Reklama

Wszystko podporządkowane było ich rytmowi, a każda chwila wolnego czasu znikała w natłoku obowiązków. Marzyłam o odrobinie przestrzeni, o chwili wytchnienia, ale codzienność nie pozwalała na nic więcej niż szybkie przelotne spojrzenie na własne potrzeby.

Poranne tornado

Poranek w naszym domu zawsze wyglądał jak wybuch wulkanu, zanim jeszcze zdążyłam otworzyć oczy. Julka krzyczała z pokoju, że nie może znaleźć swojej ulubionej koszulki, Basia wbiegała do kuchni z pytaniami o śniadanie, a Marcin, jakby specjalnie dla kontrastu, siedział spokojnie, ale z ironicznym uśmiechem obserwował chaos.

– Mamo, nie mogę znaleźć mojej koszulki! – Julka niemal ryknęła, biegając po pokoju jak szalona.

– Spokojnie, sprawdzimy pod łóżkiem – odpowiedziałam, próbując zachować resztki cierpliwości, trzymając w ręku zimną kawę, której nikt nigdy nie pozwalał mi dokończyć.

Każdy mój ruch był obserwowany, każda decyzja podlegała weryfikacji dzieci. Ubieranie, pakowanie plecaków, przygotowywanie śniadania – wszystko musiało być zsynchronizowane jak w orkiestrze, której ja byłam dyrygentem.

– A co dzisiaj będzie na obiad? – Basia spojrzała na mnie swoimi dużymi oczami pełnymi nadziei.

– Jeszcze się zastanowię – odparłam, starając się nie wpaść w panikę.

Julka w końcu znalazła koszulkę pod łóżkiem. Uff. Myślałam, że to koniec porannego dramatu, ale w tej chwili Marcin zdecydował, że potrzebuje pomocy przy odrabianiu matematyki, a Basia chciała, żebym przeczytała jej fragment książki. Każda minuta była wypełniona kolejnymi zadaniami, a moje własne potrzeby znikały w tym chaosie.

Czasem patrzyłam na nich i czułam miłość, która była ogromna, ale równocześnie przytłaczająca. Chciałam dla nich wszystkiego, ale w głębi serca tęskniłam za spokojnym porankiem, za kubkiem ciepłej kawy, który mogłabym wypić w ciszy. Marzyłam o tym tak bardzo, że czasem wyobrażałam sobie, że uciekam choć na kilka minut na balkon, oddycham i mogę być tylko sobą. Ale rzeczywistość była nieubłagana – dzieci potrzebowały mnie bardziej, niż ja potrzebowałam oddechu.

Nie miałam chwili wytchnienia

Po szkole chaos wcale się nie kończył – wręcz przeciwnie, dopiero wtedy nabierał tempa. Dzieci wracały do domu pełne energii, z plecakami wypełnionymi zadaniami i notatkami, które trzeba było przejrzeć, a czasem pomóc w odrobieniu.

Julka rzucała plecak w kąt, Basia domagała się od razu przekąski, a Marcin, jakby chciał dodać dramatyzmu, siadał przy stole z miną profesora i pytał o moje plany na weekend.

– Mamo, możemy iść na plac zabaw? – Basia spojrzała na mnie błagalnie, trzymając swoją lalkę.

– Najpierw zrobimy obiad i posprzątamy pokój – odpowiedziałam, starając się nie podnieść głosu.

Przygotowywanie posiłku było jak prowadzenie negocjacji w świecie dziecięcych wymagań. Julka nie chciała kanapki, Basia nie tknęła makaronu, a Marcin stwierdził, że tylko pizza jest warta jego uwagi. W końcu zaserwowałam cokolwiek, by móc choć na chwilę usiąść przy stole.

– A możemy po obiedzie iść do parku? – pytała Basia, przechylając głowę.

– Zobaczymy, najpierw sprzątanie – powiedziałam, próbując znaleźć równowagę między ich oczekiwaniami a moją wyczerpaną cierpliwością.

Nie było miejsca, gdzie mogłabym odsapnąć, choćby na chwilę. Kiedy wreszcie dzieci zniknęły w swoich pokojach, by odrobić zadania lub grać w gry, ja mogłam wziąć głęboki oddech. Moja kolejna kawa była znowu zimna, a książka leżała otwarta, nieprzeczytana.

Czułam, że moje życie to nieustanna reakcja na potrzeby dzieci. Każdy moment spokoju był okupiony wysiłkiem, a każde marzenie o chwili dla siebie natychmiast topniało w natłoku obowiązków. Chciałam być idealną mamą, ale w środku coraz bardziej tęskniłam za zwyczajną ciszą i poczuciem, że istnieję poza tym domowym wirusem zabawek i krzyków.

Codziennie tak samo

Gdy nadchodził wieczór, w domu panował spokój tylko pozorny. Dzieci były zajęte swoimi sprawami – zadaniami, rysowaniem czy grami, a ja myślałam o tym, że wreszcie mogłabym usiąść i odetchnąć. Jednak każda próba chwili wytchnienia kończyła się kolejnym wołaniem.

– Mamo, a przeczytasz mi bajkę? – Basia podeszła do mnie z szeroko otwartymi oczami, trzymając w rękach ulubioną książkę.

– Zaraz, skarbie, muszę tylko skończyć przygotowywać kolację – odpowiedziałam, starając się zachować spokój, choć w środku czułam narastające zmęczenie.

Julka siedziała nad zadaniem matematycznym i prosiła o pomoc przy każdym działaniu. Marcin wciąż marudził, że potrzebuje wskazówek do projektu szkolnego, a jego ton był tak sugestywny, że trudno było mu odmówić.

– Mamo, dlaczego nie możesz być spokojna choć przez chwilę? – wyrzuciła Julka, widząc, że się wtrącam w jej zadania.

– Nie mogę, kochanie, bo wszyscy potrzebują mojej pomocy – odpowiedziałam, choć w środku mnie kłuło, że moje potrzeby są ignorowane.

Kiedy wreszcie dzieci zaczęły szykować się do snu, poczułam krótką ulgę. Kolacja została zjedzona, książki odłożone, a pokoje w miarę uporządkowane. Siedziałam sama przy stole, patrząc w ciemność za oknem. Myślałam o tym, jak bardzo pragnę chwili spokoju, możliwości przeczytania kilku stron książki czy po prostu posiedzenia w ciszy.

Czułam się jak marionetka w ich świecie – każdy ruch podporządkowany ich potrzebom, każda decyzja wypadkową ich oczekiwań. Wieczorem, gdy dom cichł, a dzieci wreszcie zasypiały, miałam wrażenie, że mogę wreszcie oddychać własnym powietrzem. Jednak świadomość, że jutro znów wszystko zacznie się od nowa, sprawiała, że ulga była krótka i kruche.

Weekendy były jeszcze gorsze

Weekend wcale nie oznaczał spokoju. Zamiast tego był jak druga zmiana obowiązków, tyle że w bardziej intensywnej wersji. Dzieci domagały się atrakcji, zajęć dodatkowych i wspólnego spędzania czasu, a ja próbowałam ogarnąć wszystko, co w tygodniu zostało odłożone na później.

– Mamo, możemy iść na basen? – pytała Basia, trzymając rękę moją, patrząc na mnie swoimi dużymi oczami pełnymi nadziei.

– Dopiero po obiedzie – odpowiedziałam, starając się znaleźć równowagę.

Julka w tym czasie potrzebowała pomocy w rysowaniu pracy na konkurs plastyczny, a Marcin chciał jechać na rowery z kolegami, ale potrzebował mojej zgody na trasę i sprawdzenie, czy rower jest w dobrym stanie.

Każdy ruch w domu musiał być skoordynowany – w mojej głowie toczyły się równolegle trzy różne harmonogramy, a ja próbowałam je połączyć w jeden spójny plan dnia.

– Mamo, kiedy wreszcie możemy odpocząć? – rzuciła Julka, sfrustrowana moją ciągłą kontrolą i prośbami o sprzątanie.

– Najpierw obowiązki, a potem czas dla nas – odparłam, choć w duchu tęskniłam za chwilą tylko dla siebie.

Po kilku godzinach wreszcie udało się zorganizować obiad i krótką przerwę na wspólne gry. Byłam wyczerpana, ale patrzyłam na ich uśmiechy i czułam, że wszystko to ma sens. Mimo to w głębi serca marzyłam o chwili samotności.

Weekend, zamiast być oddechem od tygodnia, stawał się kolejnym wyzwaniem, testem mojej cierpliwości i energii. Każda chwila wytchnienia była ulotna, a codzienność – nieprzerwanie wymagająca. Mimo zmęczenia czułam jednak, że te chwile są warte każdego wysiłku, choć tęsknota za spokojem i własnym czasem rosła w moim sercu coraz mocniej.

Sens mojej codzienności

Wieczory były moim najbardziej samotnym czasem w ciągu dnia, choć technicznie byłam w domu z dziećmi. Każdy z nich miał swoje rytuały – Basia chciała bajki na dobranoc, Julka prosiła o pomoc w zadaniach matematycznych, a Marcin czasem wchodził do pokoju tylko po to, by narzekać na coś drobnego. Byłam wszędzie i nigdzie jednocześnie, reagując na każde wołanie, na każdy sygnał potrzeb.

– Mamo, a kiedy wreszcie będziesz mogła odpocząć? – rzuciła Julka, a ja poczułam, że padam ze zmęczenia.

– Spróbuję po tym, jak wszyscy pójdziecie spać – odpowiedziałam, wiedząc, że to będzie moje jedyne kilka minut wytchnienia tego dnia.

Przez większość wieczoru biegałam między pokojami, pilnowałam porządku, tłumaczyłam zadania, uspokajałam emocje i korygowałam drobne kłótnie. Nawet chwilowa cisza była iluzoryczna – myśli o sprawach domowych i obowiązkach nie dawały mi odpocząć.

Patrzyłam na cienie w pokoju i myślałam o tym, że kiedyś mogłam marzyć o spokoju, o samotnym czytaniu książki lub spokojnym wypiciu kawy. Teraz te marzenia przypominały luksus, do którego tęskniłam najbardziej. Z każdym dniem coraz mocniej odczuwałam, że moje pragnienia są gdzieś na końcu listy priorytetów. A mimo tego kochałam je wszystkie i wiedziałam, że ta miłość, choć wyczerpująca, daje sens mojej codzienności.

Chciałam czasem poczuć się sobą – nie mamą, opiekunką, kierownikiem chaosu. Chciałam spojrzeć na siebie i wiedzieć, że mogę po prostu być. Te chwile ciszy były krótkie i kruche, ale dawały mi siłę, by przetrwać kolejny dzień, pełen obowiązków, krzyków i nieskończonego wiru dziecięcych potrzeb.

Wiedziałam, że jutro znów zacznie się ten sam rytm, ale te chwile wytchnienia pozwalały mi przetrwać. Siadając w ciszy i pijąc kawę, czułam, że choć moje życie jest wyczerpujące, to jest też pełne sensu. Te krótkie momenty, kiedy mogę być sama, przypominają mi, że jestem człowiekiem – zmęczonym, ale kochającym, odpowiedzialnym i obecnym dla swoich dzieci. I właśnie to pozwala mi z nadzieją patrzeć na kolejne dni.

Natalia, 36 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama