„Łykałam każdą bajkę mojego kochanka jak wigilijny barszcz, bo go kochałam. W końcu mi się ulało”
„– Nic z tego nie rozumiem… – powiedział. – Nie rozumiesz? – zaczęłam się ubierać. – Tobie to pasuje. Masz ciepłe gniazdko, do którego wracasz i na boku jeszcze kochankę do zabawy. – Nie gadaj tak, nie jesteś żadną kochanką… – To kim jestem?! – teraz to już naprawdę mnie wkurzył”.
- Listy do redakcji
Od momentu zakończenia poprzedniego związku, co miało miejsce trzy lata temu, nie byłam w żadnej poważnej relacji. Nie miałam tego charakterystycznego uczucia, kiedy na widok drugiej osoby w brzuchu pojawia się rój motyli. Być może właśnie dlatego tak bardzo dałam się ponieść emocjom. Poza tym dostrzegałam, że jego uczucia wobec mnie również są silne.
Pewnego dnia zaproponował, byśmy wybrali się razem na kawę w mieście. Nie potrafiłam odmówić, patrząc prosto w te oczy. Potem wszystko potoczyło się jak lawina. Jedno spotkanie na kawie, drugie, piąte, obiad, aż w końcu piątkowa kolacja z pysznościami i sporą ilością wina.
To było dziwne
Trudno powiedzieć, czy to zasługa wina, czy tych pięknych oczu, ale faktem jest, że skończyliśmy u mnie w domu. Co się potem wydarzyło? Chyba wszystko jasne. Trwało to aż do poranka, kiedy Andrzej musiał nagle wyjść na balkon, żeby odebrać podobno bardzo ważną rozmowę. Mówił prawie szeptem, ledwo go słyszałam.
To było trochę podejrzane, ale postanowiłam nie drążyć tematu. Niestety, takie sytuacje zaczęły się powtarzać. Spotykaliśmy się wyłącznie w weekendy, bo w ciągu tygodnia podobno miał inne sprawy na głowie. Każda chwila spędzona razem była jak z bajki. Gdyby tylko nie te tajemnicze telefony…
Pewnego poranka moja cierpliwość się wyczerpała. Kiedy mój facet, Andrzej, poszedł wziąć prysznic zaraz po zakończeniu następnej pilnej rozmowy, chwyciłam za jego komórkę. Zero zabezpieczeń, hasła czy pinów, więc bez problemu weszłam w ostatnie rozmowy. Hanna? Kto to, do licha, jest ta cała Hanna?
Nie przyszło mi to do głowy
Pożegnaliśmy się jak co tydzień, w niedzielę po śniadaniu. Ale ja nadal nie mogłam przestać myśleć o tych telefonach. Uznałam, że pogadam z kumpelą. Jadłyśmy, popijałyśmy winko, a na koniec wylądowałyśmy u mnie w domu.
– Hej, a przypadkiem ten gość nie jest żonaty? – Jola zapytała wprost.
– Nie mam zielonego pojęcia – parsknęłam śmiechem. – Nie nosi obrączki, więc pomyślałam sobie, że chyba…
– Aha! Pomyślałaś sobie! – przerwała mi w pół zdania. – To czemu go o to po prostu nie zapytasz i nie przestaniesz się wreszcie zadręczać? Ale rób, co uważasz za słuszne. Po prostu nie chcę później patrzeć, jak płaczesz.
Zapytałam prosto z mostu
Andrzej odezwał się do mnie dzień później.
– Może poszlibyśmy w piątek do tej włoskiej restauracji? Lubisz taką kuchnię? – zagadnął.
– Tak, bardzo ją lubię. Ale jesteś pewny, że znajdziesz chwilę? Nie masz nic innego do zrobienia? – odpowiedziałam, wciąż rozmyślając o tych dziwacznych rozmowach.
– Absolutnie nic. No to jak będzie, umówimy się?
Wybraliśmy się do tej knajpki. Zajadaliśmy przysmaki, popijaliśmy winem, a na koniec dnia skończyliśmy u mnie w domu. Między nami iskrzyło, czułam motylki w brzuchu, ale…
– Wiesz, super nam się układa, tylko że nie da się nie zauważyć pewnych rzeczy.
– Jakich rzeczy? – zapytał zaskoczony.
– No tych gadek-szmatek na balkonie, konspiracyjnych szeptów. O co tu chodzi?
– A, to kolega do mnie ciągle dzwoni i…
– I nazywa się Hanna?! – złość mnie wzięła.– Ale jakim cudem... – próbował coś powiedzieć, ale mu nie wychodziło.
– Bo nie zablokowałeś komórki i widziałam, z kim gadałeś! – wrzasnęłam. – Czyj to była numer? Jakiejś laski czy żony?
– Żony – zasłonił twarz rękami. – To nie takie proste. W zasadzie dalej jesteśmy małżeństwem, ale mieszkamy osobno. Mamy dzieci i wspólne mieszkanie, ale poza tym nic nas nie trzyma razem. Czemu jeszcze się nie rozeszliśmy? Sam nie mam pojęcia.
Byłam wściekła
– Co jej opowiadasz, gdy wydzwania?
– Zazwyczaj mówię, że pojechałem w podróż w interesach. Nie jestem pewny, czy wierzy, ale chyba tak…
– Ekstra. Czyli mieszkasz się z kimś, do kogo podobno nic nie czujesz, a non stop się jej spowiadasz, gdzie przebywasz. Na dokładkę w środku tygodnia wpadasz do niej na obiadek niczym wierny pies, zgadza się?
– Zgadza – westchnął ciężko.
– A zastanawiałeś się, co teraz zrobić? Bo jaki to ma w ogóle sens?
– Niby co mam zrobić?
– Złożyć pozew o rozwód? Zacząć wszystko od zera?
– Właśnie zaczynam – wyszeptał, obejmując mnie ramionami, a ja poczułam, że topnieję w jego objęciach niczym kostka masła na rozgrzanej patelni.
Miałam klapki na oczach
– Joluś, chyba wpadłam po uszy – wyznałam koleżance gdy spotkałyśmy się następnego dnia w naszej ulubionej kafejce.
– Słuchaj, ja ci powiem, że kompletnie straciłaś już rozum – Jola tradycyjnie mówiła bez ogródek. – Ten gość nie jest głupi! W domu ma michę i układa sobie wygodnie życie, a u ciebie się bawi.
Uwierz mi, takich facetów nigdy nie stać na rozwód, bo bardzo lubią taki układ. Proszę bardzo, pieką dwie pieczenie na jednym ogniu! A pewnie ściemnia ci, że niby z żoną już dawno nie sypia i że w sumie są sobie kompletnie obcy, co? Takie bajeczki ci opowiada?
– Rzeczywiście, to były dokładnie jego słowa… – potwierdziłam.
– Ha! - parsknęła śmiechem. – Poszperaj trochę w sieci i poczytaj podobne opowieści, może wtedy łatwiej będzie ci to zrozumieć.
Rzeczywiście poczytałam. I faktycznie, wszystko idealnie pasowało. Ale co z tego, skoro i tak dałam się wkręcić jak ostatnia głupia i jak pierwsza lepsza naiwniaczka łykałam każdą jego bajkę i wierzyłam, że wraz z upływem czasu sytuacja ulegnie zmianie, a my będziemy wiedli długie i szczęśliwe życie razem? Jak to możliwe, że on to zrobił...
Miałam dość
Nasz związek trwał około sześciu miesięcy. Widywaliśmy się w mieście lub w moim mieszkaniu. Chodziliśmy do kina, jadaliśmy wspólnie kolacje... Jednak w pewnym momencie nadszedł kryzys. Nagle zdałam sobie sprawę, że to mi nie wystarcza. Nie chciałam już dłużej się ukrywać, jeździć na drugi koniec miasta do knajpek, niemal chować się w aucie, nie móc zadzwonić do niego kiedy tylko mam na to ochotę, bo właśnie jest w domu, a jego żona siedzi tuż obok niego.
Stało się. Myślałam, że to będzie zwyczajny, leniwy weekend. Obudziłam się rano, a w powietrzu unosił się aromat świeżo parzonej kawy z ekspresu. Ale nie zdołałam dłużej milczeć. Leżeliśmy razem w łóżku, gdy w końcu zadałam mu to pytanie:
– Kiedy wreszcie podejmiesz jakąś decyzję?
– Ale w jakiej sprawie? - odpowiedział zaskoczony.
– W sprawie tego całego bałaganu. Naszego związku, jej... Jak długo to potrwa? Mam czekać na ciebie bez końca?
– Nic z tego nie rozumiem…
– Nie rozumiesz? – zaczęłam się ubierać. – Tobie to pasuje. Masz ciepłe gniazdko, do którego wracasz i na boku jeszcze kochankę do zabawy.
– Nie gadaj tak, nie jesteś żadną kochanką…
– To kim jestem?! – teraz to już naprawdę mnie wkurzył. – Gadasz, że mnie kochasz, że chcesz, żebyśmy byli razem, a nic się nie zmienia! Ciągle do niej wracasz, a ja jestem tą drugą, która tylko czeka, aż wasza wysokość znajdzie czas. A może ja bym chciała z tobą pojechać na wakacje? Na weekend? Obściskiwać się z tobą na mieście i mieć w nosie, że ktoś nas zauważy?– Słuchaj, Marta… Nie czuję się na siłach, by to zrobić w tej chwili…
Nie chciałam być na zapas
– Serio? No to ja też nie mam siły na takie zabawy. Wiesz co, wracaj lepiej do siebie i przemyśl dokładnie, na czym ci zależy. Daj mi spokój przez najbliższy czas. Zero smsów, zero telefonów. Dam ci miesiąc na podjęcie decyzji. Bo ja już naprawdę nie daję rady. Zależy mi na tobie, nie chcę cię zranić, ale perspektywa bycia twoją drugą opcją przez kolejne pięć lat, bo tak ci pasuje, niezbyt mnie kręci. Sorry, ale mówię szczerze, jak jest. Albo w pełni, albo wcale, nie poradzę sobie z tym na dłuższą metę i jeśli mamy tkwić w tym układzie, to wolę to skończyć już teraz, niż później przez to przechodzić.
Andrzej spojrzał na mnie z żalem w oczach. Spróbował mnie objąć, ale odskoczyłam jak oparzona. Nie wiem, ile godzin spędziłam na płaczu po jego wyjściu. Miałam mętlik w głowie. Z jednej strony byłam świadoma, w co się pakuję, ale z drugiej chyba jednak nie do końca. To mnie przerosło. Zakochałam się po uszy, pragnęłam go całym sercem, ale nie mogłam go mieć na stałe.
Kolejne tygodnie upłynęły jak we mgle. Owszem, mijaliśmy się na firmowych korytarzach, ale wymienialiśmy jedynie lakoniczne "cześć" i to wszystko. Pragnęłam go przytulić, pocałować. Miałam jednak świadomość, że to on musi podjąć decyzję, ja byłam wolna od zobowiązań.
Wybrał żonę
Pewnego dnia postanowiłam wybrać się na przechadzkę po parku. Błąkałam się po ścieżkach, słuchając chrzęstu liści pod stopami i myśląc o tym, jak często przychodziliśmy tu razem. Nagle dostrzegłam go w oddali. Ale nie był sam. Towarzyszyła mu żona. Szli przytuleni, śmiejąc się i zajadając czymś, co wyglądało jak zapiekanki. Zszokowana tym widokiem, opadłam na pobliską ławkę, obserwując, jak zmierzają w moją stronę. Emanowali radością. Minęli mnie. Andrzej na pewno mnie dostrzegł. Przystanął na moment, jakby się wahając, po czym ruszył dalej.
Wieczorową porą otrzymałam SMS-a. „Nie dam rady, wybacz". Nie odpisywałam, bo cóż mogłabym rzec? Zadałeś mi ból? Wykorzystałeś mnie? Być może nie planował tego, jednak właśnie tak się poczułam. Dotknięta do żywego i potraktowana przedmiotowo.
W taki oto sposób dobiegła końca nasza historia. Postanowiłam zrezygnować z pracy. Nie wyobrażałam sobie, że mogłabym widywać go każdego dnia i nie wracać myślami do tego, co nas łączyło.
Marta, 30 lat