylko... ja się czasem gubię. Za dużo rzeczy na raz. Kredyty, rachunki, dzieci. Chciałem, żeby wszystko było jak dawniej. Jakbyś mogła znowu wszystko za mnie naprawić.
– To już nie te czasy, synu.
– Wiem. I nie będę już prosił o pieniądze. Obiecuję.
– A ja nie będę już dawała.
Zapadła cisza. Po niej Henio wyjął z kieszeni kopertę.
– Tu masz te pieniądze.
Upiłam łyk herbaty.
– To może teraz w końcu zaczniemy rozmawiać jak dorośli?
– Może, mamo. Może w końcu.
Wiesława, 83 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Znicz na grobie męża zgasł tuż po zapaleniu, a to zły znak. To, co stało się potem, przewróciło mój świat do góry nogami”
- „1 listopada tonęłam w żalu. Stojąc przy rodzinnym grobie, usłyszałam głos, który wybudził mnie z marazmu”
- „Odwołałam wesele, bo teściowa we wszystko się wtrącała. Zamiast kompromisów jasno wskazałam jej miejsce w szeregu”