Reklama

Ja tego nie pamiętam, ale mama mówiła, że kiedy byłam mała, przeżyłam śmierć kliniczną i ledwie mnie odratowali. Jakiś idiota przejechał przez podwórko na pełnym gazie i potrącił trójkę dzieci. W tej trójce byłam ja. Potem mówili, że to bandyci uciekali przed policją, ale dla mnie to nie miało znaczenia. Wylądowałam w szpitalu z obrażeniami wewnętrznymi i wstrząsem mózgu. Po wyjściu ze szpitala opowiadałam niestworzone rzeczy i nikt nie chciał mi wierzyć, uważając, że to paplanina pięciolatki. Podobno opowiadałam, że widziałam z góry, jak mnie operują lekarze, a potem, że byłam w niebie i rozmawiałam z aniołami. Wszyscy mówili mamie, że ma córkę z wybujałą wyobraźnią. A ja myślę, że naprawdę musiałam to wszystko widzieć. I czasami mam takie przebłyski, że coś pamiętam, albo mam wrażenie, że kogoś dobrze znam, choć nie przypominam sobie, żebyśmy się kiedykolwiek spotkali. Mama mówiła też, że od tamtego czasu mam niesamowitą pamięć do liczb. Dodawała też, żeby mi się głowie od tego nie przewróciło, bo mam więcej szczęścia niż rozumu.

Reklama

Nie odczuwałam zbytnio tego nadmiaru szczęścia. Nie byłam bogata, nie miałam dzieci, ba, wciąż nie wyszłam za mąż. Pracowałam jako księgowa w dużej prywatnej firmie od rana do wieczora. Życie zwyczajne do bólu. Bez fajerwerków.

Nie usłyszałam budzika i musiałam biec do pociągu

Kiedy zbliżałam się do czterdziestki, nagle zafascynowały mnie rzeczy tajemne, nie z tego świata. Połykałam wszystkie wpadające mi w ręce informacje na te tematy, zaliczyłam kilka kursów i zaczęłam odkrywać inny świat. Coraz częściej czułam, że wcale nie jestem samotna. Miałam wrażenie, że ktoś jest stale przy mnie. Być może ten „ktoś” był już ze mną w chwili, gdy najechał na mnie drogowy pirat?

Od tamtej pory, kiedy – jak mama mówiła – byłam „prawie w Niebie”, miałam specjalne przywileje tu, na Ziemi. Przekonywały mnie o tym kolejne dziwne zdarzenia, czasem całkiem dramatyczne, z których jakimś cudem wychodziłam bez szwanku. I kiedy usiłowałam je sobie jakoś logicznie wytłumaczyć – to się nie udawało.

Któregoś dnia bardzo spieszyłam się do pracy. Poprzedniego wieczoru zasiedziałyśmy się z dziewczynami do późna, było miło i sympatycznie, za to rano przespałam budzik. W pośpiechu się ubierałam, robiłam szybki makijaż w windzie i biegiem do podmiejskiego pociągu. Ledwie zdążyłam, tak że zatrzaskujące się drzwi przycięły mi sukienkę. Wyskoczyłam z peronu na miasto, pędem w górę po schodach, na przystanku stał tramwaj. Zdążę – pomyślałam – muszę zdążyć. Wpatrzona w pojazd ruszyłam do przodu, kiedy nagle na mojej drodze wyrósł jakiś gość z kwiatami, zablokował mi drogę i namawiał, żebym kupiła bukiecik, opuszczając co chwilę cenę. Kiedy indziej pewnie bym się skusiła i może nawet uśmiechnęła na jego zabiegi, ale teraz uciekał mi tramwaj, ostatnia szansa, żeby nie spóźnić się do pracy i nie świecić oczami przed szefową, która skrupulatnie odmierza potem czas do odpracowania. Popchnęłam faceta, nawet ofuknęłam, żeby mnie puścił, ale był wyjątkowo namolny. Wreszcie na koniec powiedział:

Zobacz także

Dobra, oddam pani te kwiatki za darmo.

Po czym wcisnął mi mały bukiecik i… zniknął, jakby go wchłonął tłum. Spojrzałam na przystanek. Tramwaj właśnie ruszał. Wściekła chciałam wyrzucić kwiatki do kosza na śmieci, ale w końcu co one były winne… Popatrzyłam więc z żalem za oddalającym się tramwajem i czekałam na następny. Nagle dobiegł mnie przeraźliwy pisk hamulców, dzwonek i klakson samochodu. Pod tramwaj, na który nie zdążyłam, wpakował się osobowy samochód, wymuszając pierwszeństwo. Chwilę potem usłyszałam syreny policji i pogotowia. Już w pracy dowiedziałam się z wiadomości radiowych, że dwie osoby zginęły, kilkanaście zostało rannych.

– Gdybym zdążyła na ten tramwaj, to może już bym w ogóle nie siedziała tu, w pracy – pomyślałam, patrząc na bukiecik wciśnięty przez natręta, który być może uratował mi życie. – Miałam wielkie szczęście

Do domu wróciłam trochę roztrzęsiona. Ale pewnie zapomniałabym o sprawie, gdyby nie to, że podobne sytuacje przytrafiały mi się coraz częściej.

Jeden zamek był całkowicie wyrwany, drugi częściowo

Pewnego razu znów się spieszyłam. Tym razem na ważną naradę, która odbywała się w centrali firmy. Jedyna możliwość, żeby zdążyć – taksówka. Postój mam 100 metrów od domu, nie warto wzywać telefonicznie. Biegnę i nagle, nie wiadomo skąd, na pustym dotąd w porannej godzinie chodniku, pojawia się utykająca staruszka z dwoma ciężkimi torbami zakupów. Kiedy przebiegam obok, absolutnie jej nie dotykając – siatki wypadają jej z rąk i zakupy rozsypują się po chodniku. Kobieta patrzy na mnie z wyrzutem. – Przepraszam, ale ja pani nie potrąciłam – mówię, a ona patrzy na mnie nadal z naganą w oczach. Zatrzymuję się, pomagam jej zbierać rozsypane produkty. Mijają cenne sekundy. Sprzed nosa ucieka mi taksówka, którą dojechałabym na czas na spotkanie.

Chwilę potem ta sama taksówka grzęźnie w stłuczce na skrzyżowaniu i zjeżdża na chodnik, wraz z drugim samochodem, z którym się zderzyła, w oczekiwaniu na policję. Pewnie jako świadek zdarzenia spędziłabym na tym chodniku ponad godzinę. A tak, choć wpadłam, kiedy wszyscy byli już na sali, to jednak zdążyłam.

Gdyby te dwa wydarzenia mnie nie przekonały – było jeszcze kilka innych.

Kolejnym razem, kiedy wracałam z pracy do domu i chciałam odetchnąć zapachem miasta, pochodzić po sklepach, zajechał mi drogę sąsiad z bloku i zaoferował podwiezienie, bo też właśnie wracał z pracy. Nie bardzo chciałam, ale perspektywa wygodnego powrotu do domu samochodem, zamiast zapchanym o tej porze pociągiem, przesądziła. Miło nam się rozmawiało, sąsiad podjechał pod moją klatkę i pomógł wnieść na górę siatkę z zakupami. Kiedy wchodziliśmy na moje piętro, od drzwi mieszkania odskoczyło dwóch podejrzanych typów i niemal nas przewracając zbiegło na dół, nie oglądając się za siebie. Kiedy podeszliśmy bliżej okazało się, że zdążyliśmy w ostatnim momencie: jeden zamek był już całkowicie wyrwany, a drugi częściowo. Uniknęłam włamania. Zadzwoniłam po policję. Nic nie mogli zrobić, ale sam fakt ich przybycia pewnie otrzeźwił włamywaczy, którzy mogli przycupnąć w niedalekiej odległości i patrzeć, jak się zachowam.

Wreszcie najciekawsza przygoda, która wprawiła mnie w niebotyczne zdumienie. Przecież takie rzeczy to tylko w naiwnych filmach!

Namiętnie grywałam w totolotka, ale bez skutku

Moja sytuacja finansowa nagle stała się dramatyczna. Zamieniałam mieszkanie na większe, nie obliczyłam dobrze swoich możliwości (chociaż jestem księgową, ale przecież zawsze mówią, że szewc bez butów chodzi) i nagle stanęłam przed faktem absolutnego braku pieniędzy. Mogłam się wycofać z tej zamiany, jednak bardzo chciałam mieć większe mieszkanie. Intensywnie myślałam, co zrobić, ale nie widziałam dobrego wyjścia. Grałam namiętnie w Mini Lotto, ale jak do tej pory – bez skutku.

Wracałam do domu pustą ulicą, rozmyślając, gdy nagle z bramy wyskoczył chłopak, zatrzymał się na dwie sekundy przede mną, i trzymając w rękach jakiś arkusz – może test egzaminacyjny – wyrecytował pięć liczb, po czym zakręcił się i pobiegł w przeciwną stronę. Nawet nie zdążyłam zwrócić mu uwagi, że mnie przestraszył.

Liczby jednak zapamiętałam, bo doskonale potrafiłam to od tamtego pamiętnego wydarzenia z dzieciństwa. Następnego dnia w najbliższej kolekturze skreśliłam wykrzyczane do mnie liczby.

Nie muszę mówić, że wszystkie były trafione. Jeszcze jedna osoba skreśliła te same numery. Może też jej podpowiedział troskliwy opiekun? Wypłacono mi ponad sto tysięcy złotych i moje kłopoty się skończyły. Niewiarygodne!

Wtedy już byłam pewna, że ktoś nade mną czuwa, roztacza ochronny parasol, pilnuje, bym mogła w ziemskim życiu osiągnąć coś, co mogło być niezbędne do jakichś wyższych planów.

Zastanawiałam się tylko, czy mój opiekun to jedna i ta sama osoba, czy czuwa nade mną raczej ktoś, kto w zależności od okoliczności jest aktualnie najbliżej mnie…

Ujrzałam twarz człowieka koło czterdziestki…

Kiedy podzieliłam się swoimi przemyśleniami z wykładowcą kursu jogi, powiedział: – Po prostu medytuj i ze wszystkich sił staraj się go zobaczyć. Wierzę, że w końcu ci się uda.

Przez ostatnie dni skupiłam się, aby podczas ćwiczeń medytacji zobaczyć mojego opiekuna. Długo nie pojawiało się nic, aż wreszcie ujrzałam sympatyczną twarz człowieka koło czterdziestki, z bujną czupryną, ciemną niczym Cygan karnacją, o delikatnych rysach twarzy i niebieskich oczach. Na prawej dłoni miał kilkucentymetrową bliznę.

Jeśli myślisz stale o czymś, jeśli powoli stajesz się cała tym pragnieniem – ono się spełnia – uczono mnie na kursie.

Już wkrótce okazało się, że to prawda. Któregoś dnia, jadąc kolejką do pracy, zobaczyłam go. Stał na drugim końcu wagonu. Zastanawiałam się, czy wypada mi podejść do niego i zagadać? Ale nie musiałam. W pewnej chwili uchwyciłam jego natrętne spojrzenie. Chwilę zastanawiał się, aż wreszcie ruszył w moim kierunku, ja równocześnie podeszłam do niego. Chwilę patrzyliśmy na siebie, a po chwili jednocześnie zapytaliśmy:

Czy my się znamy?

Reklama

Nie wiem, czy Grzegorz był tym opiekunem, ratującym mnie z dotychczasowych opresji, ale stał się osobą, którą bardzo chciałam mieć przy sobie całe życie. Zapowiadało się ciekawie.

Reklama
Reklama
Reklama