„Macocha nie zaprosiła mnie na Wigilię, bo chciała pokazać, kto ma władzę. Moja zemsta dojrzewa jak staropolski piernik”
„I w zeszłe święta pierwszy raz w życiu postanowiłam, że już nie będę się starać. I nie podam jej szklanki wody. Nie dlatego, że jestem złośliwa. Dlatego, że wystarczająco długo patrzyłam, jak ktoś bez serca udaje świętą”.

- Redakcja
Nie wiem, czy bardziej mnie zabolało, że nie dostałam zaproszenia, czy to, że nawet nie raczyła udawać, że zapomniała. Po prostu dała mi do zrozumienia, że nie jestem mile widziana. I nie, nie chodzi o żadną drobną sprzeczkę. Od kiedy tylko pamiętam, traktowała mnie jak intruza w jej idealnym życiu z moim ojcem.
Zawsze byłam „tą jego z pierwszego małżeństwa”. I mimo że nigdy nie powiedziała tego wprost, wszystko – od jej spojrzeń, przez lodowaty ton głosu, aż po wieczne wyrzuty – mówiło mi dokładnie to samo. I w zeszłe święta pierwszy raz w życiu postanowiłam, że już nie będę się starać. I nie podam jej szklanki wody. Nie dlatego, że jestem złośliwa. Dlatego, że wystarczająco długo patrzyłam, jak ktoś bez serca udaje świętą.
Czułam ścisk w żołądku
– Dzwoniłaś do ojca? – spytała mnie Anka, moja kuzynka, między jednym kęsem makowca a drugim.
Spotkałyśmy się w przedświąteczny wieczór niej w kuchni. Pachniało cynamonem i świeżo upieczonym piernikiem.
– Dzwoniłam. Odebrała Iwona – odparłam spokojnie, choć na samą myśl o tej rozmowie wciąż czułam ścisk w żołądku.
– I co?
– I powiedziała, że „w tym roku zrobią kameralną Wigilię, tylko dla najbliższych”.
– Że co?! – Anka aż odstawiła kubek z herbatą.
– Dosłownie tak powiedziała. „Tylko dla najbliższych” – powtórzyłam jej słowa z przesadnie słodkim akcentem. – A ojciec nawet się nie odezwał.
Anka zrobiła minę, jakby połknęła cytrynę.
– Czyli nie jesteś dla nich najbliższą rodziną?
– Najwyraźniej nie. Jestem tylko córką jego pierwszej żony. Przypominam, że Iwona zaczęła ze mną rozmawiać dopiero po ślubie z ojcem. Wcześniej udawała, że mnie nie widzi.
– Ale przecież to Wigilia! Kiedy jak nie wtedy zaprasza się rodzinę?
– Niech sobie jedzą w swojej „kameralnej” atmosferze. Tylko niech nie liczy, że jak kiedyś będzie jej trzeba podać szklankę wody, to ją podam.
– Justyna...
– Nie, Anka. Przez lata próbowałam. Jak ktoś chce rządzić wszystkim, nawet Wigilią, to niech potem nie liczy na sentymenty.
W kuchni zapanowała cisza. Tylko zegar tykał na ścianie. A ja czułam, jak ta cisza boli bardziej niż jakiekolwiek słowa.
Byłam gościem w domu
Pierwszy raz zobaczyłam Iwonę, kiedy miałam dwanaście lat. Mój ojciec przyprowadził ją na szkolne przedstawienie, w którym grałam anioła. Miała na sobie czerwony płaszcz i czarne, lakierowane kozaki. I taką minę, jakby siedzenie w dusznej sali gimnastycznej było karą za ciężkie grzechy.
– Justynka, to Iwona – powiedział ojciec, jakby przedstawiał mi nową nauczycielkę, a nie kobietę, która miała zająć miejsce mojej mamy.
Uśmiechnęła się, ale to był uśmiech bez uśmiechu.
– Cześć – rzuciła, nawet nie próbując udawać entuzjazmu.
A potem było już tylko gorzej. Wszystko miało swoje miejsce – kubki na szklanym stojaku, książki na półce, a ja… no właśnie, nigdzie.
– Nie zostawiaj swoich rzeczy na kanapie – mówiła mi. – To nie twoja bawialnia.
– Ale ja tu siedzę i czytam – próbowałam tłumaczyć.
– To posprzątaj po sobie, jak skończysz.
Ojciec rzadko się wtrącał. Był mistrzem unikania konfliktów.
– Nie marudź. Iwona ma rację – mówił z uśmiechem, który miał łagodzić sytuację. Nie łagodził. Bolał.
A potem, kiedy wyprowadziłam się na studia, nasze kontakty ograniczyły się do świąt, imienin i przypadkowych telefonów. Ojciec czasem dzwonił, ale zawsze tak, żeby Iwona nie słyszała.
– Tęsknię, wiesz? – powiedział mi kiedyś.
– To dlaczego nie zapraszasz?
Zamilkł. A potem zmienił temat. Wolał mówić o pogodzie niż o własnej córce.
Tylko parsknęłam
Spotkałam ją przypadkiem. Było jakoś na początku grudnia. Stałam w kolejce po karpia. Nagle poczułam za plecami znajomy zapach – jej perfumy, ciężkie, korzenne.
– Justyna? – usłyszałam ten głos i odwróciłam się powoli.
Iwona stała z koszykiem i uśmieszkiem, który miał chyba udawać uprzejmość.
– Iwona – odpowiedziałam chłodno. – Jak miło, że pamiętasz moje imię.
– A jak mam zapomnieć? W końcu jesteś… rodziną.
Parsknęłam.
– Nie żartuj.
– Nie bądź dziecinna. Wiesz, że w tym roku robimy Wigilię w bardzo małym gronie. Tylko my i moje dzieci.
– Czyli bez córki twojego męża. Brzmi faktycznie bardzo... rodzinnie.
– Nie chciałam cię urazić – powiedziała, przekładając rybę w swoim koszyku. – Po prostu, wiesz, mamy swój rytm. Nie widujemy się na co dzień…
– Bo ty nie chciałaś się widywać. Od zawsze. A teraz to ja już nie chcę.
Zamarła. Przez chwilę wyglądała, jakby chciała coś jeszcze powiedzieć. Nie powiedziała.
– Wesołych świąt, Justyna – rzuciła, odwracając się.
– Tobie też – odpowiedziałam automatycznie, ale w głowie miałam inne słowa. „Wesołych świąt. Bo na moją pomoc już raczej nie licz”.
Wyszłam przed sklep. Śnieg sypał prosto w twarz, ale jakoś lżej mi się oddychało.
Ręce mi się trzęsły
Dwa dni przed Wigilią zadzwonił mój ojciec. Numer wyświetlił się na ekranie i zawahałam się, czy odebrać. W końcu podniosłam słuchawkę.
– Halo?
– Justynka… Cześć. Tu tata.
– Cześć – odpowiedziałam po dłuższej chwili. – Dobrze się czujesz?
– Tak, tak… Wszystko dobrze. Tylko… tak pomyślałem, czy nie chciałabyś wpaść na chwilę. W pierwszy dzień świąt może?
– Wpaść? – powtórzyłam powoli. – Na chwilę? Jak po zakupy do kiosku?
– Nie o to mi chodzi. Po prostu… Iwona mówiła, że mieliśmy ograniczyć Wigilię do mniejszego grona, ale ja…
– Ale ty nie miałeś nic do powiedzenia, prawda?
Po drugiej stronie zapadła cisza. Słyszałam tylko jego ciche westchnienie.
– Nie chcę się z tobą kłócić.
– A ja nie chcę być traktowana jak nieproszony gość we własnej rodzinie.
– To nie tak…
– To dokładnie tak. Przez całe życie udawałeś, że wszystko jest w porządku. A ja? Ja musiałam jakoś w tym wszystkim trwać. Udawać, że Iwona mnie akceptuje, że jestem dla niej kimś więcej niż balastem.
– Nie wiedziałem, że aż tak to odbierasz…
– Bo nie pytałeś. A teraz już nie ma o czym mówić. Święta spędzę spokojnie. Sama. Przynajmniej bez fałszu.
– Justyna…
– Do widzenia, tato.
Rozłączyłam się. Ręce mi się trzęsły, ale serce – było dziwnie spokojne.
Miałam w sobie żal
W drugi dzień świąt, kiedy zjadłam już ostatni kawałek sernika i zapaliłam świecę przy oknie, usiadłam do biurka i zaczęłam pisać. Ręcznie, długopisem, jak za dawnych lat. List. Do niej. Do Iwony.
„Iwono, może to i lepiej, że nie zaprosiłaś mnie na Wigilię. Dzięki temu zobaczyłam, ile we mnie jeszcze żalu, którego nigdy nie wypowiedziałam. I nie chodzi o brak miejsca przy stole. Chodzi o wszystkie te lata, w których udawałaś, że mnie nie ma. Zawsze dbałaś o porządek. Talerze równo, sztućce błyszczące. Tylko ludzie – ludzie ci przeszkadzali, jeśli nie byli twoi. Ja nie byłam.
Nie żałuję, że nie ma cię w moim życiu. Ani mnie w twoim. Kiedyś może będziesz siedzieć w swoim uporządkowanym salonie i zabraknie ci sił, żeby sięgnąć po szklankę wody. I wtedy… wtedy się przekonasz, że czasem lepiej jest kierować się sercem, a nie zimną kalkulacją”.
Podpisałam się, złożyłam kartkę i... schowałam do szuflady. Niech zostanie. Na pamiątkę tego, że kiedyś jeszcze chciało mi się tłumaczyć.
Nie czułam gniewu
Minęło kilka dni po świętach, gdy zadzwoniła Anka.
– I jak twoje „kameralne święta”, kuzynko? – zapytała z przekąsem.
– Spokojne – odpowiedziałam. – I wiesz co? Chyba pierwszy raz od dawna nie czułam się nikomu niepotrzebna. Bo byłam sama, ale nie oszukana.
– Wiesz, że możesz do mnie zawsze wpaść. Nie tylko w święta. Nawet teraz. Zrobiłam rosół jak za dawnych czasów.
Uśmiechnęłam się pod nosem.
– Wpadnę. Tylko dziś chcę się jeszcze nacieszyć ciszą. Pomyśleć.
– O niej?
– Nie. O sobie. Bo przez całe życie robiłam wszystko, żeby zasłużyć na jej uznanie. Na miejsce przy stole. Na dobre słowo. Na jakikolwiek gest. A ona traktowała mnie jak intruza. I już nie muszę tego znosić.
– Masz rację. Nie musisz.
Po rozmowie długo siedziałam w fotelu. Za oknem śnieg padał leniwie, a światło świecy rzucało cienie na ścianie. Nie czułam gniewu. Tylko taką spokojną pewność, że to ja wygrałam. Bo nie udawałam. Nie robiłam z życia teatru, w którym wszystko musi być pod kontrolą. I jeśli kiedyś naprawdę zabraknie jej sił... niech pamięta, że mi przez wiele lat tez było ciężko. A mimo to próbowałam. Do czasu.
Justyna, 46 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Wiele poświęciłam, by zdobyć wymarzony zawód. Zamiast prestiżu i wielkich pieniędzy, dostałam codzienne upokarzanie”
- „Zimą dorabiam na miejskim lodowisku. Na lodzie można wykręcić niezłe piruety i rozgrzać nie tylko ciało, ale też serce”
- „Po urodzeniu dzieci przestałam być żoną. Byłam tylko matką, a mężowi się to w ogóle nie podobało”