Reklama

Maćka poznałam na parapetówce u znajomej z psychologii. Pamiętam, że mówił o ludziach, a nie o ideach. Wyróżniał się. Wszyscy moi znajomi byli jacyś tacy z akademickiego szablonu. A on… był inny. Śmiał się głośno, mówił ciepło o matce. Był prawdziwy. Później powiedział, że studiował prawo, ale rzucił, bo „ludzie w togach mają zbyt często puste oczy”. Nie do końca wierzyłam w to „studiował”. Nie potrafił odpowiedzieć, kto był promotorem, a kiedy zapytałam o ulubione przedmioty, powiedział: „no wiesz, klasyka, RODO, konstytucja, sprawy karne...”. Wtedy pomyślałam, że może po prostu się stresuje. Albo, że to ja jestem zbyt podejrzliwa, bo całe życie uczono mnie, by analizować każde zdanie. Chciałam wierzyć, że mogę z nim być. Chciałam, żeby moi rodzice go polubili.

Reklama

Nie mogłam tego zignorować

Poprosiłam rodziców, żeby nie robili przesłuchania. Ustaliłam z mamą, że to będzie zwykła kolacja — pieczony łosoś, sałatka z rukolą, domowy sernik. Nic wyszukanego. Miało być swobodnie. Ojciec zapytał tylko, czy może założyć koszulę bez kołnierzyka, ale nie czułam w tym ironii. Raczej lekką niepewność, może nawet ciekawość. Nigdy wcześniej nie przyprowadziłam chłopaka do domu. Maciek przyniósł wino i bukiet tulipanów. Uśmiechnął się do mamy i pocałował ją w dłoń. Ojcu podał rękę. Już wtedy zauważyłam lekkie zmrużenie oka ojca, ale zignorowałam to.

Rozmowa toczyła się poprawnie. Maciek mówił dużo, czasem aż za dużo. Chciał się pokazać z dobrej strony. Po kolacji pomogłam mamie zebrać talerze, a ojciec został sam w salonie z moim chłopakiem. Gdy wróciłam, już go nie było. Ponoć powiedział, że nie chciał zawracać głowy po kolacji. Ojciec siedział w fotelu i przeglądał jakieś notatki.

On nie umie myśleć, on cytuje – powiedział cicho, nie podnosząc wzroku znad kartek.

– Tato, daj spokój. Był zestresowany – odpowiedziałam z lekkim napięciem.

– To nie stres. To brak spójności – rzucił i wyszedł.

Zostałam w kuchni, wpatrując się w brudne talerze. Nie umiałam tego nazwać, ale zaczęło coś we mnie drgać. Nie umiałam się uwolnić od tego, co powiedział.

Czułam się zlekceważona

Na początku próbowałam tłumaczyć sobie, że nie każdy musi mieć ochotę rozmawiać o filozofii. Że może wystarczy, że mnie kocha. Tylko że to wszystko zaczęło się robić coraz bardziej jednostronne. Z mojej strony były pytania, z jego — uniki. Zaczynałam czuć, że jesteśmy z dwóch różnych światów. Nawet nie chodziło o to, że był mniej oczytany. Bardziej bolało mnie to, jak bagatelizował to, co dla mnie było istotne. Pewnego dnia siedzieliśmy u mnie w pokoju. Wtedy, po raz pierwszy, zapytałam wprost:

Czy ty naprawdę studiowałeś prawo?

Maciek się roześmiał, z tym swoim rozbrajającym uśmiechem, który wcześniej tak lubiłam.

– Kochanie, nie każ mi cytować kodeksu karnego...

To miał być żart. Ale nie był śmieszny. Czułam się zlekceważona. Gdy poszedł, położyłam się na łóżku. Przez chwilę patrzyłam w sufit i myślałam, że może to ze mną jest coś nie tak. Może zbyt wiele wymagam. Może on po prostu jest inny. Jednak nie chodziło tylko o studia. Chodziło o szczerość. O to, że kiedy mówiłam coś poważnego, on albo się śmiał, albo zmieniał temat. A potem znowu czarował mnie gestem, spojrzeniem, dotykiem. Tylko że coś we mnie zaczęło się wypalać. Małe rozczarowania, które przez długi czas nazywałam drobiazgami, powoli układały się w coś większego. I coraz trudniej było mi udawać, że tego nie widzę.

Zabolały mnie jego słowa

Szykowałam się do tej rozmowy jak do egzaminu, choć wiedziałam, że żadna odpowiedź mnie nie zadowoli. Spisałam sobie wszystkie rzeczy, które mnie niepokoiły. Powtarzałam je wieczorami tak jak kiedyś pytania do kolokwiów. Spotkaliśmy się w jego mieszkaniu. Było cicho. Za cicho. Maciek wyjął kieliszki i otworzył butelkę, którą trzymał na „specjalne okazje”.

– Co się dzieje? – zapytał, kiedy tylko usiadłam. – Jesteś jakaś... nieobecna.

– Bo jestem. I chcę coś wiedzieć. Bez śmiechu, bez ucieczki, bez zagadywania. Powiedz mi prawdę. Jesteś prawnikiem czy tylko dobrze kłamiesz?

Nie odpowiedział od razu. Wziął łyk wina, spojrzał gdzieś za moje plecy i długo milczał. Potem zapytał:

– Dlaczego ci tak zależy na papierku?

– Bo to nie chodzi o papier. Chodzi o zaufanie.

Cisza, jaka po tym zapadła, była ciężka. Nie umiałam jej już znieść. Wstałam, chciałam wyjść, ale wtedy powiedział:

Nie mam matury.

Zamarłam. Myślałam, że źle usłyszałam.

– Nie skończyłem liceum. Poszedłem do zawodówki. Mam uprawnienia elektryka. Myślałem, że się zakochasz i to nie będzie miało znaczenia.

– Ale ja właśnie się zakochałam. W kimś, kogo... nie znam.

Zamilkliśmy. Odwrócił wzrok. To bolało bardziej, niż się spodziewałam. Nie dlatego, że nie był prawnikiem. Tylko dlatego, że nie uwierzył, że można go pokochać takiego, jakim był naprawdę.

Zerwałam z nim

Nie chciałam wracać do domu. Spacerowałam bez celu, aż zrobiło się ciemno, a ulice zaczęły pustoszeć. Próbowałam zrozumieć, co mnie zabolało najmocniej. Kłamstwo? Owszem. Ale może bardziej to, że przez tyle miesięcy byłam obok kogoś, kto cały czas odgrywał rolę. Kogoś, kto nie wierzył, że zasługuje na uczciwą relację. Następnego dnia powiedziałam o tym mamie. Usiadłyśmy w kuchni, przy herbacie.

– Powiedział mi prawdę. W końcu. Nigdy nie studiował prawa. Nie ma matury. Skończył zawodówkę i... przez cały czas to ukrywał – wyjaśniłam cicho.

Mama przez chwilę milczała. W końcu odezwała się spokojnie, ale z wyczuwalnym napięciem.

Czy on cię kocha?

Zawahałam się.

– Nie wiem. Jak mogę to wiedzieć, skoro nawet nie wiem, kim on jest?

Mama skinęła głową i spojrzała na mnie z czułością.

– Czasem ludzie kłamią, bo się boją, że nie wystarczą.

Poczułam, jak zaciska mi się gardło. Może rzeczywiście się bał. Może miał ku temu powody. Wieczorem zadzwoniłam do niego. Odebrał niemal od razu, jakby czekał. Powiedziałam tylko:

Nie mogę tego ciągnąć.

Nie odpowiedział. Cisza po drugiej stronie trwała długo.

– Ja...

– Nie mów. Po prostu... nie mów.

Zamilkł. Po chwili tylko westchnął. Rozłączyłam się bez pożegnania. Nie było krzyku. Nie było oskarżeń. Tylko milczenie, w którym zmieściło się wszystko. Smutek, strata, żal i ulga. Przez długą chwilę patrzyłam na telefon. Nie zadzwonił już. Nie napisał. I nagle pomyślałam, że może właśnie na tym polegał cały ten związek. Na unikaniu prawdy do końca.

Poczułam ukłucie w sercu

Minął tydzień, odkąd się rozstaliśmy. Nie dzwonił, nie pisał. I może właśnie dlatego jego wiadomość tak bardzo mnie zaskoczyła. Krótka, jakby nie chciał zająć za dużo miejsca:

„Mogę się z tobą spotkać? Tylko raz”.

Zgodziłam się, zanim zdążyłam się zastanowić. Spotkaliśmy się w parku, niedaleko miejsca, gdzie kiedyś spędzaliśmy długie popołudnia na ławce pod lipą. Teraz siedzieliśmy tam w milczeniu, jakby każde z nas czekało, aż drugie zacznie. To on pierwszy się odezwał.

– Nie jestem filozofem. Nie mam matury. Ale mam uczucia. I zakochałem się w tobie.

Poczułam ukłucie w sercu.

– Myślałam, że jesteś kimś, kogo mogę podziwiać – odpowiedziałam spokojnie.

Maciek spuścił wzrok. Pochylił się, jakby ciężar tej rozmowy był fizyczny.

Myślałem, że dogonię twoje oczekiwania. Że zbuduję coś, zanim zorientujesz się, że nie mam fundamentu.

Nie odpowiadałam. Patrzyłam przed siebie.

Naprawdę cię kochałem – powiedział jeszcze raz, cicho, prawie szeptem. – Nadal kocham.

– Wierzę ci – odpowiedziałam po chwili. – Ale to nie wystarczy.

Wstałam. Wiedziałam, że to ostatni raz, kiedy się widzimy. Nie potrzebowałam więcej słów, więcej tłumaczeń. Nie odwracając się, ruszyłam powoli w stronę wyjścia z parku. Zatrzymałam się na chwilę przy kasztanowcu i spojrzałam w górę. Liście zaczęły już żółknąć. Kilka z nich unosił wiatr, jakby nie miały gdzie spaść. Pomyślałam wtedy, że rozczarowanie ma zapach jesieni. I że czasem to, co się kończy, nie znika, tylko zostaje w ciszy.

Julia, 26 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama