„Trafiłem do tego miejsca z głodu wiedzy, ale ledwie uszedłem z życiem. Ciekawość to pierwszy stopień do piekła”
„Zadałem sobie wówczas pytanie, jakim prawem naruszyliśmy tabu, które ustanowili żyjący niegdyś w zamku ludzie. Bo uważamy się za mądrzejszych? Więcej wiemy?”.

- Stefan, 45 lat
Pułapka na duchy – tak to określano w starych księgach. Śmieszne? Straszne? Dla badacza zamierzchłych czasów na pewno interesujące. Nie wiedziałem jednak, że będę miał szansę sprawdzić, jak to mogło wyglądać naprawdę.
Duże wyzwanie zawodowe
Jakiś czas temu dostałem ze Słowacji zaproszenie do zbadania starej cennej księgi, którą niespodziewanie odnaleziono w pewnej zamkowej bibliotece. Było to jedno z pierwszych wydań „Klucza do Wielkich Tajemnic” Eliphasa Leviego, słynnego dziewiętnastowiecznego masona i okultysty.
O zbadanie księgi zwrócono się do mnie, jako że jestem antropologiem kulturowym i specjalizuję się w magicznych starodrukach. Sam tekst był mi oczywiście dobrze znany. Jednak w tej księdze na marginesach znajdowały się niezwykle liczne i bardzo intrygujące zapiski.
To była niepowtarzalna okazja, żeby zajrzeć w umysłowość ludzi sprzed dwustu lat. I to ludzi wierzących w magię. Poprosiłem więc dziekana o dwutygodniowy urlop i wyruszyłem w drogę.
Tydzień od wiadomości zajechałem przed położony w górach kamienny zameczek. Zatrzymałem na chwilę samochód, żeby rozejrzeć się po pięknej okolicy. Ładnie położony na wysokim wzniesieniu, tamtego dnia zamek gubił szczyty baszt w nisko płynących mlecznych chmurach. Zwodzony most był opuszczony, chociaż obecnie łańcuchy chyba bardziej służyły jako ozdoba, niż do dźwigania belkowanych przęseł.
Znajdowałem się pod szczytem wysokiej góry, która królowała nad pobliską doliną. Droga była pusta. Otoczyła mnie cisza. Odniosłem wrażenie, jakby czas zatrzymał się w miejscu. Było cudownie.
Zupełnie bym się nie zdziwił, gdyby zza zakrętu wytoczyła się karoca, którą ciągnęłaby czwórka koni. Ale mieliśmy dwudziesty pierwszy wiek. Karoce już dawno zniknęły z naszych dróg, a w odbudowanych zamkach są już tylko hotele albo muzea.
Na miejscu wyściskał mnie kustosz. Starszy, nieco tęgawy mężczyzna, lekko łysiejący, z wianuszkiem białych włosów na skroniach, uśmiechnięty, w typie Zagłoby. Przesympatyczny. Poznaliśmy się przed laty na jednej z konferencji naukowych i prawie od razu znaleźliśmy wspólny język. To właśnie Dominik wysłał do mnie informację o znalezisku wraz z zaproszeniem na cały tydzień.
Córka kolegi była bardzo tajemnicza
Pierwszego wieczora zostałem zaproszony na kolację, żebym mógł poznać jego córkę, Janę. Była w moim wieku. Niewysoka szczupła brunetka, miała wielkie brązowe oczy, w których niegdyś może błyskały chochlikowe iskierki, ale teraz były smutne, przygaszone. W ogóle wydawała się jakaś wycofana, małomówna. Szybko zrezygnowała z naszego towarzystwa i poszła się położyć.
– Może córka przejmie po mnie schedę – usłyszałem od Dominika, gdy przenieśliśmy się przed kominek z kieliszkami wina w dłoniach.
Dowiedziałem się, że Jana wychowała się w tym zamku, gdzie jej ojciec od ponad trzydziestu lat był kustoszem.
Być może obcowanie z historią od najmłodszych lat spowodowało, że postanowiła zostać lingwistką i znawczynią literatury średniowiecznej. Mieszkała w Bratysławie, a do ojca przyjechała po pocieszenie.
– Niedawno rozwiodła się po dwudziestu latach małżeństwa. Wiesz – przyjaciel dolał mi do kieliszka wino – faceci czasami bywają niewierni. Jednym z nich okazał się jej Mladko.
– Może ekscytacja twoim znaleziskiem pomoże jej zapomnieć – spróbowałem zmienić temat. – Jak to w ogóle się stało? Wydawałoby się, że w tym zamku nie ma już dla ciebie tajemnic.
Dominik uśmiechnął się szeroko.
– Też myślałem, że znam tu każdy kamień i każdą ścieżkę. Ale kiedy przeprowadzaliśmy remont w bibliotece, za jedną z szaf ze starymi manuskryptami przypadkiem odpadł kawałek muru. Okazało się, że jest tam nisza, w której ukryta była skrzynia, a w niej, między innymi, znajdował się egzemplarz „Klucza do Wielkich Tajemnic”. Ot, i tyle.
Do swego pokoju wróciłem przed północą. Znajdował się w baszcie, jak i pozostałe pomieszczenia gościnne. Zamek w czasach komuny został w połowie przerobiony na hotel. Obecnie ministerstwo kultury postanowiło przywrócić mu dawny muzealny charakter. Stąd remonty i renowacje.
Podszedłem do okna. Rozciągał się z niego przepiękny widok na dolinę, nieopodal wiła się rzeczka posrebrzona światłem księżyca. Nic, tylko wsiąść na miotłę i wylecieć przez okno na sabat i żeby lepiej podziwiać nocny krajobraz. „Szkoda – przebiegło mi przez myśl – że czarownice trafiają się tylko w legendach, a nie w prawdziwym życiu”.
Tajemniczy labirynt pod zamkiem
Następnego dnia rano, po śniadaniu, Dominik zaprowadził mnie do biblioteki. Jana już tam była. Przez kilka dni zdążyła w miarę dokładnie przejrzeć „Klucz do Wielkich Tajemnic”. Może w życiu codziennym była milczkiem i osobą zamkniętą w sobie, jednak szybko dała się poznać jako doskonały fachowiec. Od razu – tak jak wcześniej z jej ojcem – nawiązaliśmy doskonałą nić porozumienia.
– Notatki, które pojawiają się na marginesach, wskazują na to, że korzystano z zapisanych w księdze mądrości w bardzo konkretnym celu – Jana puknęła palcem w pożółkłą kartę. – Pod zamkiem zbudowano pułapkę na duchy. Magiczne zaklęcia miały spętać je w lochach na wieki.
W swojej pracy naukowej spotkałem się z podobnymi przypadkami. Działo się tak zawsze, gdy o jakieś miejsce konkurowali żywi z umarłymi. Ci pierwsi na nawiedzonym terenie budowali pułapkę w formie labiryntu. Zwabiony do niej duch zostawał zamknięty w magicznej przestrzeni, którą znakowano pieczęciami Salomona, pierwszego arcymaga w historii ludzkości.
– Myślisz, że pod zamkiem znajdują się wykute w skałach tunele? Ktoś je tam wydrążył czy zbudował, czy jak? – spojrzałem pytająco na Janę.
– Budowniczowie zamku nie musieli nic wykuwać od nowa. Po prostu wykorzystali podziemną plątaninę jaskiń i korytarzy, które już tu istniały. Niektóre z korytarzy dodatkowo zawalono kamieniami, w części przebito dodatkowe przejścia. I po sprawie. – wytłumaczyła mi kobieta. Tym razem zerknąłem na Dominika.
– Pracujesz w tym miejscu od ponad trzydziestu lat. Wiedziałeś o istnieniu sieci korytarzy? – zapytałęm.
Kustosz pokręcił przecząco głową.
– W żadnej księdze nie trafiłem na informację o czymś takim. Tylko raz w pamiętnikach ostatniego właściciela odnalazłem wzmiankę, że niegdyś na zamku odbyło się spotkanie kilku magów, w tym właśnie Eliphasa Leviego, który opieczętował jakieś drzwi.
– Może chodziło o te pod Wieżą Wiatrów – Jana zastanawiała się, miała zamyślony wyraz twarzy.
– O czym mówicie? – wtrąciłem się do rozmowy ojca z córką.
– Pod północną wieżą – zaczęła tłumaczyć Jana – są wielkie dębowe drzwi z okuciami z brązu. Jak byłam dzieckiem, to wierzyłam, że za nimi jest wejście do magicznego świata. Coś w stylu Alicji i jej krainy czarów.
– Z Królową Kier, Marcowym Zającem i Kapelusznikiem? – roześmiałem się, Jana przytaknęła. – A co w rzeczywistości się za nimi znajduje?
– Do tej pory myślałam, że lita skała. – odparła.
– Drzwi osadzono na wielkich zawiasach – wytłumaczył Dominik – które obsadzono w skale. Doskonale pasują do wielkiej framugi z brązu. Ale kiedy się je otworzy, za nimi jest tylko skalna ściana. Czyli prowadzą donikąd.
– Tak przynajmniej wszyscy myśleli do tej pory. Ale kto wie? – Jana uśmiechnęła się tajemniczo.
– Uważasz, że coś za nimi jest? – poczułem dziwne podekscytowanie.
– W „Kluczu do Wielkich Tajemnic” znalazłam zapis, że na zamku jest wejście do labiryntu. Pomyślałam więc sobie, że przejście mogło być zamurowane, a stara zaprawa udaje kamień. – wyjaśniła.
Dostrzegłem w oczach Słowaczki błysk, który również zobaczył Dominik. Na jego twarzy pojawił się jakby cień sprzeciwu. Szybko zrozumiałem dlaczego. Jana była gotowa rozbić mur i wejść do podziemi.
– Nie powinniśmy tego robić – Dominik powiedział cicho.
– Dlaczego? – na twarzy Jany pojawił się bunt. – Jesteśmy naukowcami. W podziemnych korytarzach z pewnością znajdziemy coś interesującego. Czy mam to odkrycie zostawić innym? Ja odkryłam zapis.
– Ale może zablokowano przejście z jakiegoś ważnego powodu – powiedział Dominik. – Może nie powinniśmy…
– Tato, czy ty słyszysz, co mówisz? – Jana popatrzyła na ojca z kpiną. – Uważasz, że uwolnimy jakiegoś strasznego ducha? Upiora? Demona?
– Nie wiadomo, czy za drzwiami w ogóle jest przejście – Dominik wciąż jeszcze próbował powstrzymać córkę przed tym, co chciała zrobić.
– Więc to sprawdźmy – Jana wstała od stolika i uniosła z podłogi sporą torbę; ze środka wyjęła czekan. – Jedno uderzenie i sprawa będzie rozwiązana.
Ponownie poczułem dreszcz emocji. Zarazem przyszło mi do głowy, że otwiera się przed nami niesamowita naukowa okazja.
– Jana, przynajmniej obiecaj mi, że poczekamy do jutra. Prześpimy się z tą decyzją – ojciec patrzył na córkę błagalnie.
Westchnęła i skinęła głową.
Czułem dreszcz emocji
Następnego dnia przy śniadaniu Dominik opowiedział mi, że zamek zbudowano w miejscu zwanym Placem Tańczących Czarownic. Niegdyś wierzono, że na szczycie góry odbywały się sabaty. Stąd też zamkowe mury wznoszono jedynie za dnia. Na dwie godziny przed zapadnięciem zmroku wszyscy robotnicy odjeżdżali wozami do wioski u podnóża góry. Wracano na budowę zaraz po pierwszym pianiu kura, gdy tylko zaczynało świtać.
„Może w podziemnym labiryncie znajdują się jakieś dowody odprawianych tam przed wiekami obrzędów magicznych” – pomyślałem. Zapaliłem się do pomysłu Jany i pomogłem jej przekonać wciąż sceptycznego Dominika.
Po otwarciu drzwi pod Wieżą Wiatrów mieliśmy zamiar rozbić rzekomą skałę i dostać się do podziemi.
No, chyba że za drzwiami rzeczywiście znajdowała się lita skała. Najpierw jednak postanowiłem z Janą przeczytać wszystkie zapiski na marginesach starej księgi.
Niektóre z nich nawet mnie rozśmieszyły, jak opowieść o tym, że przed wiekami pewna czarownica sprzeniewierzyła się diabłu i próbowała pomóc śmiertelnikowi wyłgać się od zawartego z nim paktu. W czasie sabatu czart przeklął wiedźmę. Od tamtej pory miała po wieczność pokutować na szczycie góry i pod postacią pięknej dziewczyny zwabiać pod ziemię przejeżdżających drogą podróżnych, by w ciemnościach wykradać im dusze.
Traf chciał, że niemiecki burgrabia, który na początku dziewiętnastego wieku kupił okoliczne włości, uznał, że szczyt góry jest świetnym miejscem na rodową siedzibę w dawnym, zamkowym stylu. Jakby budowla stała tu od wieków, świadcząc o starożytności rodu. Wcześniej jednak należało pozbyć się ducha. Stąd też plątaninę jaskiń zamieniono na pułapkę na duszę potępionej wiedźmy.
Jakie tajemnice krył labirynt?
Po tygodniu ślęczenia nad manuskryptem wreszcie podjęliśmy decyzję wejścia do labiryntu. Jana uderzyła kilofem w mur, raz drugi, ale nawet go nie zarysowała.
– Najwyraźniej to lity kamień – Dominik stwierdził z ulgą w głosie.
Wziąłem od Jany kilof i sam uderzyłem w mur. Z całych sił. Odprysnęły grube kawały zaprawy. Przez wieki stwardniała na kamień i kamień udawała. Za nią zobaczyliśmy ceglany mur. W końcu też runął pod uderzeniami kilofa. Za nim zaś widniał ciemny tunel, który opadał gdzieś w głąb góry.
– A nie mówiłam? – Jana niemal podskakiwała w miejscu z podekscytowania.
Potem wyjęła z torby kłąb mierzącej dwieście metrów grubej wędkarskiej żyłki i jej koniec uwiązała do klamki ogromnych drzwi. To była taka nasza nić Ariadny. Niegdyś skorzystał z niej mityczny Tezeusz, który wszedł do labiryntu na Krecie, żeby zabić Minotaura. Dzięki nici odnalazł drogę powrotną. Do wnętrza zamierzałem wejść z Janą. Dominik został w odwodzie.
Mieliśmy profesjonalne mocne latarki z zapasem baterii na co najmniej pięć godzin. A w plecakach kilka butelek z wodą i parę batonów na wypadek, gdyby któreś nagle i niespodziewanie zgłodniało. Tak przygotowani ruszyliśmy w głąb góry. Szliśmy powoli. Dokładnie oświetlaliśmy przed sobą ściany i chodnik, żeby uniknąć ewentualnych przeszkód.
Im bardziej wchodziliśmy w głąb góry, tym coraz mniej pewnie się czułem. „Czy powinniśmy otwierać przejście, które przodkowie tak starannie ukryli? – kołatało mi się w głowie. – Może mieli w tym ważny powód. Ale przecież duchy nie istnieją!”.
Kiedy tylko to pomyślałem, coś otarło się o mój policzek. Odskoczyłem w bok z cichym okrzykiem.
– Co się stało? – światło latarki Jany mnie oślepiło.
– Nic, nic, to tylko nietoperz. – odparłem.
Guzik, może nietoperz, a może nie. Nie byłem tego tak bardzo pewien. Po prostu nie chciałem pokazać, że się boję.
Słyszałem dziwny głos
Po kilku minutach trafiliśmy na pierwszą pieczęć Salomona. Najwidoczniej odciśnięto ją na ścianie, za którą znajdowało się zamurowane przejście. Wzdrygnąłem się, gdy podszedłem bliżej. Pieczęć była zachlapana zrudziałą przez wieki krwią.
Kiedy dotknąłem odciśniętej pieczęci, ta rozpadła się w proch. Moment później z głębi korytarza doleciał drwiący chichot.
– Słyszałaś? – szepnąłem.
– Co? – Jana skierowała światło w moją stronę. – Dlaczego mówisz szeptem?
Znowu wzruszyłem ramionami. Po półgodzinnym marszu postanowiliśmy zrobić sobie chwilowy postój. Zatrzymaliśmy się na rozwidleniu dróg. Wtedy nieoczekiwanie zgasły latarki. „Niemożliwe, żeby obie popsuły się równocześnie” – pomyślałem. Potrząsnąłem swoją. Wtedy poczułem, że ktoś lub coś za mną stoi. Odwróciłem się.
Chociaż był mrok, dostrzegłem jakby odcinającą się od ciemności szarą postać.
– Uciekaj, póki jeszcze możesz!
Ledwo słyszalny szept rozległ się tuż przy moim uchu. Ciarki przebiegły mi po krzyżu. Wystraszony uczyniłem na piersiach znak krzyża. Coś lub ktoś krzyknęło rozdzierająco.
– Słyszałaś? – zwróciłem się do Jany.
– Co? – jej głos był przytłumiony i jakby oddalony.
Jak to możliwe? Przecież nie ruszaliśmy się z miejsca. Zapłonęła latarka. Omiotłem pospiesznie przestrzeń wokół. Byłem sam. Okazało się, że Słowaczka stała za załomem najbliższego muru. Odetchnąłem z ulgą. Zrezygnowaliśmy z odpoczynku i ruszyliśmy dalej.
Chodnik był raz wyższy, raz niższy. Kilka razy nieźle wyrżnąłem głową w strop, na szczęście mieliśmy na głowach kaski. Kilkanaście minut później weszliśmy do sporych rozmiarów jaskini.
– Widzisz? – szepnęła Jana.
Skierowałem wzrok w stronę oświetlonej przez nią niszy.
– Co? – dopytałem.
– Tam stała kobieta. Przysięgam – odparła.
– Musimy się uspokoić. Nasza podświadomość płata nam figle. – starałem się uspokoić nas oboje.
– Na dziś wystarczy. Wracajmy – Jana miała niepewny głos.
Baliśmy się i postanowiliśmy się wycofać
Postanowiłem jeszcze obejść jaskinię. Przeszedłem kilka metrów, gdy nieoczekiwanie zarwała się pode mną podłoga. W ostatniej chwili chwyciłem się metalowych prętów, na których wylano posadzkę. Czyżby tego typu pułapki miały zniechęcić ciekawskich?
Przez chwilę wisiałem w powietrzu, ciężko dysząc. Pode mną znajdowała się ciemna czeluść. Jak głęboka? Podciągnąłem się na rękach i na czworaka odsunąłem się od wyrwy. Wziąłem leżący obok kamień i cisnąłem w głąb. Nasłuchiwałem, kiedy o coś uderzy. Po długim czasie do moich uszu dotarł odległy plusk. Niech to szlag.
Wtedy usłyszałem przeraźliwy krzyk Jany. Odwróciłem się i omiotłem wnętrze światłem. Zobaczyłem leżące na podłodze plecak, kask i zgaszoną latarkę. Przebiegł mi mróz po plecach.
Zacząłem wołać Janę. Odpowiedziało mi tylko odlegle echo. Byłem przerażony. Jednak wiedziałem, że jeśli się rozkleję, to po mnie. Lęk poplącze mi ścieżki i pogna w labirynt, z którego nigdy się nie wydostanę.
Nie chciałem już zostać w labiryncie ani minuty dłużej. Co prawda nasza nić Ariadny zniknęła wraz z Janą, ale ja zawsze ubezpieczałem się na kilka sposobów. Kiedy szedłem za Janą, co jakiś czas zostawiałem na murze kredą krzyżyk. To dzięki nim odnalazłem drogę powrotną. Ostatni korytarz przebiegłem ze zjeżonym na głowie włosem.
Przy wyjściu nie spotkałem Dominika.
Zatrzasnąłem za sobą drzwi i zamknąłem je na klucz. Odetchnąłem z wyraźną ulgą. Ponownie zawołałem, ale nikt mi nie odpowiedział. Kiedy dotarłem na dziedziniec, zobaczyłem karetkę pogotowia. Jana leżała na noszach, a sanitariusze właśnie wsuwali je do ambulansu. Chwilę potem odjechali na sygnale. Dominik popędził za nim swoim samochodem.
Od jednej z pracownic muzeum dowiedziałem się, że kustosz znalazł córkę, jak błąkała się bez pamięci zamkowymi korytarzami.
– Nikogo nie poznawała – opowiadała dziewczyna. – Nawet sama nie wiedziała, jak ma na imię. Nic. Jakby urodziła się przed chwilą. Ojciec próbował przemówić jej do rozsądku, ale tylko odpowiadała, że go nie zna i na pewno musiał ją z kimś pomylić.
Uciekłem stamtąd
Zmęczony i wystraszony tym, co mi się przytrafiło, jeszcze tego popołudnia postanowiłem wracać do kraju. Spakowałem rzeczy i zniosłem je do samochodu. Napisałem do Dominika krótki list. Skłamałem, że pilnie wezwano mnie do powrotu. Obiecałem odezwać się telefonicznie, jak wrócę do domu.
Wskoczyłem do samochodu i ruszyłem ostro przed siebie. Dziesięć kilometrów dalej zatrzymałem się w słowackim motelu. Tam wreszcie poczułem się bezpiecznie. Tej nocy zasnąłem przy zapalonym świetle. Nim jednak to się stało, długo myślałem nad tym, co mi się przytrafiło.
Zadałem sobie wówczas pytanie, jakim prawem naruszyliśmy tabu, które ustanowili żyjący niegdyś w zamku ludzie. Bo uważamy się za mądrzejszych? Więcej wiemy? Jesteśmy bardziej cywilizowani? Na czym niby polega ta nasza cywilizacja, że wiarę i nakazy innych traktujemy, jakby nie były warte funta kłaków?
Jana przez długie miesiące dochodziła do siebie, zanim wreszcie pod opieką ojca odzyskała pamięć. Jakiś czas później podziemny wstrząs spowodował zawalenie się Wieży Wiatrów. Jestem pewien, że otarłem się o wielkie zło. A jednak zostałem oszczędzony. Czyżby po to, żeby przestrzec innych? Ale przed czym? Kim? Czarownicą?