„Mam 45 lat i dopiero odkryłam, dlaczego faceci ode mnie uciekają. Długo myślałam, że to coś ze mną jest nie tak”
„Kiedy wreszcie uznałam, że mam prawo do miłości, każdy związek kończył się zaraz po tym, jak mój partner poznawał moją dorosłą córkę, Patrycję. Dopiero z czasem zrozumiałam, że nasza więź była zbyt silna. Teraz uczę się stawiać granice i walczyć o swoje prawo do szczęścia”.

- Redakcja
Przez całe swoje dorosłe życie byłam sama. Zawsze było „coś”: za młoda, za zajęta, za bardzo skupiona na dziecku, na pracy, na wszystkim, tylko nie na sobie. Gdy wreszcie uznałam, że mam prawo do miłości, że mogę pozwolić sobie na bliskość – zorientowałam się, że coś jest nie tak. Mężczyźni pojawiali się i znikali. Znajomości gasły, zanim zdążyły się rozpalić. I zawsze działo się to wtedy, gdy poznawali moją córkę. Nie chciałam wierzyć, że jedno z drugim ma związek. Ale miało.
Od zawsze tylko we dwie
Ciążę odkryłam tuż po maturze. Było za późno na „wycofanie się”, za wcześnie na świadome decyzje. Ojciec dziecka zniknął szybciej niż dwie kreski na teście. Moja mama wpadła w szał, ojciec milczał przez tydzień. A potem podjęliśmy wspólną decyzję: nie oddam dziecka, nie usunę, ale mają być jasne zasady – wychowuję je sama, uczę się, pracuję, nie liczę na nikogo.
I tak zrobiłam. Urodziłam Patrycję w wieku dziewiętnastu lat. Było ciężko, bardzo. Ale przetrwałam. Pracowałam, studiowałam zaocznie, nosiłam Patrycję na uczelnię, karmiłam ją na zapleczu księgarni, gdzie dorabiałam.
Z mężczyznami nigdy nie miałam szczęścia. Pojawiali się, czasem zostawali na kilka miesięcy, ale nikt nigdy nie próbował zbudować ze mną prawdziwego życia. Dla wielu byłam „dziewczyną z dzieckiem”, co oznaczało „problem”. A ja nie zamierzałam przepraszać za to, że kocham własną córkę.
Gdy Patrycja podrosła, było nam łatwiej – stałyśmy się dla siebie najlepszymi przyjaciółkami. Może za bardzo. Wszystko jej mówiłam. Ona była moją powierniczką, ja jej. I choć dziś wiem, że to nie był zdrowy układ, wtedy wydawał się jedynym, jaki mogłam zbudować. Mężczyźni przestali być mi potrzebni. Przynajmniej na jakiś czas.
Nagle zamieniła się w inną osobę
Z Michałem poznałam się przez aplikację randkową. Miał 47 lat, pracował w logistyce, rozwiedziony, bez dzieci. Spokojny, zrównoważony, inteligentny. Rozmawiało się z nim zaskakująco lekko. Spotykaliśmy się przez dwa miesiące – najpierw kawa, potem wspólne obiady, teatr, koncert. Nie spieszyliśmy się. I bardzo mi to odpowiadało. Byłam podejrzliwa, ale Michał nie dawał powodów do niepokoju. W końcu zdecydowałam się go zaprosić do siebie. Patrycja miała być u koleżanki, ale plany jej się zmieniły i wróciła wcześniej.
Poznali się przy kuchennym stole. Michał uśmiechnął się, podał jej rękę, a ona… jakby nagle zamieniła się w inną osobę. Niezwykle uprzejma, rozmowna, zaczęła zadawać pytania, jakby prowadziła casting na mojego partnera. Michał najpierw odpowiadał, potem spoglądał na mnie z pewnym niepokojem. Po dwóch godzinach wyszedł. Napisał mi jeszcze, że dziękuje za miły wieczór.
A potem – cisza. Nie odezwał się więcej. Nie odbierał. Po tygodniu dostałam jednego SMS-a: „Przepraszam. Nie jestem gotów”. I już. Wiedziałam, że chodzi o coś więcej. Ale próbowałam to zignorować. Tylko że podobnie wyglądały wszystkie moje wcześniejsze „niedoszłe związki”. Zawsze kończyły się zaraz po spotkaniu z Patrycją.
Tym razem chciałam mieć pewność
Tym razem postanowiłam być ostrożna. Z Tomkiem nie śpieszyłam się. Przez trzy miesiące spotykaliśmy się poza domem – spacery, kino, raz nawet weekend w Kazimierzu. Patrycji o nim mówiłam tylko ogólnikowo. Wiedziałam już, że nie mogę go przedstawić, dopóki nie będę miała pewności. Ale pewność przyszła – Tomek zaczął planować wspólne wakacje, chciał poznać moich znajomych.
Uznałam, że nadszedł czas, by poznał też Patrycję. Powiedziałam mu, że mam dorosłą córkę. Nie był zaskoczony.
– Jasne, chętnie ją poznam. To przecież część ciebie – powiedział.
Spotkaliśmy się w restauracji. Wydawało się, że wszystko idzie dobrze. Patrycja znów była przesadnie rozmowna. Tym razem podeszła do tematu „na luzie” – opowiadała zabawne anegdoty z mojego życia, czasem bardzo osobiste. Śmiała się głośno, przekrzykiwała mnie. Tomek śmiał się, ale widziałam w jego oczach ten sam cień, który widziałam wcześniej u Michała. Jakby czuł, że coś tu nie gra.
Po spotkaniu powiedział mi, że miał świetny wieczór, ale coś w jego tonie mnie zaniepokoiło. A potem… przestał dzwonić. Mimo że przedtem rozmawialiśmy codziennie. Po tygodniu napisał mi tylko: „Nie potrafię dalej. Przepraszam”. I zniknął. Kolejny.
Czy to zazdrość?
Nie chciałam tego widzieć. Nie chciałam wierzyć, że moja córka – moje dziecko, moje największe szczęście – sabotuje moje życie uczuciowe. Ale nie mogłam już dłużej udawać, że to przypadek. Za każdym razem, gdy przedstawiałam jej kogoś, na kim mi zależało, po kilku dniach nie było już z kim rozmawiać. Patrycja robiła to subtelnie, z wdziękiem, bez ataku. Ale zawsze z tym samym efektem.
Zaczęłam ją obserwować. Jej ton, sposób, w jaki mówiła do moich partnerów. Te żarty, w które wplatała moje słabości. Albo opowieści o naszych kłótniach, które brzmiały jak anegdoty, ale miały za zadanie coś obnażyć. Robiła to tak, że nikt nie mógł się przyczepić. Ale po takich spotkaniach wszyscy się wycofywali.
Pewnej nocy nie wytrzymałam. Usiadłam przy jej łóżku.
– Patrycja, muszę cię o coś zapytać. Robisz to specjalnie? Zniechęcasz moich partnerów?
Popatrzyła na mnie długo.
– Nie. Może to nie oni są nieodpowiedni. Może ty po prostu nie wiesz, czego chcesz – powiedziała chłodno. – Albo nie potrafisz być w związku.
Zabolało. Bardzo. Ale w jej oczach widziałam coś więcej – strach? Wrogość? Nie umiałam tego nazwać. Zrozumiałam tylko jedno: muszę coś zmienić.
Czas na granice
Dopiero po rozmowie z terapeutką zrozumiałam, że nasza relacja z Patrycją była za bliska. Za bardzo się splątałyśmy. Ona nie umiała zaakceptować, że mogę mieć życie poza nią. Czuła się porzucona. Zdradzona. A ja całe życie byłam „dla niej”, więc teraz, gdy chciałam być też „dla siebie”, odbierała to jako atak.
Musiałam nauczyć się stawiać granice. Zaczęłam od małych rzeczy – wyjścia bez tłumaczenia się, decyzje bez jej akceptacji. Gdy spotkałam Krzysztofa, długo nie mówiłam jej o nim. Spotykaliśmy się poza domem. W końcu powiedziałam mu, że mam córkę, ale nie jestem jeszcze gotowa, by ich poznać. Zrozumiał.
Kiedy w końcu się poznali, było inaczej. Krzysztof był starszy, bardziej doświadczony. Odpierał zaczepki Patrycji z uśmiechem, ale nie pozwalał wejść sobie na głowę. I chyba pierwszy raz widziałam ją zaskoczoną. Już nie miała przewagi. Po kolacji zapytał mnie:
– Zawsze tak testuje twoich partnerów?
– Tylko tych, którzy zaczynają być dla mnie ważni – odpowiedziałam.
Pokiwał głową.
– No to dobrze, że mnie przetestowała. Bo ja nie zamierzam się nigdzie wybierać.
Jestem gotowa
Dziś wiem jedno: nigdy nie jest za późno, by zawalczyć o siebie. O swoje życie. O swoje granice. Patrycja wciąż mieszka ze mną, ale nasza relacja się zmienia. Bywa ciężko – czasem mamy ciche dni, czasem się sprzeczamy. Ale jestem mamą, nie przyjaciółką. Ona jest dorosła i musi się nauczyć, że ja też mam prawo do dorosłego życia.
Z Krzysztofem jesteśmy razem już prawie rok. Nie idealnie, nie bajkowo, ale prawdziwie. I to dla mnie nowość. Czasem patrzę na siebie w lustrze i nie wierzę, że tak długo pozwalałam sobie wierzyć, że jestem „za stara”, „za późno”, „zbyt skomplikowana”. Nie jestem. Jestem dokładnie taka, jaka powinnam być – tu i teraz.
Nie wiem, czy zostaniemy razem na zawsze. Ale wiem, że nie pozwolę już nikomu – nawet własnej córce – odebrać sobie prawa do szczęścia. Nareszcie jestem gotowa.
Aldona, 45 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Upiekłam mamie ciasto ze śliwką, bo chciałam sprawić jej przyjemność. A ona w tym czasie kadziła mojej siostrze”
- „Mąż odkładał grosz do grosza i żałował na nową pralkę. Oczekiwał, że jego brudne skarpety będę prała w misce”
- „Pomogłam córce i wnukom, gdy po rozwodzie nie mieli dachu nad głową. Teraz żałuję, że wpuściłam ich do swojego domu”