„Łykałem łzy żalu, gdy żona zdradzała mnie ze wspólnikiem. A potem zafundowałem im finał, którego nie zapomną”
„Miała być u koleżanki. Była w restauracji. Z Robertem. Śledziłem ich. Trzymali się za ręce. Śmiali się. Kiedy się nachylił, żeby pocałować ją w policzek, odwróciłem wzrok. Nie mogłem patrzeć. Nie wróciłem do domu. Siedziałem w samochodzie przez godzinę. Nie płakałem. Nie krzyczałem. Nie myślałem”.

- Redakcja
Od dziesięciu lat prowadzę firmę konsultingową z Robertem – wspólnikiem, którego kiedyś uważałem niemal za brata. Jestem mężem Agaty, z którą tworzyliśmy z pozoru spokojny, dojrzały związek. Nie mieliśmy dzieci – z wyboru. Pracowaliśmy dużo, żyliśmy wygodnie, ale schematycznie. Myślałem, że to wystarczy. Że lojalność jest jak fundament – niewidoczna, ale pewna. Teraz wiem, że niektóre rzeczy zaczynają się psuć po cichu, zanim się zawalą. Jeszcze kilka miesięcy temu wierzyłem, że mam wszystko. Ale życie czasem to tylko dobrze zagrany teatr.
Coś mnie nagle tknęło
To był wieczór jak każdy. Agata siedziała na kanapie, z kieliszkiem wina i telefonem w dłoni. Uśmiechała się do ekranu, jakby właśnie dostała słodkiego mema. Przeszła obok mnie, całując mnie w czoło, po czym zniknęła w łazience. I wtedy usłyszałem cichy dźwięk – powiadomienie. Telefon został na podłokietniku. Nie jestem typem zazdrośnika. Nigdy nie grzebałem jej w rzeczach. Ale tym razem… coś mnie tknęło. Może to był przypadek, może instynkt. Ekran wyświetlał wiadomość: „Tęsknię za tobą. Nie mogę się doczekać, aż znowu poczuję twój zapach. R.” Zamarłem. Czy to Robert? Przewinąłem rozmowę. Każde kolejne słowo było jak uderzenie pięścią: „Widziałem cię dziś z nim. Udajesz świetnie. Zazdroszczę mu, że może cię dotykać, kiedy tylko zechce”. To nie był żaden flirt. To była relacja. Głęboka. Intymna. Długa.
Zanim Agata wróciła, zdążyłem odłożyć telefon i udawać, że przeglądam maile. Serce waliło mi jak młotem. Nie zrobiłem sceny. Nie zapytałem. Zjadłem z nią kolację. Wyszedłem z psem. Rozmawiałem jak zawsze. Ale w środku… wszystko mi pękało, waliło się w gruzy i szalał huragan. Dwa dni później pojechałem za nią. Miała być „u koleżanki”. Była w restauracji. Z Robertem. Śledziłem ich. Trzymali się za ręce. Śmiali się. Kiedy się nachylił, żeby pocałować ją w policzek, odwróciłem wzrok. Nie mogłem patrzeć. Nie wróciłem wtedy do domu. Siedziałem w samochodzie przez godzinę. Nie płakałem. Nie krzyczałem. Nie myślałem. Wiedziałem tylko jedno. To nie będzie koniec. To będzie cholerny początek.
Udawała lepiej, niż sądziłem
Od tamtej nocy wszystko wyglądało normalnie. Gotowałem kolacje. Robiłem zakupy. W pracy śmiałem się z żartów Roberta. Agacie mówiłem, że pięknie wygląda. Ani ona, ani on nie podejrzewali niczego. Nie wiedzieli, że wiem, co robią. Nie wiedzieli, że zacząłem zbierać rzeczy, które wcześniej mnie nie interesowały – dane kont, uprawnienia do podpisów, dostęp do serwerów. Uśmiechałem się, kiedy Robert opowiadał, że „musiał wyjść wcześniej”. Czasem wracałem do domu później niż zwykle, żeby dać im więcej przestrzeni. I żeby mieć więcej czasu na planowanie. Marta, nasza księgowa, była nieoceniona. Nieświadomie.
– Darek, mamy spore nadwyżki na koncie operacyjnym, może przeksięgować coś do rezerwowego?
– Tak, dobry pomysł – kiwałem głową, zaznaczając w pamięci, które przelewy mogę wykorzystać.
Wprowadziłem kilka drobnych zmian w umowach i uprawnieniach. Rzeczy, które wyglądały jak formalności. Robert wszystko podpisywał, jak zawsze bez czytania. Agata opowiadała, że jest zmęczona, że „za dużo pracy ostatnio” i tuliła się do mnie w łóżku. Czasem całowała w policzek. Udawała lepiej, niż sądziłem. Albo po prostu była pewna, że jestem ślepy. Któregoś wieczoru usiadłem z nią do kolacji. Zrobiłem jej ulubione risotto z grzybami.
– Wiesz, coraz lepiej gotujesz – powiedziała, biorąc kolejny kęs.
– Staram się – odpowiedziałem spokojnie, patrząc jej w oczy.
Zamrugała nerwowo. Przez ułamek sekundy coś drgnęło w jej spojrzeniu. Może domyślała się, że coś wiem? Może czuła, że zmiana właśnie się zaczęła? Ale nic nie powiedziała. A ja nie miałem zamiaru jej przerywać.
Moja zemsta była słodka
Ogłosiłem im to w piątek rano. Bez uprzedzenia, bez zapowiedzi. Zwołałem krótkie spotkanie w salce konferencyjnej. Robert przyszedł z kawą, Agata chwilę później – niby „przypadkiem”, ale oboje wiedzieliśmy, że to nie był przypadek.
– Musimy zamknąć firmę – powiedziałem. Tonem jakby chodziło o pogodę.
Robert się zaśmiał.
– Ale co, tak po prostu? Mamy rekordowe zyski za ten kwartał.
– Właśnie. Byliśmy zbyt widoczni. Urząd Skarbowy się nami interesuje. Mamy lukę w dokumentach. Sprawy nie do odkręcenia. Muszę ogłosić bankructwo.
Patrzył na mnie, szukając jakiegoś błysku żartu. Nie było. Wstałem, wyciągnąłem teczkę z dokumentami.
– To są ostatnie umowy, które musimy złożyć. Jeśli podpiszesz dziś, nie poniesiesz żadnych konsekwencji.
Nie wiedział, że podpisuje się pod własnym końcem. Agata siedziała obok, biała jak ściana.
Wieczorem, w domu, zapytała:
– To naprawdę koniec?
– Dla firmy – tak. Dla nas? Nie wiem.
– Przeżyjemy to?
– Ty z nim? Pewnie.
Patrzyła na mnie jak na kogoś obcego. I miała rację. Bo tym kimś właśnie się stałem. Dwa dni później spakowałem się i zniknąłem. Nie zostawiłem listu. Nie odbierałem telefonów. Firma oficjalnie upadła. Konta zostały wyzerowane. Ostatnie, co powiedziałem Agacie, zanim zamknąłem za sobą drzwi, brzmiało:
– Uważaj, z kim dzielisz łóżko. Czasem to kosztuje więcej, niż się wydaje.
Nie czułem ulgi, tylko pustkę
Siedzę teraz w hotelu w Porto, z widokiem na rzekę Douro i ludzi, którzy nie mają pojęcia, że obok nich zaczyna się nowe życie. Pieniądze? Są bezpieczne. Od ponad roku budowałem sieć kont i spółek, wykorzystując każdą lukę, każdy podpis Roberta, każdą nieświadomą pomoc księgowej Marty. Wszystko to było legalne. Czyste. Gdy firma „upadła”, środki już dawno były przesunięte. Oni myślą, że zostali okradzeni przez system. Nie. To ja ich okradłem – z iluzji, z pewności siebie, z bezpieczeństwa. Tak jak oni wcześniej mnie. Agata próbowała się kontaktować. SMS-y pełne wyrzutów, potem błagania: „Nie rozumiem, czemu to robisz. Powiedz coś. Cokolwiek”, „Proszę, wróć. Możemy to naprawić. Byłeś moim domem”.
Nie odpisałem. Przeczytałem każdy wyraz i odłożyłem telefon. Najgorsze? Nie czułem ulgi. Ani satysfakcji. Tylko pustkę. Robert? Milczy. Może wciąż próbuje się zorientować, gdzie popełnił błąd. A może już wie. Że lekceważenie mnie, traktowanie jak powolnego pionka – kosztowało go wszystko. Dla świata jestem zaginiony. Dla nich – zdrajca. Dla siebie… nie jestem pewien. Osiągnąłem wszystko, co zamierzałem. A jednak nie mogę spać spokojnie. Oglądam się za siebie. Mierzę ciszę. I słyszę ten jeden głos, którego nie umiem zagłuszyć w sobie. Czy warto było? Nie wiem. Ale wiem, że to nie koniec. Jeszcze nie.
Nie wiedziałem, czy to koniec
Umówiłem się z Martą miesiąc po zniknięciu. Wróciłem na kilka dni, w tajemnicy. Spotkaliśmy się w małej kawiarni na obrzeżach miasta. Wybrałem miejsce, gdzie nikt nas nie zna. Przyszła punktualnie, w granatowym płaszczu, z tym samym notesem co zawsze. Nie pytała, dlaczego zniknąłem. Usiadła naprzeciwko i patrzyła na mnie długo. Czekała.
– Wiesz, że po twoim odejściu Robert próbował zaciągnąć kredyt na firmę, której już nie było? – zaczęła cicho. – I że Agata szukała cię u mnie?
– Wiem. Liczyłem na to, że przyjdą. Ale ty nic im nie powiedziałaś. Dlaczego?
– Bo nie lubię, gdy ludzie robią ze mnie idiotkę. Widziałam, jak patrzyli na ciebie, jak traktowali twoje milczenie jak słabość.
Uśmiechnąłem się. Nie spodziewałem się takiej odpowiedzi. Marta była inna. Zawsze widziała więcej, niż mówiła.
– Dlaczego mnie wezwałeś?
– Bo tylko tobie mogę powiedzieć prawdę. Albo chociaż część.
Opowiedziałem jej. Nie wszystko. Wystarczająco dużo, żeby zrozumiała, że nic nie było przypadkiem. Słuchała spokojnie, bez oceniania.
– To koniec? – zapytała po chwili milczenia.
Zawahałem się. Patrzyłem przez okno na ludzi biegnących z zakupami, uśmiechających się do siebie.
– Dla nich – tak. Dla mnie… jeszcze nie wiem.
Marta skinęła głową. Wstała, wzięła torebkę.
– Odezwij się, kiedy będziesz wiedział.
Zniknęła za drzwiami. A ja znowu zostałem sam.
Zemsta mnie nie uzdrowiła
Minęło pół roku. Mieszkam teraz w małym miasteczku na południu Włoch. Nikt mnie tu nie zna. Mam nowe dokumenty, nowy numer telefonu, nowe życie. Ale to tylko na papierze. W środku nic się nie zmieniło. Każdego dnia wychodzę rano po chleb do tej samej piekarni. Kobieta za ladą pyta, czy dziś też wezmę z oliwkami. Uśmiecham się i przytakuję. Czuję się, jakbym grał. Nawet nie jestem pewien, czy jeszcze potrafię żyć naprawdę.
Na nocnym stoliku leży zdjęcie Agaty i Roberta. Nie z zemsty, nie dla satysfakcji. Zostawiłem je tam, bo czasem patrzę i zastanawiam się, kiedy przestaliśmy być ludźmi. Kiedy zmieniliśmy się w aktorów – ona w kochankę, on w zdrajcę, ja w reżysera upadku. Mogłem zacząć od nowa. Mogłem uciec, zapomnieć, wybaczyć. Ale nie wybrałem odkupienia. Wybrałem ciszę. A cisza potrafi być głośniejsza niż krzyk. Przynosi spokój tylko z pozoru. Nie wiem, czy jeszcze kiedyś wrócę. Może. Może kiedyś znów zobaczę Martę. Może usiądę naprzeciw niej i powiem: „już wiem”. Ale dziś... jeszcze nie. Zemsta mnie nie uzdrowiła. Nie przyniosła ulgi. Była tylko cichą wspólniczką mojego upadku. A ja? Wciąż próbuję żyć. Tylko nie jestem pewien, czy mam jeszcze po co.
Darek, 42 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tajemniczy adorator wysyłał mi róże. Kiedy zobaczyłam go twarzą w twarz, kolana mi zmiękły”
- „Zdradziłem żonę ze szwagierką w górskim schronisku. Po powrocie nie umiałem jej już spojrzeć w oczy”
- „Znalazłem portfel wypchany kasą i zabawiłem się jak król. Gdybym wiedział, co będzie potem, nie podniósłbym go z ziemi”