„Listy babci wstrząsnęły mną do głębi, a łzy wciąż napływały mi do oczu. Mam żal to mamy, że ukrywała przede mną prawdę”
„Rano wróciłam do zamkniętego pokoju. Chciałam przeczytać wszystko, każde słowo, które babcia do mnie napisała. Listów było jedenaście. Ostatni list czytałam na głos, sama do siebie, a łzy kapały mi na papier. Nie mogłam ich zatrzymać”.

- Redakcja
Nie lubię przyjeżdżać do domu rodzinnego mojej matki. Wszystko w nim wydaje się większe, cichsze, a jednocześnie duszniejsze niż kiedyś. Kiedy byłam mała, każda wakacyjna wizyta u babci Haliny była świętem. Pieczenie ciast, opowieści przed snem, spacery po łące – wtedy wydawało mi się, że ten dom jest centrum świata. Ale z czasem coś się zmieniło. Wyjechałam na studia, potem do pracy, a nasze rozmowy z babcią stały się rzadsze, krótsze, mniej istotne. Nie dlatego, że jej nie kochałam – po prostu pochłonęła mnie codzienność. Teraz wracam tu po latach, ale nie jako wnuczka na wakacjach. Wracam jako dorosła kobieta na pogrzeb. I miałam wrażenie, że coś mnie tu przyciągnęło.
Serce waliło mi jak młot
Sprzątanie domu po pogrzebie to dziwny rytuał. Z jednej strony chcesz się czymś zająć, żeby nie myśleć. Z drugiej – każdy przedmiot, który trzymasz w dłoni, przypomina ci o tej osobie bardziej niż cokolwiek innego. Zaczęłam od salonu, potem kuchnia, trochę łazienka. Mama krzątała się obok, komentując suchym tonem, co trzeba zostawić, co wyrzucić. Ojciec zniknął gdzieś na podwórku. Wszystko szło jakoś mechanicznie – aż doszłam do końca korytarza. Drzwi do pokoju babci były zamknięte.
– Tam nie wchodź – rzuciła mama zza moich pleców, tonem, który nie znosił sprzeciwu. – Tam już wszystko jest... zamknięte.
– Chcę tylko zobaczyć, czy czegoś nie trzeba zabezpieczyć – odpowiedziałam, próbując brzmieć neutralnie.
– Naprawdę, zostaw.
Ale nie zostawiłam. Kiedy tylko zostałam sama, nacisnęłam klamkę. Drzwi ustąpiły z cichym skrzypnięciem. Wnętrze było dziwnie czyste. Na biurku leżał równy stos kopert. Ręka mi zadrżała. Wzięłam jedną do ręki. Widniało na niej moje imię. Kaligrafia babci, ta sama, którą pamiętałam z kartek urodzinowych. Otworzyłam.
„Kochana Leno, wiem, że już rzadko się odzywasz, ale ja myślę o tobie codziennie...”.
Czytałam dalej, a serce waliło mi jak młot. List był pełen czułości, troski i niepokoju. Pisała, że źle się czuje. Że ma przeczucie, że czas jej się kończy. Że czeka na moją odpowiedź. Ale ja nigdy nie dostałam tego listu. Ani żadnego innego.
Byłam okłamywana
Zeszłam na dół z listem w dłoni. Ręce mi się trzęsły, a w gardle czułam suchość, jakbym połknęła cały kurz z zamkniętego pokoju. Mama siedziała przy stole, parząc herbatę. Spokojna, jakby wszystko było w porządku.
– Wiedziałaś o tym? – zapytałam, rzucając list na blat. – Wiedziałaś, że pisała do mnie?
Podniosła wzrok. Spojrzała na kopertę, potem na mnie. Zmarszczyła brwi, ale nic nie powiedziała.
– Mamo?
– Twoja babcia miała swoje... fanaberie. Nie chciałam, żebyś się tym wszystkim obarczała – powiedziała, jakby chodziło o coś błahego.
– Fanaberie? Pisała do mnie, a ty mi tego nie powiedziałaś?
–Byłaś zajęta. Miałaś swoje życie. Studia, praca... To nie było takie proste.
– Nie było proste? To była moja babcia! Miałyśmy więź, której ty chyba nigdy nie rozumiałaś!
Mama odwróciła wzrok. Usta zacisnęły jej się w cienką linię.
– Nie wszystko w życiu jest takie, jak chcesz. Czasem trzeba chronić innych przed zbyt dużym ciężarem.
– Czyli lepiej było mnie okłamywać?
– Nie okłamywałam. Po prostu... nie mówiłam wszystkiego.
– To jedno i to samo!
Zrobiła krok w moją stronę, ale się cofnęłam. Czułam, jak coś we mnie pęka. Gniew mieszał się z żalem.
– Może ty nie rozumiesz, bo nigdy nie byłaś na miejscu, gdzie trzeba wybierać między prawdą a spokojem.
– A może ty po prostu wybrałaś wygodę – rzuciłam.
Zapadła cisza. Patrzyłyśmy na siebie, jakbyśmy były dla siebie obcymi kobietami.
Byłam wściekła
Noc była niespokojna. Przewracałam się z boku na bok w dawnym pokoju dziecięcym, próbując zrozumieć, jak to możliwe, że tyle rzeczy działo się poza mną. Wstałam, żeby napić się wody, i wtedy usłyszałam ich głosy. Mama i tata szeptali w kuchni.
– Myślisz, że powinniśmy byli jej powiedzieć? – zapytał ojciec cicho.
– A co by to zmieniło? – westchnęła mama. – Przecież i tak by nie przyjechała.
– Nie jesteś tego pewna.
– Znam swoją córkę. Ma swoją Warszawę, swoje sprawy.
Zamknęłam oczy, czując, jak złość we mnie narasta. Bez zastanowienia weszłam do kuchni.
– Naprawdę tak o mnie myślicie? – zapytałam chłodno.
Mama zamarła, ojciec spojrzał na mnie z przerażeniem.
– Nie powinnaś tego słuchać...
– Ale słyszałam. I teraz chcę odpowiedzi. Dlaczego nie powiedzieliście mi, że babcia jest chora? Dlaczego ukryliście listy?
– Bo nie wiedzieliśmy, jak zareagujesz – odparła mama sztywno.
– A może nie chcieliście, żebym wiedziała? Bo wtedy musielibyście się przyznać, że coś ukrywaliście?
– To nie było takie proste.
– Dla was nigdy nic nie jest proste, prawda? Łatwiej zamieść wszystko pod dywan.
– Nie mów tak do matki – wtrącił się ojciec.
– A jak mam mówić? Jak do kogoś, kto odebrał mi szansę na pożegnanie z osobą, którą kochałam?
Tym razem nikt już nic nie powiedział. Patrzyli na mnie w milczeniu, jakby nie rozumieli, skąd we mnie tyle złości. A ja tylko czułam, że już nic nie będzie takie samo.
Łzy kapały mi na papier
Rano wróciłam do zamkniętego pokoju. Chciałam przeczytać wszystko, każde słowo, które babcia do mnie napisała. Listów było jedenaście. Pierwsze pełne były nadziei – opisywała codzienność, wspominała dzieciństwo, pytała, co u mnie. Potem ton stawał się cięższy, słowa bardziej urywane. Ostatni list czytałam na głos, sama do siebie, a łzy kapały mi na papier. Nie mogłam ich zatrzymać. Gdy emocje nieco opadły, postanowiłam podejść do pani Zosi, przyjaciółki babci.
– Przepraszam, że tak wcześnie… – powiedziałam, ledwo powstrzymując głos od drżenia. – Czy pani wiedziała, że babcia pisała do mnie listy?
Zofia spojrzała na mnie z powagą, po czym skinęła głową.
– Wiedziałam. Czekała na odpowiedź. Codziennie sprawdzała skrzynkę. Potem przestała mówić o listach. Chyba zrozumiała, że coś się nie zgadza.
– Dlaczego nikt mi nic nie powiedział?
– Może bali się, że będziesz miała wyrzuty sumienia. Albo, że znów znikniesz.
– A ona?
– Ona tylko czekała. Do końca. Zawsze miała nadzieję.
Wróciłam do domu, przyciskając listy do piersi. Były jak głos, którego już nigdy nie usłyszę.
Zrzuciłam siebie ciężar
Zostałam na noc w pokoju babci. Nie mogłam spać. Siedziałam przy jej biurku, otulona kocem, którego zapach nadal przypominał mi dzieciństwo. Na kolanach trzymałam zeszyt. Próbowałam napisać coś, co byłoby jak spóźniona, ale szczera odpowiedź.
„Babciu, nie wiem, czy mnie jeszcze słyszysz. Ale chciałabym, żebyś wiedziała, że bardzo mi ciebie brak. Że żałuję każdego dnia, kiedy nie zadzwoniłam…”.
Słowa przychodziły z trudem. Każde zdanie było jak zrzucenie ciężaru, który nosiłam od lat, nawet nie wiedząc, że go mam. Pisałam, aż długopis zaczął drapać pustą kartkę, a oczy nie widziały liter przez łzy. Nad ranem zeszłam do kuchni. Mama już była tam, jakby na mnie czekała. Bez słowa postawiła przede mną filiżankę herbaty. Usiadłam naprzeciwko niej.
– Przeczytałam wszystkie listy – powiedziałam cicho.
– Domyśliłam się.
– Dlaczego to zrobiłaś?
Zamilkła. Długo patrzyła w okno, zanim odpowiedziała.
– Bałam się. Że odejdziesz. Że wybierzesz ją, nie mnie. Że znowu będę tą drugą.
– Jestem twoją córką, ale ona była moją babcią. Kochałam ją.
– Wiem. Tylko... mnie nigdy nikt nie nauczył, jak to się robi. Jak się mówi: „kocham”. Jak się czeka na list.
Popatrzyłam na nią inaczej. Jakby przez moment przestała być matką, a stała się kobietą z własnymi ranami.
– Może jeszcze się nauczymy – powiedziałam, bardziej do siebie niż do niej.
– Może.
I w tym „może” było coś, co przypominało początek.
Czułam wdzięczność
Spakowałam walizkę bez pośpiechu. Dom, który jeszcze kilka dni temu wydawał mi się obcy, teraz pulsował wspomnieniami. Listy schowałam do torby podróżnej, obok książki, którą kiedyś dostałam od babci. Nie miałam pewności, czy tu wrócę. Może kiedyś. Może kiedy poczuję, że jestem gotowa. Mama pożegnała mnie na ganku. Bez zbędnych słów. Tylko krótkie „uważaj na siebie” i delikatne dotknięcie mojej dłoni, jakby dopiero uczyła się, jak okazywać troskę. Ojciec stał z tyłu, kiwając głową z zakłopotanym uśmiechem.
Droga powrotna do miasta była cicha. Patrzyłam przez okno pociągu, widząc pola, drzewa, przystanki, które kiedyś kojarzyły mi się z wakacjami u babci. Teraz niosły inne znaczenie – jakby wszystko było wyraźniejsze, prawdziwsze, ale też bardziej bolesne. W domu otworzyłam okno, wpuściłam chłodne powietrze i rozłożyłam listy na stole. Czytałam je raz jeszcze, tym razem spokojniej. W każdym zdaniu czułam jej obecność. Jej miłość. I tę niezłomną wiarę, że kiedyś odpowiem. Może nie zdążyłam, gdy jeszcze mogła to przeczytać, ale odpowiedź przyszła. I była prawdziwa.
Nie wiem, jak będzie wyglądała relacja z moją matką. Czy potrafimy się odnaleźć, zbudować coś od nowa? Ale wiem jedno – nie chcę już uciekać. Nie chcę zostawiać listów bez odpowiedzi. Życie jest zbyt kruche, by odkładać miłość na potem. Babciu, jeśli gdzieś tam jesteś – dziękuję. Za wszystko. Nawet za te słowa, które przyszły za późno. Bo dzięki nim w końcu naprawdę cię usłyszałam.
Lena, 33 lata