Reklama

12 miesięcy temu czułam się jak spełniona kobieta, która nie potrzebuje niczego, żeby być szczęśliwą. Tak mi się wtedy wydawało. Byłam już po 40., praca w mojej firmie mnie satysfakcjonowała, mąż kochał mnie nad życie, a nasza córka dopiero co, wyszła za mąż za fajnego faceta. Młodo, co prawda, ale szcześliwie. Mogliśmy więc z moim Dareczkiem na nowo odświeżyć nasze igraszki i smakować od nowa nasz związek. Nie skłamię i nie przesadzę, jeśli powiem, że czuliśmy się znowu, jakbyśmy mieli po 20 lat. Byliśmy ze sobą intensywniej i nareszcie mieliśmy na to dużo czasu.

Reklama

Myślałam, że się starzeję

Pieniędzy nam nie brakowało, żyliśmy na dobrym poziomie, więc dbałam o siebie bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej. Mogłam wyskoczyć do drogiego salonu piękności bez wyrzutów sumienia, a tam robili mnie na bóstwo. Dokładnie w tym czasie, kiedy myśleliśmy, że niczego nam już nie brakuje i jesteśmy królami życia, zauważyłam, że mijają kolejne dni, a mój okres nie nadchodzi. Wystraszyłam się lekko, bo czy to już, to ten czas? Przekwitam? Starzeję się? Jak to? Będę babcią?

– Dobiło mnie to zupełnie – rozmawiałam z Gośką, moją siostrą i powierniczką wszystkich bolączek i sekretów od najmłodszych lat.

– Nie przesadzaj Żanetka – jak zawsze stała na wysokości zadania – przecież to jeszcze nic nie znaczy. Może jakieś stresy związane z weselem Oli mogły to spowodować. Organizm czasami daje nam znać, żeby zwolnić. Za kilka dni pewnie wszystko się wyjaśni i wróci na swoje normalne tory.

To mi nie dawało spokoju, więc zaraz po naszym spotkaniu umówiłam się na wizytę do mojej ginekolożki.

– Nie wiem, jak mam to delikatnie powiedzieć… – spojrzała na mnie tym swoim badawczym spojrzeniem.

– Niech pani mówi prosto z mostu, bez owijania w bawełnę, czy to już teraz? To ten czas? Czas na starzenie się? – byłam bliska płaczu z emocji.

– Jest zupełnie odwrotnie – lekarka lekko się uśmiechnęła. – Niebawem nawet wstąpi w panią nowe życie, a właściwie, jakby powiedzieć, to już się stało.

– Nie wiem, co pani przez to rozumie? – byłam zupełnie zdezorientowana.

– Pani Żaneto, zostanie pani mamą. To po prostu ciąża. Wczesny etap, chyba 2 miesiąc.

Zatkało mnie, gdy odzyskałam mowę, wypaliłam.

– Jak to?! To niemożliwe, to jakieś żarty… – zbladłam i zamilkłam, bo w mojej pamięci pojawiły się namiętne chwile z Darkiem. A było ich ostatnio sporo.

Dopełniłam formalności po wizycie i zupełnie bez sił poczłapałam do domu. Wcale nie chciałam być w ciąży. Nie teraz. Nie w tym wieku. Z Olą sporo przytyłam, a potem miałam problemy, żeby to zrzucić. Źle się czułam, źle znosiłam ciążę, fatalnie to na mnie wpływało. Darek miał wtedy zakaz robienia mi zdjęć. A te, które w tym czasie zrobił bez mojej zgody, rozerwałam na strzępy. Dużo mnie kosztowało, żeby wrócić do formy fizycznej i psychicznej. Nie miałam zupełnie ochoty na taką powtórkę. I na taką ciężką harówkę.

O synu kazałam mu zapomnieć

Gdy wróciłam z trudem do siebie po ciąży i porodzie i poczułam się znowu sobą, powiedziałam Darkowi, że nie ma żadnych szans na drugiego potomka. Żeby zapomniał i wybił to sobie z głowy. Że nie będę przez to wszystko przechodzić znowu, tylko dlatego, że on ma jakieś oczekiwania i fanaberie mieć syna. Darek szybko odpuścił na szczęście, za to córka jeszcze długo nas męczyła o małego brata, ale po pewnym czasie też jakoś chyba zrozumiała, że nic z tego nie będzie. Małą Olę kochałam nad życie, ale drugi raz nie mogłam się przemóc. Dostała na pocieszenie małego mopsika Sapusia i pokochała go całym swoim serduszkiem.

Potem okazało się, że to była całkiem rozsądna decyzja, bo gdy Darek stracił pracę to przez jakiś rok czy dwa ja utrzymywałam nasz dom z jednej wypłaty. Mieliśmy obawy, czy starczy nam funduszy na edukację naszej jedynej córki. Ale na szczęście okazało się, że nie było tak źle i los był dla nas łaskawy. Mąż po 2 latach w zasadzie na bezrobociu, posłuchał mnie i ruszył z własnym biznesem. Byłam przekonana, że mu się poszczęści. Był łebski, skrupulatny i obrotny, a przy tym zaradny, więc nie mogło się nie udać. Zawsze też potrafił trzymać nerwy na wodzy i był dyplomatyczny. To wszystko składało się na cechy bardzo dobrego szefa. I nie myliłam się, od kiedy założył firmę, naprawdę dostał wiatr w żagle. I w krótkim czasie zaczął zarabiać lepiej niż kiedykolwiek wcześniej.

– Matko Święta! A teraz to wszystko się rozsypie jak domek z kart, bo dziecko ma przyjść na świat! – byłam naprawdę załamana, gdy przekazywałam Darkowi nowiny. – Znowu będziemy musieli zarywać noce, masować brzuszek w czasie kolek, raczkowanie, ciułanie każdego grosza na edukację, a już mamy swoje lata. Jak my sobie damy radę? Zginiemy marnie! – moim lamentom i utyskiwaniom nie było końca.

– Nie wiem jak ty, ale ja się strasznie cieszę – wypalił Darek od razu.

– Nie gadaj bzdur – dostawałam szału. – My to możemy być już babcią i dziadkiem, a nie niańczyć własne dziecko. Będą się z nas śmiać, dziecko będzie miało dziadków, a nie rodziców. Co na to wszystko powie nasza dorosła Oleńka?

Chciałam go udusić ze złości

Dla Darka wszystko było łatwe i proste, bo to nie on będzie chodził 9 miesięcy z wielkim brzuchem i nie on będzie znosił te wszystkie dolegliwości. Egoista!

– Ciebie interesuje tylko czubek własnego nosa, a o mnie nie myślisz wcale. Sam mnie w to wszystko wpakowałeś, bo kręciłeś nosem na antykoncepcję. I masz za swoje teraz! A właściwie ja mam za twoje grzechy! Mogliśmy być królami życia i mieć nareszcie cudowny czas w życiu. To nie! Będziemy się babrać w pieluchach na starość. Przecież mnie już w krzyżu łupie, jak ja będę nosić to dziecko?!

– Daj spokój, Żaneta, tobie tylko chodzi o figurę – powiedział ze stoickim spokojem. – Przypomnij sobie, jakie to było niewiarygodnie cudowne uczucie jak wzięliśmy na ręce po raz pierwszy maleńką Olusię, pamiętasz? Jak człowiekowi od razu chciało się żyć i kochać, ile to szczęścia daje taka mała istotka? Jak ubogaciła nas jako ludzi? Nie wierzę, że ty naprawdę nie chcesz tego dziecka. To przecież najcudowniejsze, co mogło nas jeszcze spotkać na tym łez padole.

Nic już na to wszystko nie odpowiedziałam… Tak gadać może tylko ktoś, kto nigdy nie był w ciąży. Chciałabym go zobaczyć, jak zasuwa do łazienki 50 razy dziennie, albo nie może spać, bo nie ma jak się ułożyć. Nasza Ola, gdy się dowiedziała, myślała, że robimy sobie z niej żarty. Że wreszcie będzie miała swojego brata, o którego tyle razy nas prosiła.

– Zafundowaliście mi przyspieszony kurs rodzicielstwa, może mi się przydać – zaśmiała się od razu.

Nie rozumiałam, co im tak wszystkim było do śmiechu. I Gośka, moja siostra, cieszyła się, że będzie ciotką po raz drugi. Myślałam, że oni wszyscy powariowali. Ja byłam wściekła na Darka, że to przez niego cała ta chryja i przez niego będę musiała przez to wszystko przechodzić jeszcze raz. To był głupi błąd, a teraz ja będę za niego musiała słono zapłacić. Wkurzałam się, gdy tylko zaczynałam o tym myśleć. Ale stało się, co się stało, a czas leciał.

Ukrywałam swój rosnący brzuszek

Na szczęście w tym roku zimowe miesiące były wyjątkowo długie, więc mogłam swój rosnący brzuszek ukrywać pod warstwami ciepłych i szerokich ubrań. Wstydziłam się przed przyjaciółkami i znajomymi z pracy, więc na ostatni trymestr w ogóle z nikim się nie spotykałam, udając ciągle jakieś infekcje, czy konieczne podróże. Gdy ktoś proponował wizytę, odwodziłam go od tego bardzo skutecznie. Ale gdy już urodziłam, musiałam wyjść, choćby z dzieckiem na spacer i wtedy koleżanki mnie dopadły. Z wózkiem, w parku. Wszystkie podchodziły do wózka i nie mogły się nachwalić urody maleństwa. Wiadomo! Po matce!

– Dlaczego nie powiedziałaś, że teraz z ciebie dumna babcia!

– Bo... nie jestem babcią… – nabrałam tchu i … – To moja córeczka Alicja. Tak chciał Darek, który zwariował zupełnie, jak się urodziła.

– Żaneta! No, no. Podziwiamy twoją odwagę – mówiły z niekłamanym szacunkiem.

Nie mogłam uwierzyć, że to słyszę na własne uszy. Nie krytykowały mnie, były wręcz zafascynowane tym, że podjęłam taką decyzję i się nie bałam. Mówiły, że jestem dzielna, odważna. Raczej to te wszystkie moje obawy zostały przez nie zbagatelizowane i lekko obśmiane.

– Żanetka, teraz dopiero możesz czerpać z macierzyństwa garściami. Jesteś nowoczesna, młoda i wiesz więcej niż niejedna 20-tka, która swój lęk przekazuje dziecku. Poza tym dziś 40-tka jest jak nowa 30-tka – powiedziała Agata, jedna z moich znajomych z pracy.

To, co powiedziała, bardzo zapadło mi w serce i od razu popatrzyłam na tę moją córeczkę z innej perspektywy. Może rzeczywiście zupełnie bez sensu panikowałam, może racja leży po ich stronie? Przecież Alicja to najlepsze, co mnie w życiu spotkało. Jest najspokojniejsza, najwspanialsza, najcudowniejsza. Nawet Olcia taka nie była spokojna. Jest najsłodszym maluszkiem, jakiego w życiu widziałam. A parę kilogramów to naprawdę nic wielkiego ani strasznego.

Mam do siebie żal

Nie wiem, jak mogłam żyć bez mojej maleńkiej Alutki. Mam tylko do siebie teraz żal, że zamiast doceniać uroki bycia w ciąży i rosnącego brzuszka, wsłuchiwania się w jej odgłosy, kopnięcia, przez cały ten czas roztkliwiałam się nad sobą. Nad jakimiś błahymi drobnostkami. Teraz nie wyobrażam już sobie życia bez mojej malutkiej córeczki. Żałuję tylko jednego, że zamiast cieszyć się ciążą, rosnącym brzuszkiem, jej kopniaczkami, przez tyle miesięcy zamartwiałam się nic nieznaczącymi błahostkami. Postaram się to teraz wszystko nadgonić z nawiązką.

Żaneta, 43 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama