„Ludzie poniżali mnie za moje pochodzenie. W pracy mnie gnębili, a chłopak mnie rzucił. Moja zemsta trwa do dzisiaj”
„Mam wrażenie, jakby wtedy nagle coś we mnie się zablokowało. Wyrzuty sumienia odeszły w niepamięć, a skrupuły nie miały już żadnego znaczenia. Czułam się niczym bohaterka bajki o królowej śniegu, jakby do mojego serca dostał się okruch lodu”.
- Listy do redakcji
Wychowałam się na prowincji i przez całe życie spotykam się z tego powodu ze złym traktowaniem. Ludzie postrzegają mnie jako kogoś gorszego, nieodpowiedniego na moje stanowisko. Dlatego teraz daję im nauczkę. Ile ja się nasłuchałam, że jestem wieśniarą, karierowiczką, która przyjechała z jakiejś pipidówy! Ale mam twardy charakter i się nie poddaję, więc wytrwałam. A teraz odbieram to, co mi się należy!
– Podła żmija – dotarło do mnie zza pleców, ale nawet nie zwróciłam na to uwagi.
Zdaję sobie sprawę, że ta rozmowa dotyczyła mojej osoby i mam świadomość, że ta pracownica, która to powiedziała, nie zagrzeje tu długo miejsca. W końcu to ja odpowiadam za rekrutację i zwalnianie ludzi.
– Ucisz się, bo cię usłyszy – syknęła na nią inna koleżanka.
Rozpoznałam Magdę po sposobie mówienia. Może nie grzeszy inteligencją, ale za to przykłada się do pracy. No i zna swoje miejsce w hierarchii.
Zobacz także
– Stoi za daleko, spójrz, nawet nie zwróciła uwagi na nasze gadanie. Poza tym, co niby mi zrobi?
Zerknęłam w lustro i parsknęłam śmiechem. Już ja jej pokażę, gdzie jest jej miejsce! Teraz to ja tu jestem szefową.
Zdaję sobie sprawę, co inni o mnie myślą. Mają mnie za wyrachowaną i bez serca. Kiedyś byłam inna, ale okoliczności i ci sami ludzie, którzy teraz darzą mnie taką niechęcią, sprawili, że się zmieniłam. To przez nich stałam się taka, jaka jestem.
Wszystko zaczęło się w momencie, gdy dostałam nową pracę
Trafiłam do dużej metropolii z powodu... miłości. Mój chłopak akurat wyjeżdżał na uczelnię, a ja nie potrafiłam sobie wyobrazić, że będę bez niego. Przekonał mnie, abym i ja poszła na studia. Moi rodzice nawet się ucieszyli i poczuli dumę – od razu zaproponowali pomoc. Opłacali czesne, pomagali mi finansowo. No i za każdym razem, gdy od nich wracałam, zabierałam ze sobą prowiant. W tamtych czasach nie było jeszcze takiego określenia jak „słoik”, ale ja idealnie do niego pasowałam.
Kiedy skończyłam studia, od razu udało mi się zatrudnić w małym przedsiębiorstwie. W latach 90. jak grzyby po deszczu wyrastały prywatne biznesy i powoli zaczynały pojawiać się pierwsze międzynarodowe firmy. Cieszyłam się, że mam posadę, zwłaszcza że byłam zdana tylko na siebie. Mój związek się rozpadł, a rodzice ponieśli straty na prywatyzacji i nie byli w stanie mnie wspomóc. Nie miałam lekko – płaciłam za wynajem mieszkania, sama musiałam zapewnić sobie byt i do tego nieustannie zmagałam się z upokorzeniami.
Moja przygoda w nowej roli rozpoczęła się, gdy zostałam szefową naszego działu. Konkurencja była duża, więc fakt, że dostałam tę posadę, napawał mnie ogromną satysfakcją. Niestety, nie wszyscy podzielali mój entuzjazm. Nie mam pojęcia, skąd koleżanki z pracy wyciągnęły informację o moim wiejskim pochodzeniu, ale od razu zaczęły mi to wytykać przy każdej okazji. W tamtych czasach to był powód do wytykania palcami.
– Słuchaj, kiedy startowałaś na studia, to chyba można było dostać dodatkowe oczka za pochodzenie, zgadza się? – zapytała jedna z dziewczyn, z którą do niedawna dzieliłam pokój. – Myślisz, że to ci jakoś ułatwiło sprawę?
– W tamtym okresie już nie przyznawali punktów za pochodzenie. Poza tym studiowałam na prywatnej uczelni – odpowiedziałam, co okazało się moim błędem.
– Tatko rolnik, to pewnie posmarował komu trzeba, kasy mu przecież nie brakowało – kpiły. – No i pewnie przeciągał córunię z roku na rok.
– Byłam dobrą studentką – próbowałam się bronić, ale one w ogóle nie zwracały na mnie uwagi.
Wredne jędze z innego wydziału upatrzyły sobie mnie jako cel swoich ataków, a ja mogłam tylko szaleć z wściekłości. Pracowały gdzie indziej, więc nie musiały przejmować się tym, co o nich myślę, ani mnie słuchać. Wykorzystywały każdą sposobność, żeby mi dopiec. I gdzie się tylko dało, rozpowiadały na mój temat przeróżne bzdury – że jestem wieśniarą, że dzięki forsie tatusia pnę się teraz po szczeblach kariery, że widać po mnie prowincjonalne maniery. Może jakoś bym to przełknęła, gdyby nie to, że moi podwładni zaczęli chichotać za moimi plecami. Jasne, że nie prosto w twarz, ale słyszałam ich gadanie. I znosiłam to z bólem. Wystarczyło, żebym raz się potknęła, a już wszyscy wytykali mnie palcami.
– Wiejska kobieta, skąd niby będzie wiedziała, jak się za to zabrać? – plotkowali.
Postanowiłam się zemścić. Na początku robiłam to nieświadomie, po prostu bardziej dokuczałam osobom, które obgadywały mnie za plecami. Później już celowo przydzielałam im najbardziej niewdzięczne zadania i obowiązki. To ja decydowałam o premiach – ci, którzy mnie nie szanowali, nigdy nie dostali ani grosza. Posypały się na mnie skargi. Gdy po raz drugi wylądowałam na dywaniku u szefa i musiałam się ze wszystkiego tłumaczyć, dano mi do zrozumienia, że to moje ostatnie ostrzeżenie. Kolejna skarga i wylecę na zbity pysk.
– Szefowanie to nie tylko kwalifikacje i znajomość tematu, ale również zdolność do zarządzania zespołem – stwierdził mój przełożony. – U nas menedżerowie powinni mieć to opanowane. Może warto, żeby rozważyła pani jakieś dodatkowe studia? Na przykład z dziedziny HR.
Bezczelnie mnie oszukał...
Wymamrotałam wówczas jakieś słowa przeprosin i obiecałam sobie, że będę twarda, nie zwracając uwagi na plotki. Postanowiłam zachować neutralność. W końcu musiałam się trzymać tej pracy! Ale niestety, to było ponad moje siły. Odnosiłam wrażenie, jakby ludzie celowo mnie drażnili, najwyraźniej dotarło do nich, że dostałam reprymendę. A część z nich zrobiłaby dosłownie wszystko, by się mnie pozbyć!
Straciłam pracę w niezbyt przyjemnych okolicznościach. Dobrze, że w dokumentach nie było o tym wzmianki. Tylko dzięki temu mogłam bez problemu znaleźć nowe zajęcie. Wprawdzie nie objęłam stanowiska kierowniczego, ale też nie pracowałam na najniższym szczeblu. Zarabiałam całkiem nieźle i miałam spore ambicje. Czułam, że muszę udowodnić wszystkim dookoła, no i samej sobie, że jestem w tym naprawdę dobra. Rzuciłam się w wir pracy niczym wygłodniały drapieżnik polujący na swoją zdobycz. Zostawałam po godzinach, brałam dodatkowe zlecenia i nie bałam się nowych wyzwań. Nic dziwnego, że niedługo zaczęto mnie doceniać i znów poszłam w górę. Tym razem nie popełniłam tego samego błędu co kiedyś i postanowiłam podszkolić się na studiach...
Tam spotkałam Darka. Sporo nas dzieliło – wiek i pozycja zawodowa. On był menedżerem na świetnej posadzie, a ja studentką. Mówił, że chce poszerzyć swoją wiedzę, bo choć świetnie radzi sobie z kasą, to o relacjach międzyludzkich wie niewiele. Zrobił na mnie ogromne wrażenie, bardzo mi się spodobał – i znów wpadłam po uszy! W ogóle nie miałam problemu ze sporą różnicą wieku między nami.
Mniej więcej rok po tym, jak obroniłam dyplom, w pracy zrobiło się gorąco. Inna korporacja chciała nas wchłonąć. Myślałam, że padnę, gdy okazało się, że to firma mojego Darka. Inni pracownicy nie byli pewni, czy się utrzymają, ale ja mogłam spać spokojnie. Jednak Darek od razu powiedział, że w pracy łączą nas tylko służbowe sprawy. Rozumiałam to i byłam za. Ale po pewnym czasie stwierdziłam, że to bez sensu. Spotykamy się dwa-trzy razy w tygodniu, jesteśmy razem prawie dwa lata – po co to kryć? Zaczęłam go namawiać na sformalizowanie tego, co nas łączyło, ale wtedy uświadomił mnie, że on już jest po ślubie.
– Przepraszam, ale czy dobrze usłyszałam? Ty jesteś żonaty? – wykrzyknęłam z niedowierzaniem.
– No tak, a co w tym dziwnego? – odparł obojętnie.
– Dlaczego nic o tym nie wspomniałeś wcześniej? – zapytałam drżącym głosem.
– A po co miałbym ci o tym mówić? Nie wydało ci się podejrzane, że spotykamy się wyłącznie w twoim mieszkaniu, a do tego jedynie dwa razy w tygodniu? Poza tym rzadko spędzamy razem weekendy – spojrzał na mnie ze zdziwieniem.
– Wspominałeś, że jesteś zajęty, że nie możesz – plątał mi się język. – Ufałam ci. Sądziłam, że mnie kochasz…
– Ech, ty naiwna dziewczyno – rzucił swoim zwyczajnym tonem, ale teraz nie było w tym tyle serdeczności co zawsze. – Ja i wiązanie się z tobą? Przecież muszę dbać o swoją renomę! No wiesz, jestem prezesem, a ty jesteś tylko prostą dziewczyną z prowincji…
Miesiąc później dostałam od niego wypowiedzenie. Ot tak, ni z gruszki, ni z pietruszki.
– Nasza współpraca to zbyt duże ryzyko, a do tego negatywnie wpływa na przedsiębiorstwo – rzucił.
– Proszę, nie postępuj tak ze mną – ledwo byłam w stanie zapanować nad płaczem. – Przecież zawsze sumiennie wykonywałam swoje obowiązki…
– Ludzie w biurze zaczynają gadać i muszę położyć temu kres – pokiwał przecząco głową. – Nawet nie myśl o zemście czy jakimś szantażu. Jestem zbyt wysoko postawiony. Dam ci rekomendację do przedsiębiorstwa, które aktualnie poszukuje kierownika. Poradzisz sobie. Ale o mnie musisz zapomnieć.
Nie muszę być wredna. Ale taka właśnie jestem
W pierwszym odruchu miałam ochotę wepchnąć mu tę rekomendację do gęby, tak bardzo byłam na niego zła. Na szczęście udało mi się zapanować nad sobą.
Gdy odeszłam z posady, nikt za mną nie tęsknił. Wręcz sobie ze mnie kpili.
– Liczyłaś na zrobienie kariery przez romans z szefem? – z kpiną w głosie rzuciła współpracowniczka, która marzyła o zajęciu mojego miejsca.
– Byłam tu zatrudniona zanim on się pojawił – spojrzałam na nią z godnością. – Poznaliśmy się na studiach, a nie w biurze.
– I sądziłaś, że dla kogoś z takiej pipidówy jak ty porzuci swoją żonę? – parsknęła śmiechem.
Milczałam jak grób, opuszczając firmę z dumnie uniesioną głową.
Dopiero w zaciszu domowym dałam upust emocjom. Kupiłam flaszkę i cały wieczór spędziłam na płaczu, aż mi oczy spuchły. W mieszkaniu zrobiłam przegląd niecenzuralnych określeń pod adresem okropnych ludzi z pracy i tego drania. Gdyby choć jedna dziesiąta moich życzeń dla niego się ziściła, gość miałby przekichane na całej linii. Ale powstrzymałam się od zemsty. Zero szantażu, pisania czy telefonów. Za to inni dostali rykoszetem…
Mam wrażenie, jakby nagle coś we mnie się zablokowało. Wyrzuty sumienia odeszły w niepamięć, a skrupuły nie miały już żadnego znaczenia. Czułam się niczym bohaterka bajki o królowej śniegu, jakby do mojego serca dostał się okruch lodu. Skupiłam się na pracy, robieniu kariery i nie przejmowałam się, po kim przyjdzie mi przejść, by dotrzeć na szczyt. Chyba najbardziej zależało mi na tym, by udowodnić jemu – Darkowi, że jestem go warta i potrafię sama o siebie zadbać. Po dwóch latach zrezygnowałam z pracy w firmie, do której mnie polecił. Otrzymałam lepszą ofertę. A z następnej firmy również mnie podkupiono, oferując świetne warunki finansowe…
Teraz ludzie drżą na mój widok, gdziekolwiek się pojawię. Jestem mistrzem w tym, co robię – potrafię wyciągnąć dowolne przedsiębiorstwo z dołka finansowego i wynieść je na szczyty prosperity. Nie jest konieczne, bym osiągała to czyimś kosztem, ale i tak to robię. Kiedy widzę, że ktoś się nie sprawdza – wywalam go na zbity pysk. Gdy nie dorasta do moich standardów – już może się pakować. A jak śmie mnie jeszcze krytykować – to nie ma zmiłuj, też wyleci. I guzik mnie obchodzi, czy to jakaś samotna mamuśka z bachorem, czy facet pod sześćdziesiątkę, któremu niewiele zostało do emerytury.
W mieście krąży o mnie opinia pełna respektu, ale i obaw. „Oziębła zołza” to pewnie jedno z łagodniejszych określeń, jakie słyszę na swój temat. Nie przepadają za mną ani panie, ani panowie. Faceci głównie dlatego, że oberwie im się ode mnie za Darka. Ja już nikomu nie wierzę. Mam tylko jeden cel – pokazać wszystkim, że dziewucha z prowincji da radę wybić się w życiu bez niczyjej pomocy. W sumie, to już to osiągnęłam. Mimo to ciągle czuję niedosyt…
Jowita, 51 lat