„Liczyłam, że stryj zostawi mi hojny spadek. Dostałam tyle, że nie kupię nawet za to jesiennego płaszcza w lumpeksie”
„Kiedy miesiąc temu dowiedziałam się, że zmarł, coś drgnęło w mojej duszy. Nie, nie smutek. Raczej... ciekawość. Czesław całe życie pracował w skarbówce, mieszkał sam, nie miał żony ani dzieci, żył oszczędnie, nie rzucał się w oczy. Wszyscy podejrzewali, że na koncie ma odłożone niemałe pieniądze”.

- Redakcja
Nigdy nie przepadałam za stryjem Czesławem, ale jak to bywa w rodzinach – zachowałam pozory. On też mnie zresztą nie rozpieszczał – raz, że uważał mnie za zbyt pyskatą, dwa, że podobno „cała wdałam się w matkę”, a on z moją matką nigdy się nie lubili. Kiedy miesiąc temu dowiedziałam się, że zmarł, coś drgnęło w mojej duszy. Nie, nie smutek. Raczej... ciekawość. Czesław całe życie pracował w skarbówce, mieszkał sam, nie miał żony ani dzieci, żył oszczędnie, nie rzucał się w oczy. Wszyscy podejrzewali, że na koncie ma odłożone niemałe pieniądze. Wnuczka od razu rzuciła:
– Babciu, może coś ci się trafi? Przecież jesteś jego najbliższą krewną.
– Może – mruknęłam.
Nie spodziewałam się kokosów, ale nadzieja, jak to nadzieja, umiera ostatnia. I ja też – głupia – zaczęłam się łudzić.
Miałam chaos w głowie
– Będziesz chciała tam jechać? – zapytała Jowita, siadając na mojej kanapie z kubkiem kawy. – Na odczyt testamentu?
– Nie wiem – westchnęłam, odkładając gazetę. – To wszystko jakieś… dziwne.
– Babciu, halo! Przecież to może być spadek życia! Nie chodziłaś tam z ciastem co niedzielę, ale jesteś jego jedyną rodziną, nie? Kto miałby coś dostać?
– Może sąsiadka. Albo... jego kanarek.
– Nie gadaj głupot.
Oparłam się wygodniej w fotelu i wbiłam wzrok w okno. Deszcz obijał się o parapet, a ja czułam, że coś się we mnie kotłuje. Złość? Nadzieja? Albo jedno i drugie.
– Nigdy mnie nie lubił. Zawsze miał coś do powiedzenia. Że jestem za głośna, że za dużo jem, że dzieci źle wychowałam…
– To akurat nieprawda. Mama i ciocia to całkiem normalne kobiety.
– Normalne, ale nie dość „porządne” jak na jego standardy. Czesław całe życie miał kij w tyłku.
Jowita roześmiała się i poprawiła okulary.
– No to co, jedziemy tam razem? We dwie? Tak z fasonem?
– A ty co, myślisz, że mi się należy?
– No jasne! Dla samego efektu. A nuż się okaże, że jesteśmy dziedziczkami fortuny i zamieniamy twoją kawalerkę na willę z basenem?
– A potem się obudzimy w kartonie po telewizorze.
– To jak? Jedziemy?
Westchnęłam. Właściwie… czemu nie?
– Jedziemy – powiedziałam w końcu. – Ale jak się okaże, że zostawił mi kolekcję znaczków albo komplet szklanek z PRL-u, to się zapadnę pod ziemię ze wstydu.
– No to będę kopać razem z tobą.
Nogi miałam jak z waty
Kancelaria adwokacka mieściła się w kamienicy z wysokimi sufitem. Trochę jak u babci Walerii.
– Nazwisko? – zapytała sekretarka, nawet nie podnosząc głowy.
– Zofia C. Zmarły to mój stryj – powiedziałam, prostując się.
Jowita za moimi plecami szturchnęła mnie lekko w plecy.
– I wnuczka. Tak dla towarzystwa.
– Oczywiście. Proszę usiąść, zaraz pani mecenas was zaprosi.
Usiadłyśmy. Dwie starsze panie w garsonkach rozmawiały półgłosem o zupie rybnej. Starszy pan z teczką nerwowo obgryzał paznokcie. I tylko ja czułam się tu zupełnie nie na miejscu.
– To co, zgadujemy? – szepnęła Jowita. – Ile nam zostawił? Trzy pokoje na Żoliborzu? A może willę w Konstancinie?
– Nie świruj – syknęłam, choć sama już liczyłam w głowie.
Gdybym dostała, chociaż te pięćdziesiąt tysięcy… to może w końcu nowy piec do kuchni? Albo, chociaż porządny płaszcz? Drzwi się otworzyły.
– Pani Zofia?
Wstałam. Nogi miałam jak z waty. W gabinecie było cicho. Mecenas spojrzała na mnie znad okularów i podała mi białą kopertę.
– Proszę. Testament pana Czesława był sporządzony własnoręcznie, ale został potwierdzony jako ważny. Może pani przeczytać na głos, jeśli sobie życzy.
Spojrzałam na kopertę. Była lekka. Za lekka. Serce zaczęło mi walić.
– Czytamy – powiedziałam cicho i zaczęłam rozrywać papier.
Zamarłam
Litery zatańczyły mi przed oczami. Kartka była krótka, pisana krzywym charakterem pisma, który znałam z dawnych kartek świątecznych, gdzie zawsze dopisywał „Pozdrawiam, Czesław”.
– Czytaj, babciu – szepnęła Jowita, zerkając mi przez ramię.
Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam:
– „Ja, Czesław Czernicki, będąc w pełni władz umysłowych…” – zaczęłam z szeleszczącym głosem. – „…wszelkie oszczędności i przedmioty wartościowe przekazuję mojej sąsiadce Irenie K.za pomoc, opiekę i cierpliwość, jaką mi okazywała przez ostatnie lata”.
Zamarłam.
– To jeszcze nie wszystko – powiedziała adwokatka, wskazując na dół kartki.
Zerknęłam niżej i przeczytałam głośno:
– „Mojej bratanicy Zofii C. pozostawiam 100 złotych, aby nie chodziła po świecie z pustymi rękami”.
– Co?! – wyrwało się Jowicie.
– Na szalik z lumpeksu starczy – powiedziałam sucho, z trudem powstrzymując drżenie głosu.
– To jakiś żart. Może to stary testament?
Wstałam. Nawet nie chciałam patrzeć na Jowitę. Gdybym została jeszcze minutę, chyba bym się popłakała.
– Dziękuję za... wszystko – rzuciłam do prawniczki, chowając kartkę do torebki. – I proszę przekazać sąsiadce, że życzę jej zdrowia. I żeby się nie udławiła moją biżuterią.
Wyszłam jak strzała. Jowita biegła za mną.
– Babciu… hej, zaczekaj! – zawołała.
Nie zaczekałam.
Nagle mi się zachciało płakać
– Babciu, no przestań się tak wściekać – Jowita prawie biegła obok mnie. – Przecież to tylko… sto złotych.
– Tylko?! – zatrzymałam się gwałtownie. – Dziewczyno, ja całe życie byłam traktowana przez niego jak powietrze, a na koniec życia jeszcze mi to oficjalnie napisał.
– Przecież nie chodziło ci o pieniądze, prawda? – zapytała łagodnie. – Mówiłaś, że nie liczyłaś na nic wielkiego.
– Tak mówiłam – wycedziłam. – Ale to jedno, a jak człowiek dostaje w twarz, to boli.
Zatrzymałyśmy się pod piekarnią. Pachniało ciepłym chlebem i drożdżówkami. Spojrzałam na szybę – odbicie miałam jak w zwierciadle: zmęczona kobieta, zgarbiona, w przydeptanych butach.
– Wchodzimy? – Jowita zapytała, udając, że nic się nie dzieje.
– Wejdźmy. Kupię sobie bułkę, zaszaleję za to swoje dziedzictwo.
W środku było ciepło i pachniało tak domowo, że aż ścisnęło mnie w gardle. Jowita zamówiła dwie drożdżówki z serem i kakao, a ja... spojrzałam na ladę i nagle mi się zachciało płakać.
– Wiesz co – powiedziałam do Jowity, gdy usiadłyśmy – ten stary dziad dał mi sto złotych i poczucie, że nie zasługuję na więcej. Ale wiesz co? Nie dam mu tej satysfakcji.
– Wiedziałam, że moja babcia się nie podda – uśmiechnęła się.
Poczułam ulgę
Minął tydzień, zanim znów zajrzałam na cmentarz. Z Jowitą umówiłyśmy się, że pójdziemy razem.
– Czego właściwie chcesz od niego? – zapytała wnuczka, kiedy stanęłyśmy przed jeszcze świeżym grobem.
– Chyba niczego. Może tylko… chcę być lepsza niż on.
– W sensie?
– W sensie, że ja się z nim pożegnam, mimo że on nie potrafił mnie nawet dostrzec.
Położyłam na płycie chryzantemę. Białą. Choć miałam ochotę przynieść osty.
– Wiem, że mnie nie lubiłeś. Ja ciebie też nie. Ale myślę, że oboje przez to przegraliśmy.
Jowita milczała, patrząc na mnie uważnie.
– Co zrobisz z tą stówką?
Wyciągnęłam z kieszeni banknot, złożony na cztery części.
– Myślałam, żeby go oprawić i powiesić na ścianie. Albo kupić najtańszy płaszcz w lumpeksie. I nosić go z dumą.
– A może... kupimy pizzę i obejrzymy jakiś głupi film? – zaproponowała.
– Albo tak.
Zgodziła się bez słowa. A ja, ku swojemu zdziwieniu, naprawdę poczułam ulgę.
Zaśmiałam się przez łzy
Wieczorem siedziałyśmy we dwie na kanapie, z pizzą na kolanach. Jowita wybrała komedię z lat 90., coś głupawego, z przesadzonymi fryzurami i mężczyznami w neonowych koszulach.
– Ten wygląda jak wujek Heniek – parsknęła, pokazując ekran.
– Nie obrażaj Heniusia. On przynajmniej wiedział, że garnitur pierze się bez osoby w środku.
Zaśmiałyśmy się jednocześnie. Pierwszy raz od tygodni czułam się… swobodnie. Jakbym coś wreszcie z siebie zrzuciła.
– Babciu?
– Hm?
– Trochę się bałam, że się załamiesz po tym testamencie.
– Myślałam, że mi pęknie serce. Ale wiesz co? Pieniądze to jedno. Złość – drugie. A to, co zostało, to trochę więcej.
– Co zostało?
– Ty. To, że pojechałaś tam ze mną, nie śmiałaś się ze mnie. A teraz jemy pizzę i oglądamy głupkowaty film.
Jowita uśmiechnęła się i oparła głowę o moje ramię.
– Ciekawe, co dostanę po tobie w spadku?
– Obyś nie musiała dopłacać do interesu – mruknęłam z rozbawieniem.
– Najwyżej wystawię ci pomnik z napisem: „Została po niej stówa i ciepłe drożdżówki”.
Zaśmiałam się przez łzy. Bo czasem człowiek dostaje mniej, niż chciał… ale więcej, niż się spodziewał.
Wanda, 75 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Dałem wnukowi swoje auto, żeby miał czym dojeżdżać na studia. Najpierw kręcił nosem, a potem zrobił coś podłego”
- „Pożyczyłam sąsiadce pieniądze, bo było mi żal jej dzieci. Ona, zamiast je nakarmić, wydała wszystko na konkubenta”
- „Na grzybach z teściową chciałam udawać kozaka. Cwana Tereska 1 zdaniem sprowadziła mnie do poziomu leśnej ściółki”