Reklama

Kiedy rozpoczyna się sezon na grzyby, w każdy weekend jeżdżę do znajomych, którzy mają siedlisko na skraju lasu. Dom jest porządny, ocieplony, z kominkiem, więc nawet gdy leje i wieje jest w nim ciepło i przytulnie.

Reklama

Zwykle jadę tam zaraz po pracy. Opuszczam miasto około szesnastej i zanim jeszcze zapadnie zmierzch, dojeżdżam do chaty stojącej wśród starych jarzębin. Tego piątku zostałam dłużej w firmie i było wiadomo, że za dnia nie dojadę na miejsce. Mogłam wprawdzie wyruszyć rano, ale nie chciałam tracić czasu.

Było ciepło i bezwietrznie. Słońce zachodziło, chowając się za różowymi chmurami, zapowiadając dobrą pogodę. Jechało mi się wyjątkowo przyjemnie. Droga była prawie pusta. Nie stałam w korkach i nikt mnie nie wyprzedzał na wariata.

Kiedy zjeżdżałam z szosy w leśny dukt, zapadał zmrok, lecz znałam to miejsce na pamięć, więc zupełnie mi to nie przeszkadzało. Do znajomych było jeszcze jakieś sześć kilometrów. Na końcu drogi był drewniany most nad rzeczką, potem ostry zakręt w prawo, olbrzymi świerk z tabliczką „pomnik przyrody” i już byłam na miejscu.

Jeździłam tędy tyle razy i nigdy nie zdarzyło się nic niezwykłego. To był swojski, przyjemny krajobraz z wrzosem rosnącym między drzewami i kępami jałowców, pod którymi znajdowało się dorodne borowiki. Nie wiem, dlaczego tym razem poczułam się nieswojo. Jeszcze nie zapadła ciemność, byłam już blisko celu i nagle ogarnął mnie dziwaczny lęk na tyle silny i paraliżujący, że zabrakło mi tchu.

Zobacz także

Nic się nie zmieniło oprócz tego, że na drogę zaczęła opadać gęsta mgła. Niby nic nadzwyczajnego o tej porze roku, ale była jak biała zasłona, gruba i nieprzepuszczająca dźwięków. Zrobiło się bardzo cicho, zupełnie tak, jak pod wodą, gdy się głęboko zanurkuje. Poczułam się jak uwięziona w pułapce, z której nie ma wyjścia.

Zatrzymuje czerwone auta i szuka swojego chłopaka

Włączyłam światła przeciwmgielne, ale nic to nie pomogło. Jechałam na trójce, potem dwójce, aż w końcu silnik zgasł i nie chciał na nowo zaskoczyć. Postanowiłam zadzwonić do znajomych, żeby im powiedzieć co się dzieje, ale komórka też nie działała. Byłam w środku lasu sama, nic nie widziałam dookoła siebie i nie miałam łączności ze światem.

Nie oglądam horrorów i nie mam zbyt bujnej wyobraźni. Również nie zasnęłam i nic mi się nie przyśniło. Nie straciłam przytomności i nie miałam halucynacji. Nie brałam żadnych leków, nie paliłam papierosów, nie użyłam zbyt mocnych perfum, na które mogłam się uczulić. Nie miałam ataku migreny, wątroby, trzustki, nic mnie nie bolało, nie uderzyłam się w głowę, nie cierpię na epilepsję i nigdy do tej pory nie wierzyłam w zjawiska paranormalne. Nie było mi duszno, nie miałam ataku serca, nie straciłam przytomności, nie jestem emocjonalnie chwiejna i nie wierzę w kosmitów.

W tej białej mgle zasłaniającej szczelnie przednią szybę nagle zrobiło się okienko, jakby ktoś przetarł tę szybę od zewnątrz i tuż przede mną pojawiła się twarz młodej kobiety. Wyglądałaby zupełnie zwyczajnie, gdyby nie oczy, ogromne, na pół twarzy, czarne i bez źrenic. Wyglądały jak dwa doły w bladych policzkach, błyszczące i nieruchome. Wkręcały mi się w serce i żołądek, przeszywały na wylot i sprawiały, że bałam się jeszcze bardziej.

Takiej paniki nie przeżyłam nigdy do tej pory! Zasłoniłam głowę rękami, jakbym się broniła przed jakimś ciosem i zsunęłam prawie pod siedzenie. To było naprawdę straszne.

Nie wiem, czy bym nie zeszła na zawał, gdyby to wszystko nie skończyło się tak samo nagle, jak zaczęło.

Usłyszałam dzwonek komórki, która nagle ożyła. Trzęsącymi się rękami odebrałam telefon od zaniepokojonych znajomych.

Próbowałam coś nieskładnie tłumaczyć. Chyba się przejęli, bo powiedzieli, żebym została w aucie, a oni po mnie przyjadą. Nawet kiedy zobaczyłam światła ich auta, nie byłam w stanie się ruszyć, a potem sensownie opowiedzieć, co mi się przytrafiło.

Dopiero teściowa znajomej wytłumaczyła zagadkę.

– To było ze trzydzieści lat temu – powiedziała. – Z miłości zwariowała najładniejsza dziewczyna we wsi. Już miała wychodzić za mąż i nagle jej narzeczony uciekł w świat z inną. Podobno odjechali czerwonym autem, takim jak ma pani. Ludzie gadali, że zatrzymywała wszystkie samochody w tym kolorze i zaglądała do środka, szukając swojego chłopaka.

– I co? – zapytałam. – Znalazła?

Reklama

– A skąd! Ona niedługo potem umarła na zapalenie opon mózgowych. Jak ją chowali, to była taka mgła, że na dwa kroki nic się nie widziało.

Reklama
Reklama
Reklama