Reklama

Mam trzydzieści sześć lat, jestem księgową i – co ważniejsze – kobietą, która zawsze liczy. Wszystko. Od grosza na bilecie, po emocjonalne inwestycje. Może właśnie dlatego odkładam pieniądze. Nie do banku. Do koperty, do szuflady, pod swetry. Na czarną godzinę, na wakacje, na życie. To mój bufor bezpieczeństwa. Moje „w razie czego”.

Reklama

Marek, mój mąż, prowadzi własną firmę. Czasem zarobi dobrze, czasem ledwo na ZUS. Nigdy nie był zbyt poukładany, jeśli chodzi o finanse. Zawsze mówił, że „jakoś to będzie”. Ja jestem tą drugą stroną tej pary. Tą, która wie, kiedy „jakoś” się kończy. Kilka tygodni temu coś mi się nie zgadzało. Przeliczyłam gotówkę w kopercie – miało być cztery dwieście. Było cztery. Przeliczyłam jeszcze raz. Znowu. Notatki się zgadzały. Kwoty nie. Dwieście złotych – niby niewiele, ale ja znam każdą swoją złotówkę.

Pierwsza myśl? Może sama coś wzięłam i zapomniałam. Ale to nie ja. Ja nie zapominam. Druga – może Marek? Ale... przecież by powiedział. Prawda? Od tamtej pory zaglądam do tej koperty częściej. Z niepokojem. Boję się, że znowu coś zniknie. A bardziej niż o pieniądze, zaczynam się bać o coś innego – o to, czy jeszcze mogę mu ufać.

Pieniądze się nie zgadzają

Znowu brakuje. Tym razem stu pięćdziesięciu złotych. Przeliczyłam trzy razy, potem dla pewności zrobiłam zdjęcie i porównałam z notatką sprzed tygodnia. Nie, to nie ja. To nie może być przypadek. Coś się dzieje. Usiadłam na łóżku z kopertą w rękach. Serce mi waliło. Wiedziałam, że muszę zapytać. Ale jak to zrobić, żeby nie brzmieć jak paranoiczka?

– Marek, przeliczałam dziś gotówkę z koperty... znowu brakuje – zaczęłam ostrożnie, gdy wieczorem siedzieliśmy przy kolacji.

Spojrzał na mnie ponad talerzem. – O ile?

– Sto pięćdziesiąt.

Może się pomyliłaś? Albo coś źle zapisałaś? – wzruszył ramionami, jakby mówił o pogodzie.

– Znam każdą złotówkę, Marek. To nie pierwszy raz – powiedziałam spokojnie, ale wyczuł napięcie w moim głosie.

– To może któryś z kurierów coś zauważył i się poczęstował? Wiesz, ostatnio drzwi często zostawiasz otwarte.

– Serio? Kurier zagląda do naszej szuflady pod swetrami?

Westchnął i wrócił do jedzenia, jakby rozmowa się zakończyła. A ja siedziałam dalej, ściskając widelec i czując, jak gotuje się we mnie niepokój. Tej nocy przewracałam się w łóżku z boku na bok. Marek już dawno chrapał, a ja myślałam. Przeszukiwałam pamięć: kiedy ostatnio zaglądałam do koperty? Kiedy dokładnie zrobiłam notatkę? Czy mogłam się pomylić? Ale przecież nie. Nie ja.

I wtedy po raz pierwszy przemknęła mi przez głowę myśl, której wcale nie chciałam mieć. Że może mój mąż nie mówi mi prawdy. Że nie chodzi o pomyłkę. Tylko o coś znacznie gorszego.

Bolesne odkrycie

Tym razem byłam przygotowana. Włożyłam do koperty dokładnie dwa tysiące – banknoty po sto złotych. Spisałam datę, godzinę, wszystko. Kartkę położyłam obok, ale schowałam głębiej, między prześcieradła na dnie szuflady. I czekałam. Minął tydzień. Marek był jak zawsze – raz zadowolony, bo „klient zapłacił”, raz ponury, bo „zlecenie wypadło”. Nie mówiłam nic. Udawałam, że wszystko gra.

Ósmego dnia wieczorem otworzyłam szufladę. Koperta wyglądała na nietkniętą. Ale wewnątrz – brakowało trzystu złotych. Zamarłam. Trzymałam ją w dłoni, jakby była granatem. Potem, bez słowa, poszłam do kuchni, gdzie Marek siedział z piwem, gapiąc się w telefon.

– Nie rób ze mnie idiotki, Marek. Wiem, że to ty – powiedziałam bez żadnych wstępów.

Uniósł brwi. – Co ty gadasz?

– Trzysta złotych zniknęło z koperty. Dałam dwa tysiące. Spisałam kwotę, schowałam notatkę. To nie przypadek.

– Przestań, musiałem pożyczyć! Oddam. Przecież jesteśmy małżeństwem!

– Pożyczka to coś, o czym się mówi. Ty kradniesz. Bez słowa. Kłamiesz mi prosto w twarz.

– Nie dramatyzuj – warknął. – Chciałem tylko chwilowo, na kilka dni. Miałem zapłacić za paliwo, bo mi konto zablokowali!

To trzeba było powiedzieć, nie wyciągać z szuflady jak złodziej! – krzyknęłam, głos mi zadrżał.

Wstał gwałtownie, potrącił krzesło.

– No jasne, teraz jestem złodziejem! Fajnie, naprawdę fajnie, Anka! – Trzasnął drzwiami i wyszedł.

Zostałam sama. Z kopertą w dłoni i łzami w oczach. Po raz pierwszy w naszym małżeństwie poczułam się naprawdę oszukana.

Gorzka prawda

Marek wrócił do domu późno, jakby chciał przeczekać mój gniew. Udawał, że nic się nie stało. Zdjął kurtkę, rzucił: „Cześć” i ruszył do lodówki. Patrzyłam na niego z drugiego końca kuchni, nie mówiąc nic.

– Wiesz, że cię nie zrozumiem – powiedziałam w końcu. – Że kradniesz z domu i jeszcze masz czelność patrzeć mi w oczy?

– Anka, ja... nie chciałem. Serio. Tylko chwilowo. Myślałem, że się wyprostuje.

– Co się miało wyprostować?

Wzruszył ramionami. Jakby nie wiedział. Albo nie miał już siły kłamać.

– Od miesięcy nie mam żadnych zleceń. Telefon milczy. Klienci się rozeszli. Myślałem, że to chwilowe, ale... to nie wraca. Kasa się kończyła. Twoja koperta była... jedynym wyjściem.

Usiadłam. Czułam, jak we mnie narasta coś trudnego do nazwania. Wściekłość? Żal? Może wstyd, że nie zauważyłam wcześniej?

I nic mi nie powiedziałeś. Nawet słowa. Po prostu po cichu grzebałeś w mojej szufladzie, jak złodziej.

– Bałem się, Anka. Serio. Wstydziłem się. Nie chciałem, żebyś patrzyła na mnie jak na nieudacznika.

– Marek, ja i tak już na ciebie tak patrzę.

Rozmowa skończyła się milczeniem. Wyszłam. Pojechałam do Basi.

– On cię zdradza? – zapytała od razu.

– Nie z inną kobietą. Z brakiem odpowiedzialności – odpowiedziałam. – I z własnym wstydem.

– Co teraz?

– Nie wiem. Wiem tylko, że nie potrafię już spać spokojnie w tym samym domu.

Ostatnia szansa

Zadzwoniłam do Tomka. Nie lubił Marka – nigdy tego nie ukrywał. Mówił, że mu nie ufa. Że za dużo lawiruje, za mało mówi wprost. Ja wtedy stawałam po stronie męża. A teraz… teraz sama nie wiedziałam, po czyjej stronie stanąć.

– Przyjadę. I porozmawiamy z nim razem – powiedział brat bez cienia wahania.

Wieczorem usiedliśmy we trójkę przy kuchennym stole. Marek nerwowo bębnił palcami po blacie. Tomek był spokojny. Zbyt spokojny.

– Z tego, co mówisz, Anka, to on cię nie tylko okradł, ale i oszukiwał latami – powiedział prosto, bez ceregieli.

Marek spuścił wzrok. – Chciałem to wszystko naprawić… Ale nie wiedziałem jak. To się zaczęło wymykać spod kontroli.

– I wtedy pomyślałeś: a, sięgnę do żony do szuflady? Serio?

Nie miałem innego wyjścia

– Miałeś. Powiedzieć prawdę.

Marek milczał. Siedział, jakby go przygniotło. A ja czułam, jak mi się łamie głos.

– Marek, ja nie wiem, czy potrafię ci jeszcze zaufać. Ja się przy tobie boję.

Spojrzał na mnie ze łzami w oczach.

– Wiem, że zawaliłem. Ale jeśli chcesz – zacznę wszystko od zera. Poszukam pracy na etacie, zrezygnuję z tej firmy. Bylebyś mi dała szansę.

Tomek spojrzał na mnie i pokręcił głową.

– Zastanów się, Anka. I zabezpiecz się. Bo drugi raz już możesz nie mieć z czego wyjść.

Siedziałam długo po ich wyjściu, gapiąc się w ciemność za oknem. Marek zasnął na kanapie. A ja w głowie ważyłam: miłość, zdradę, strach i złudzenia.

Tej nocy nie wróciłam do domu

Wyszłam bez słowa, zostawiając śpiącego Marka na kanapie. Pojechałam do Basi. Nie pytała, nie komentowała. Dała mi herbatę z malinami i pościeliła kanapę.

– Śpij. Jutro pogadasz. Dzisiaj się nie podejmuj decyzji na gorąco – powiedziała tylko, dotykając mnie lekko w ramię.

Nie spałam. Leżałam na plecach, wgapiona w sufit, i próbowałam sobie wyobrazić: jak wyglądałoby życie bez Marka? Puste mieszkanie? Brak jego stóp błąkających się po kuchni o świcie? Cisza? A potem inna wizja: powrót do domu i wieczne sprawdzanie kopert. Ukrywanie portfela. Niepewność. Własne pieniądze zamknięte na kłódkę, bo przecież „nigdy nie wiadomo”. Rankiem umówiłam się z prawnikiem. Znałam go z pracy – był konkretny, nieowijający w bawełnę.

– Chcę zabezpieczyć siebie. Pieniądze, mieszkanie, przyszłość – powiedziałam wprost. – Może to jeszcze nie rozwód, ale chcę się przygotować.

– Rozsądnie. Wiesz, że nie jesteś pierwszą kobietą, która mówi te słowa?

Wróciłam do domu wieczorem. Marek siedział przy stole, jakby czekał cały dzień.

– Nie wiem, czy potrafię ci jeszcze zaufać. Ale wiem, że nie chcę żyć w strachu – powiedziałam.

– Proszę, daj mi ostatnią szansę – szepnął.

Zamilkłam. Długo patrzyłam mu w oczy.

– Od jutra jesteśmy w separacji.

Nie protestował. Może sam wiedział, że to jedyna szansa, jaką jeszcze dostał.

Anna, 36 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama