Reklama

Nie wierzyłam, że to się może zdarzyć właśnie mnie. Zawsze byłam ostrożna, nie wchodziłam w układy, nie kokietowałam nikogo dla awansu. Praca była dla mnie przestrzenią raczej bezpieczną – nudną czasem, ale przewidywalną. On był jednym z tych szefów, których się lubi i trochę boi – błyskotliwy, opanowany, z tym swoim uśmiechem, od którego miękły kolana.

Chciałam, żeby mnie zauważył

– Będzie impreza firmowa, ale taka z pompą – zagadnęła mnie Sylwia, koleżanka z działu HR. – Wiesz, nowy kontrakt, nowi klienci… dyrektor uznał, że trzeba to uczcić. Sala bankietowa w hotelu pod miastem, open bar, DJ, będzie się działo.

Wzruszyłam ramionami. Lubiłam imprezy, ale nie te z obowiązku. Jednak nie zdążyłam nawet odpowiedzieć, bo tego samego dnia, tuż przed końcem pracy, szef zawołał mnie do siebie.

– Monika, mam nadzieję, że się pojawisz na evencie. Twoja obecność byłaby… mile widziana.

Poczułam, że robi mi się gorąco. Nie wiem, czy to sposób, w jaki na mnie spojrzał, czy może ton jego głosu. Niby zwykła zachęta, ale w jego ustach zabrzmiało to inaczej. Jak zaproszenie do czegoś więcej.

Nie był to pierwszy raz, gdy czułam, że przygląda mi się zbyt długo. Na zebraniach zdarzało się, że moje wypowiedzi komentował z uśmiechem: – Ambitna. To się chwali. Albo rzucał krótkie: – Pani Moniko, dobrze się pani prezentuje. Czasem nie wiedziałam, czy mówi to jako przełożony, czy mężczyzna.

Zawsze starałam się to ignorować. Nie chciałam nadinterpretować. Ale teraz… kiedy zostałam wywołana do udziału w imprezie, na której – jak się później okazało – nie zaproszono wszystkich, poczułam, że to gra. A ja właśnie zostałam do niej wciągnięta.

Wybrałam się tam w sukience, która leżała na mnie najlepiej. Z lekkim makijażem, z ułożonymi włosami. Chciałam dobrze wyglądać. Chciałam, żeby mnie zauważył.

Przetańczona noc, zatracone granice

Siedzieliśmy przy jednym ze stołów, atmosfera była lekka, wręcz euforyczna. Kiedy pojawił się szampan, a DJ puścił pierwsze takty tanecznej muzyki, ludzie poderwali się do tańca jak dzieciaki na szkolnej dyskotece. Nie zamierzałam wychodzić na parkiet jako pierwsza, ale zanim zdążyłam odmówić, szef podał mi rękę.

– Zatańczysz?

– Teraz? – uśmiechnęłam się niepewnie.

– Teraz albo nigdy – odparł z tą swoją nonszalancją, która zawsze robiła na mnie wrażenie.

Wyszliśmy na parkiet. Byliśmy blisko. Za blisko. Jego ręka spoczęła na moich plecach, a ja, choć początkowo spięta, zaczęłam poddawać się rytmowi. Pachniał drogo, pachniał… jak ktoś, kto wie, że może sobie pozwolić na wszystko. Śmialiśmy się, rozmawialiśmy głośno, ledwo słysząc się nawzajem. I wtedy nadszedł moment, który wszystko zmienił.

Jesteś niesamowita, wiesz? – pochylił się i powiedział mi do ucha. – Nie mogę przestać na ciebie patrzeć.

Serce zaczęło mi walić. To nie był już flirt. To była obietnica. Albo zagrożenie. Nie umiałam wtedy zdecydować, co bardziej. Później byliśmy razem przy barze. Śmiałam się z jego żartów. On z moich. Nagle złapał mnie za rękę i powiedział:

– Chodź, tu za głośno. Pokażę ci coś.

Zgodziłam się. Bez pytania, bez namysłu. Przeszliśmy przez hol, potem wjechaliśmy windą na czwarte piętro. Otworzył drzwi do pokoju hotelowego. A ja… weszłam.

Poranek po wszystkim – cisza i wstyd

Obudziłam się z jego ramieniem pod głową. Pokój był duszny. Już wtedy chciałam zapomnieć. Przez chwilę miałam złudzenie, że jestem sama. Ale potem usłyszałam jego równy oddech. Leżał na plecach, z lekko rozchylonymi ustami, nagi, bezbronny i… obcy.

Pokręciłam głową, próbując sobie przypomnieć, kiedy to przestało być zabawne. Może już w windzie. Może gdy zamknęły się za nami drzwi, a on, bez słowa, zaczął mnie całować. Nie zapytałam go o nic. Nie powiedziałam „stop”. Sama zdjęłam sukienkę.

Wstałam ostrożnie i zaczęłam zbierać rzeczy porozrzucane po podłodze. Moje majtki leżały na fotelu, stanik zawisł na klamce. On się nie obudził. I dobrze. Nie chciałam rozmów. Nie chciałam tłumaczeń.

Kiedy byłam już ubrana, zatrzymałam się przy drzwiach. Spojrzałam na niego jeszcze raz. Ani razu tej nocy nie powiedział, że mu zależy. Ani razu nie wspomniał, że to coś więcej. A mimo to ja, idiotka, obudziłam się z nadzieją w sercu.

Wyszłam cicho, bez słowa. Na korytarzu minęłam pokojówkę, która tylko uniosła brwi i spojrzała wymownie. Jakby wszystko wiedziała. Nie spojrzałam jej w oczy. Zjechałam windą, wyszłam tylnym wyjściem z hotelu.

Jeszcze pachniałam nim. Jeszcze czułam jego dłonie na moich udach. Ale czułam też wstyd. Taki, którego nie da się zmyć pod prysznicem. I pytanie, które wwiercało się w czaszkę: „Co ja najlepszego zrobiłam?”.

Milczenie w open space'ie

Pierwszy poniedziałek po evencie był jak zły sen. Wstałam wcześniej niż zwykle, dłużej dobierałam ubranie, jakby od tego zależało, co wydarzy się w biurze. Zdecydowałam się na czarny golf, spodnie w kant i związane włosy – wyglądałam poważnie, profesjonalnie, zimno. Tak chciałam się czuć. Tak chciałam wyglądać. Jak ktoś, komu wcale nie zadrżały ręce, gdy widziała jego imię w firmowej skrzynce.

Weszłam do biura i z miejsca usłyszałam rozmowy. Ktoś śmiał się z opowieści z eventu, ktoś wspominał, jak Marek z logistyki tańczył na stole. Uśmiechnęłam się blado i usiadłam przy swoim biurku. Na nim – biała koperta. Raport. Nic osobistego. Jakby nigdy nic. Jakby żadne łóżko się nie wydarzyło. Jakby mnie tam w ogóle nie było.

Po kilku minutach drzwi jego gabinetu się otworzyły. Wyszedł. Rozmawiał przez telefon, przechodząc powoli przez open space. Mój wzrok instynktownie do niego powędrował. Ale on nawet nie drgnął. Nie zatrzymał się, nie spojrzał, nie skinął głową. Minął mnie jak powietrze. Jak tło.

Czułam, jak coś we mnie się kurczy. Upokorzenie spłynęło na mnie falą – gorącą, ciężką. To nie był już tylko wstyd. To była świadomość, że zrobił to celowo. Wykorzystał mnie. Że chciał pokazać: nie znaczysz nic. Byłam tylko… przerywnikiem. Przeżyciem na jedną noc.

Wzięłam głęboki oddech. Pracowałam jak w transie, bez kontaktu z rzeczywistością. Każde stuknięcie w klawiaturę było jak cios w dumę. Bo myślałam, że cokolwiek znaczę. A on już mnie nie znał.

Zapukałam do jego gabinetu

Minęły dwa tygodnie, zanim się odważyłam. Próbowałam robić dobrą minę, odpowiadać na maile, odbierać telefony, uczestniczyć w zebraniach, na których siedział metr ode mnie i rzucał uwagi jak zwykle – rzeczowe, zimne, pozbawione emocji. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakbym nie istniała.

Ale we mnie buzowało. Wstawałam rano i pierwsza myśl to nie kawa, nie plan dnia, tylko on. Co powie, jak spojrzy, czy w ogóle. Codziennie ten sam mur. Jego milczenie rosło jak betonowy mur. Nie wytrzymałam. Zapukałam do jego gabinetu, gdy inni poszli na lunch. Otworzył, spojrzał na mnie obojętnie.

– Masz chwilę?

– Jasne – wskazał krzesło. – O co chodzi?

Usiadłam. Ręce mi drżały. On był opanowany, jakby miał za sobą tysiące takich rozmów. Ja – czułam się jak idiotka, która uwierzyła w coś, czego nie było.

– Naprawdę? – zapytałam cicho. – Po tym wszystkim… nawet nie spojrzysz?

Westchnął i pochylił się nad biurkiem, jakby miał dość.

– Monika… nie wiem, co chcesz usłyszeć. To się wydarzyło. Ale to nie powinno. To nie było... rozsądne.

– Rozsądne?! – parsknęłam. – Całe tygodnie mnie podrywałeś. W pracy, na mailach, wieczorami. Flirtowałeś, zaczepiałeś. I teraz mówisz, że to się po prostu stało? I tyle?

– Tak będzie lepiej – odparł, patrząc gdzieś za mnie. – Dla nas obojga.

Nie wiem, co bardziej bolało – jego słowa, czy to, jak spokojnie je wypowiadał. Jakby mówił o zmianie harmonogramu spotkań. Wyszłam. Bez słowa. I już wtedy wiedziałam, że to był koniec – nie tylko tej iluzji, ale i mnie w tej firmie.

Bolesne wnioski

Złożyłam wypowiedzenie tydzień później. Nie chciałam żadnych scen, żadnych rozmów z HR. Po prostu zebrałam swoje rzeczy, uśmiechnęłam się do kilku osób, z którymi nigdy nie zamieniłam więcej niż pięć zdań, i wyszłam. Po cichu, jak cień, tak jak on mnie potraktował. Bez pożegnań. Bez łez.

Nie zrobiłam tego dla dumy. Zrobiłam to, bo nie mogłam dłużej oddychać w tym powietrzu. W powietrzu, które codziennie przypominało mi, jak łatwo się sprzedałam – za uwagę, za jego spojrzenia, za kilka fałszywych uśmiechów. Myślałam, że jestem ponad to. Że umiem czytać ludzi. A jednak dałam się wciągnąć w grę, która od początku była zaplanowana na jego warunkach.

I nie, nie nienawidzę go. Nie jestem nawet na niego zła. Zła jestem na siebie. Za to, że uwierzyłam, że to coś znaczy. Za to, że chociaż przez moment pomyślałam: „Może ja mu się naprawdę podobam”. Bo najgorsze nie było to, co zrobił. Najgorsze było to, że po wszystkim – nic nie powiedział. Nie zapytał, czy dobrze się czuję, czy nie żałuję. Po prostu wrócił do rzeczywistości, w której ja byłam tylko... incydentem.

Teraz mam nową pracę. Dobrą. Zwyczajną. I kiedy przechodzę obok szklanego biura mojego nowego szefa, nie czuję nic. Żadnego napięcia, żadnego flirtu. I wreszcie wiem, że właśnie tak powinno być.

Monika, 31 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama