„Małżeństwa powinny mieć jakiś termin przydatności. Na przykład 15 lat, a później zmiana na kogoś nowego”
„W moim związku zaczęło brakować tego płomienia, który kiedyś rozpalał nasze serca i ciała. Choć to chyba nic nadzwyczajnego, to jednak trochę przykre, no nie?”.
- listy do redakcji
To nie jest takie głupie
Ostatnio kumpela wyznała mi, że według niej każde małżeństwo powinno z automatu zakończyć się po 15 latach. Tłumaczyła, że po tylu latach wspólnego życia, partnerzy mają siebie dość, popadają w rutynę i bardziej egzystują obok siebie niż faktycznie żyją. To podobno główny powód zdrad, awantur i trudnych rozstań. Stwierdziła, że gdyby to przepisy regulowały długość związku, oszczędziłoby to wielu osobom cierpienia.
Muszę przyznać, że słowa Aśki nie są mi całkiem obce, coś w nich jest na rzeczy. Po piętnastu latach bycia mężatką również zauważyłam, że w moim związku zaczęło brakować tego płomienia, który kiedyś rozpalał nasze serca i ciała. Choć to chyba nic nadzwyczajnego, to jednak trochę przykre, no nie?
Wydaje mi się, że to, co mnie spotkało, było efektem nieuświadomionych lęków związanych z przyszłością mojego małżeństwa. A wydarzyło się coś zupełnie niezwykłego. Razem z Wojtkiem przeżyliśmy w związku małżeńskim już 16 lat. Gdybym miała porównać dobre i złe chwile naszego związku, to z całą pewnością tych dobrych byłoby zdecydowanie więcej. Tych gorszych dałoby się naliczyć parę… no, może paręnaście. Jak na tyle wspólnie spędzonych lat to naprawdę niewiele.
Znaliśmy się od małego
Od małego mieszkaliśmy w tej samej klatce, ale nigdy za bardzo nie mieliśmy ze sobą kontaktu. Byliśmy w kompletnie innych paczkach i nawet słowem się do siebie nie odezwaliśmy. Wszystko zmieniło się, gdy na ścianach bloków w okolicy ktoś zaczął pisać: „Milena szaleje za Wojtkiem”. Teraz to mnie tylko bawi, ale jako 16-latka byłam tym strasznie wkurzona. Niby ja miałabym szaleć za tym pryszczatym typkiem z góry? Nigdy w życiu! Po paru dniach zagadał do mnie na schodach, pytając, czy widziałam te bazgroły, które jakaś idiotka namazała na ścianach.
– Czemu od razu idiotka? Równie dobrze może chodzić o idiotę – zripostowałam.
Zobacz także
– W ciągu ostatnich paru miesięcy kilka lasek miało ochotę iść ze mną na dyskotekę – poinformował mnie wówczas opanowanym tonem. – Podejrzewam, że to któraś z nich.
Gdy spojrzałam na niego uważniej, zauważyłam, że jego cera jakby się poprawiła. W sumie, skoro laski tak na niego lecą… „Facet chyba nie jest aż taki kiepski” – dumałam sobie pod nosem. – Słuchaj, olej te bazgroły. Jak chcesz wkurzyć tę kretynkę, to dawaj, idziemy razem na tę imprezę – zaproponował od niechcenia. No to poszliśmy.
Podryw mu się udał
Minęło sporo czasu, zanim wyszło na jaw, że autorem napisu na ścianach był nie kto inny, jak Wojtek. Jego celem było przyciągnięcie mojej uwagi i trzeba przyznać, że ten cel osiągnął. Dość niesztampowy sposób na podryw. Co prawda, tłum wielbicielek uganiających się za nim był wytworem jego wyobraźni, ale i tak Wojtek zdecydowanie wyróżniał się na tle innych chłopaków. Mówiąc szczerze, okazało się, że to naprawdę wartościowa osoba.
Dorastaliśmy na blokowiskach, gdzie mieszkali przede wszystkim pracownicy fizyczni. Spośród gromady dzieciaków z naszego ogromnego, ponad 150-lokalowego wieżowca, jedynie nam udało się dostać na uczelnię. Traf chciał, że studiowaliśmy ten sam kierunek, w jednej grupie zajęciowej, co sprawiło, że staliśmy się niemal nierozłączni. Gdy skończyliśmy naukę, pobraliśmy się i wprowadziliśmy do trzypokojowego mieszkania mich dziadków. Babcia nie posiadała się z radości, bez przerwy mówiąc wszystkim dookoła, jaka to z nas cudowna para, jak bardzo się kochamy i jak bardzo cieszy się z tego, że jej wnuczka znalazła sobie tak fantastycznego męża.
Minęły dwa lata i nasza babcia niestety zmarła, zostaliśmy sami w mieszkaniu. Wkrótce potem zostaliśmy rodzicami, na świat przyszła nasza dwójka pociech. Któregoś dnia zadzwonił do mnie mąż z pracy, informując, że trochę się spóźni, bo w firmie wyniknęły jakieś problemy z miesięcznymi celami i muszą szybko coś pozmieniać. W związku z tym odłożyłam dla Wojtka talerz z obiadem na później, tak żeby mógł go sobie podgrzać, jak wróci.
Czy to sen, czy jawa?
W tamtym dniu czułam się strasznie wykończona, jakbym harować musiała cały dzień. Kończyny mi ciążyły, a ciało domagało się odpoczynku. Na szczęście moje córki, uporawszy się z pracą domową, poszły odwiedzić koleżanki, więc miałam spokojny wieczór tylko dla siebie. Zasiadłam w ulubionym fotelu i odpaliłam telewizor. Ledwo co się rozsiadłam, a moja głowa opadła bezwładnie na zagłówek. Najwyraźniej musiałam zasnąć w pewnym momencie, chociaż wydawało mi się, że wciąż patrzę na ekran.
Kompletnie bez uprzedzenia, ujrzałam na ekranie TV swojego małżonka. Przemierzał drogę odziany w kurtkę przystosowaną do chłodów, z jaskrawym pasem z tyłu. Szyję opatulał kraciasty szalik, który podarowałam mu na gwiazdkę. Zgodnie ze swoim zwyczajem, nie dopiął kurtki i nie nałożył czapki, a jego czuprynę rozwiewała wietrzna aura. Przyprószone siwizną wąsiki zjeżyły się od niskich temperatur.
Alejka, którą kroczył i budowle, które pozostawiał za sobą, nasuwały mi na myśl, że chwilę temu opuścił swoje miejsce zatrudnienia. Jednakże mój małżonek zignorował miejsce postojowe pojazdów komunikacji miejskiej, gdzie zwyczajowo wskakiwał do jednego siedem jeden i odjeżdżał w kierunku naszego mieszkania. Tym razem jednak skierował swoje kroki w stronę nieodległego placu postojowego dla samochodów. „Co on tam robi?” – pomyślałam, jednak wciąż śledziłam wzrokiem ten niezwykły obraz, nieświadoma, że nie jest to transmisja żadnego kanału telewizyjnego, a tym bardziej Telewizji Polskiej.
Krótko po tym, jak Wojtek zbliżył się do zaparkowanego auta, z pojazdu wysiadła oszałamiająco piękna kobieta po trzydziestce. Przytuliła mojego męża i zatopiła się w namiętnym pocałunku. Sądząc po reakcji Wojtka, ewidentnie był na to przygotowany –
nie stawiał najmniejszego oporu. Co więcej, chwycił nieznajomą w ramiona i całował ją z takim wigorem, jakby to była kwestia życia i śmierci. Następnie para wsiadła do samochodu i po prawie dwudziestu minutach jazdy zaparkowali pod naszym blokowiskiem. Weszli do budynku oddalonego od naszego zaledwie o parę przecznic.
Każdego dnia obserwowałam go przez okno swojej sypialni. W dźwigu osobowym mój małżonek i ta flądra po raz kolejny zaczęli się wzajemnie obściskiwać. W końcu dotarli na najwyższe piętro budynku i przekroczyli próg lokalu oznaczonego numerem siedemdziesiąt trzy. Panienka rzuciła, że pójdzie przyszykować dla nich wspólne pluskanie, po czym zniknęła za drzwiami łazienki. Wojtuś podszedł do okna i sprawiał wrażenie, jakby spoglądał… w kierunku naszego mieszkanka. Kilka chwil później z pomieszczenia z wanną dobiegł głos, że ona już tam na niego oczekuje…
Miałam na niego oko
Kiedy otworzyłam oczy, poczułam w sobie tyle złości, że gdyby mój mąż był teraz przy mnie, a ja trzymałabym spluwę, to bez dwóch zdań poszłabym siedzieć do końca życia za umyślne zabójstwo. Wojtek pojawił się z powrotem w domu jakoś koło ósmej wieczorem. Czatowałam na niego cała nakręcona.
– Szampon ci się skończył czy co? – palnęłam bez sensu.
– Nie, a bo co? – zrobił zaskoczoną minę.
– Ładnie pachniesz – skwitowałam, chociaż prawdę mówiąc, jedyne co od niego czułam to zapach papierosów.
Mimo tego obrzydliwego smrodu wyczułam delikatną, ledwo zauważalną woń perfum. Stłumiłam w sobie gniew. Ostatecznie nie mogłam zarzucić mojemu facetowi niewierności tylko na podstawie jakiegoś snu. Jednak kolejnego dnia, gdy wracałam ze sklepu, na własne oczy ujrzałam Wojtka, jak mizdrzy się z tą babką między zaparkowanymi autami. Więc kiedy mój małżonek po raz kolejny wrócił o późnej porze, nie wytrzymałam i zapytałam go bez ogródek, od kiedy to spotyka się ze swoją kochanką. Mój ślubny wytrzeszczył na mnie gały. Muszę przyznać, że wyglądał jak uosobienie niewinności.
– Co ty gadasz o jakiejś kochance? – wykrztusił zaskoczony. – Cały boży dzień spędziłem w robocie.
– A po robocie wspólnie się pluskaliście, tak? – warknęłam przez zaciśnięte zęby.
– O co ci właściwie chodzi? – bronił się.
– O tę młodą lafiryndę z bloku obok – pokazałam palcem za okno.
– Chyba mnie z kimś mylisz – odparł wzdychając i poszedł do kuchni.
– Babcia zawsze powtarzała, że sny są prorocze! – krzyknęłam za nim.
– Miałaś sen, w którym byłem ci niewierny? – popatrzył na mnie z rozbawieniem. – Skarbie, co ty sobie wymyśliłaś tym razem?
– Niczego sobie nie wymyśliłam! Ja to po prostu wiem! – wrzasnęłam. – Możemy to... zweryfikować.
Przystał na to, ale bez entuzjazmu. Mamrotał coś pod nosem, że chyba oszalałam, jednak i tak założył tę swoją bluzę z głupim żółtym paskiem na plecach oraz szalik w kratkę, którym teraz najchętniej bym go udusiła. Następnie zaciągnęłam go do bloku, przed którym ostatnio go przyuważyłam.
Byłam zazdrosną wariatką
Dotarliśmy na najwyższe piętro i stanęliśmy przed wejściem do lokalu z numerem 73 na drzwiach.
– Dalej będziesz zaprzeczał? – rzuciłam do niego ostro, ale zanim zdążyłam wcisnąć przycisk dzwonka, drzwi się uchyliły.
W progu pojawił się facet ubrany w kurtkę i szalik identyczne jak te, które miał na sobie Wojtek. Ale to nie wszystko. Jego twarz była łudząco podobna do tej mojego męża, a fryzura i wąsy sprawiały wrażenie, jakby był jego klonem. Zatkało mnie. Na moje szczęście mój Wojtek zareagował błyskawicznie.
– Wybacz, czy to czasem nie lokal rodziny N.? – zagadnął gościa. Zdziwiony mężczyzna pokiwał przecząco głową. – Przecież ci tłumaczyłem, że to nie ten budynek – odrzekł mój małżonek, a następnie chwycił mnie za dłoń i ruszyliśmy w kierunku dźwigu. Zaraz po przekroczeniu progu naszego mieszkania, złapał mnie za barki i utkwił we mnie wzrok.
– Powiedz szczerze, byłaś o mnie zazdrosna? - zapytał z ciekawością. Potrząsnęłam przecząco głową, czując się nieco niezręcznie. – Byłaś zazdrosna o mnie, prawda? - powiedział stanowczo Wojtek, a ja miałam wrażenie, jakbym była osłabionym bokserem zapędzonym w kąt ringu przez potężnego rywala. – No dalej, przyznaj to, inaczej nigdy nie dam ci świętego spokoju!
W odpowiedzi, zamiast cokolwiek powiedzieć, chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę sypialni. Tamta noc okazała się jedną z najcudowniejszych w naszym małżeńskim życiu…
Milena, 40 lat