Reklama

Zmarł mój dziadek. Ten od znaczków. Nie mieliśmy bliskiego kontaktu – jako dzieciak bardziej interesowałem się grami niż jego opowieściami o filatelistyce. Z testamentu dowiedziałem się, że zostawił mi kolekcję znaczków. Serio? Ludzie dostają mieszkania, firmy, zegarki. A ja? Pudełko z kurzem. Bez sentymentu je odebrałem. Zastanawiam się, co z tym zrobić – wyrzucić, sprzedać na aukcji internetowej? To tylko śmieć z przeszłości. Zamierzam go raz na zawsze usunąć.

Reklama

Spotkanie, które wszystko zmienia

Przekroczyłem próg niewielkiego domu aukcyjnego z miną człowieka, który przyniósł tam zużyty toster. Facet za biurkiem, siwy, w okularach, spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.

– W czym mogę pomóc? – zapytał uprzejmie.

– Mam coś, co może was zainteresować. Albo nie. Zobaczymy – rzuciłem z nutą ironii i postawiłem na ladzie zakurzone pudełko. – Kolekcja po dziadku. Znaczki.

Starszy pan otworzył wieko ostrożnie, jakby to było szkło. Przez chwilę przeglądał zawartość w skupieniu. Cmoknął cicho i uśmiechnął się pod nosem, jakby właśnie odnalazł starego znajomego.

– Dobrze zachowane... bardzo nawet – mruknął, przesuwając jedną kartę po drugiej.

Zacząłem się niecierpliwić. Miałem inne rzeczy do roboty. Wtedy do pokoju wszedł mężczyzna w granatowym płaszczu, z teczką pod pachą. Wysoki, z lekkim pośpiechem w kroku. Przystanął, spojrzał na nas i na pudełko.

– Przepraszam, jestem umówiony na wycenę – powiedział, ale coś w pudełku przykuło jego uwagę. Zamarł. Wyciągnął ostrożnie jeden znaczek.

– Skąd pan to ma? – spytał cicho, patrząc mi w oczy.

– Dostałem po dziadku. Coś nie tak?

– To... to „Błękitny Śląsk”. Egzemplarz w idealnym stanie. Istnieje tylko kilka na świecie.

Zamrugałem. Serio?

– Czyli... coś wart?

– To może być... majątek.

Nie odpowiedziałem. Coś w moim gardle się zacisnęło. Kurz w pudełku nagle ożył.

Ostra wymiana zdań z mamą

Zadzwoniłem do matki, bo... sam nie wiem po co. Może żeby się pochwalić? A może żeby usłyszeć, że wreszcie coś zrobiłem „dobrze”? Odebrała po kilku sygnałach.

– Cześć, mamo. Mam ciekawostkę. Pamiętasz kolekcję dziadka? – zapytałem z ironią w głosie.

– Co z nią? – jej ton był ostrożny.

– Jeden ze znaczków może być warty sporo. Kolekcjoner powiedział coś o rzadkim egzemplarzu. Błękitny Śląsk czy jakoś tak.

Zapadła cisza. Prawie słyszałem, jak wciąga powietrze.

– To powinna być nasza wspólna sprawa, Tomek. Dziadek zbierał to całe życie!

– Nasza? Bo co? Bo teraz może być coś warte?

– To było jego serce, rozumiesz? Znaczki były jego światem.

– Serio? A gdzie to jego serce było przez ostatnie dwadzieścia lat? Nigdy mnie nie odwiedzał. Nigdy nie dzwonił. Byłem dla niego tym obojętnym wnukiem, pamiętasz?

– On po prostu nie umiał się zbliżyć. Ale cię kochał.

– Aha, jasne. Kochał tak bardzo, że zostawił mi pudło papieru zamiast czegoś, co naprawdę by znaczyło.

– Tomek, to nie fair, co mówisz.

Rzuciłem telefon na sofę. Nie chciałem tego słuchać. Przesunąłem pudełko i zauważyłem, że coś wystaje spod dolnej warstwy znaczków. Pociągnąłem ostrożnie. Notatnik. Skórzana oprawa, pożółkłe kartki. Dziennik. To mnie zaciekawiło...

Odkrycie tajemnicy

Siedziałem przy kuchennym stole. Dziennik leżał przede mną, otwarty na pierwszej stronie. Pismo dziadka – eleganckie, staranne, lekko pochyłe. Z początku były same suche notatki: daty, numery katalogowe, miejsca zakupu. Techniczna nuda. Przewracałem strony bez większego zainteresowania, aż trafiłem na wpis z dopiskiem „Wrzesień, rok Tomka”.

„Zawsze chciałem mu coś powiedzieć. Przez tyle lat szukałem sposobu. Ale jak przekazać wnukowi, że w tych papierkach jest więcej niż historia? Że to jedyny sposób, jaki znalazłem, żeby go zatrzymać w moim świecie, choćby na chwilę?”

Wstrzymałem oddech.

„Tomek był chłodny. Może nie chciał, może nie umiał. Może był podobny do mnie – kiedyś. Bałem się go zranić, więc nie mówiłem nic. Przestałem próbować. To chyba największy mój błąd”.

Siedziałem jak sparaliżowany. Przewróciłem stronę.

„Czasem siadałem z nim w pokoju, mając nadzieję, że zapyta o coś. O znaczek, o kraj, o cokolwiek. Ale milczał. A ja udawałem, że mi to nie przeszkadza. Że nie boli”.

Zacisnąłem powieki. Nikt nigdy wcześniej nie próbował tak do mnie mówić. Tak miękko, cicho, bez wymagań. Patrzyłem na pudełko ze znaczkami inaczej. Jakby to był list. Napisany przez kogoś, kto nie umiał mówić głośno.

Co zrobić ze znaczkiem?

Następnego dnia znów poszedłem do domu aukcyjnego. Tylko że tym razem trzymałem pudełko trochę inaczej. Ostrożniej. Jakby mogło się rozpaść w dłoniach.

Ten sam kolekcjoner już czekał. Uśmiechnął się lekko, choć wyglądał, jakby od naszej ostatniej rozmowy nie spał zbyt długo.

– Pan jeszcze nie podjął decyzji? – zapytał, gdy usiadłem naprzeciwko.

– Nie jestem pewien – przyznałem. – Nagle... to nie wydaje się już takie proste.

– To dobrze. Oznacza, że zaczyna pan rozumieć, czym jest prawdziwa kolekcja.

– Myślałem, że to tylko kartki. Stare, kolorowe obrazki. Dla dzieci albo emerytów z lupami.

– A teraz?

– A teraz mam wrażenie, że każda z tych kartek coś mówi. Że to jedyny język, jakim mój dziadek umiał się komunikować.

Kolekcjoner kiwnął głową. Nie poganiał. Po prostu słuchał.

– Chce mi pan za ten jeden znaczek dać... ile?

– Wstępnie sto pięćdziesiąt tysięcy. Ale może być więcej, zależy od zainteresowania na rynku.

Zamilkłem. Ta kwota mogła pokryć moje długi z karty kredytowej, wynajem na pół roku do przodu, weekend w Barcelonie. Może nawet nowego laptopa.

Spojrzałem na pudełko. Przez chwilę widziałem nie znaczki, tylko to, co pisał dziadek. Milczące przeprosiny, których nie zdążył wypowiedzieć.

Zamknąłem pudełko i wstałem.

– Dziękuję. Ale nie sprzedaję.

Wyszedłem na ulicę. Upał bił od chodników, ale ja miałem gęsią skórkę. Nie wiedziałem, czy robię dobrze. Ale po raz pierwszy od dawna nie czułem się pusty.

Próba pojednania

Zadzwoniłem do mamy. Tym razem nie po to, by się kłócić. Po prostu zapytałem, czy mogę wpaść. Nie kryła zaskoczenia, ale się zgodziła. Przywitała mnie ostrożnie, jakby nie była pewna, jaką wersję mnie dziś dostanie.

Usiedliśmy w kuchni. Wyciągnąłem dziennik dziadka i postawiłem na stole.

– Znalazłem to pod znaczkami – powiedziałem cicho. – Dziennik. Pisał tam... o mnie. O nas.

Mama dotknęła okładki niepewnie, jakby to była szkatułka z czymś kruchym.

– Myślałam, że to tylko katalogi... że wszystko spaliłeś albo wyrzuciłeś.

– Też tak myślałem. Ale... pisał. I chyba bardziej rozumiał mnie, niż sam rozumiałem siebie.

Otworzyła dziennik i zaczęła przeglądać strony. Gdy natrafiła na fragment, w którym dziadek pisał, że „Tomek był zimny, jakby bał się emocji”, oczy jej się zaszkliły.

– On naprawdę próbował... – wyszeptała.

– Wiem. I chyba nie byłem aż tak obojętny, jak mi się wydawało. Może po prostu nie umiałem inaczej.

Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Potem mama sięgnęła po pudełko ze znaczkami.

– Pamiętam, jak był szczęśliwy, kiedy kupił pierwszy. Chciał ci pokazać świat przez nie. A ja myślałam, że to tylko jego hobby.

– Może jestem bardziej do niego podobny, niż sądziłem.

Uśmiechnęła się delikatnie.

– To dobrze. On był dobrym człowiekiem, tylko trochę pogubionym.

Wspólnie zaczęliśmy przeglądać znaczki. Nie jako śmieci, ale jako coś, co nas łączyło. Pierwszy raz od lat czułem, że jesteśmy rodziną.

Dopiero zaczynam rozumieć

Minęły dwa miesiące. Kolekcja została u mnie. Nie sprzedałem niczego. Żadnego znaczka. Co więcej – zacząłem ją porządkować. Sam, powoli. Czytałem opisy dziadka, porównywałem je z katalogami. Na początku robiłem to mechanicznie. Ale z czasem... z czasem coś się zmieniło.

Zauważyłem, że niektóre znaczki mają plamki po palcach. Inne – zagięcia, jakby były wyciągane wielokrotnie. Znalazłem maleńką karteczkę, schowaną za jednym z nich: „Ten wyślę Tomkowi, jeśli kiedykolwiek się odważę”. Nigdy nie wysłał.

Zamiast po klubach i barach, zacząłem spędzać wieczory przy stole, z lupą i latarką, śledząc historie ukryte w milimetrowych obrazkach. Mój dziadek zbudował ten świat, kawałek po kawałku. I teraz ja, chcąc nie chcąc, wchodziłem do niego. Coraz głębiej.

Nie było żadnego wielkiego katharsis. Nie zacząłem chodzić na rodzinne obiady, nie zadzwoniłem do ojca, nie napisałem posta na Facebooku o przemianie. Ale przestałem czuć pogardę. I wobec niego, i wobec siebie.

Może to nie był tylko kurz w pudełku. Może to był list. Napisany w języku, którego dopiero teraz się uczę. Nie wiem, co zrobię z kolekcją za rok. Może ją przekażę komuś dalej. Może zbuduję coś własnego. Ale póki co – leży obok mnie. Nie jak obciążenie. Raczej jak przypomnienie. Że nie wszystko da się zrozumieć na czas. Ale niektóre rzeczy da się przeczytać, jeśli wreszcie przestanie się odwracać wzrok.

Tomek, 28 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama