„Mam 50 lat, a czuję się jakbym miałam kłaść się do grobu. Przez całe życie harowałam i nie miałam czasu dla siebie”
„Wlałam wodę do wanny, rozebrałam się i popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Z przykrością doszłam do wniosku, że nie wyglądam na swoje 51 lat, ale raczej na 65. A czułam się tak, jakbym miała ze 100 lat na karku”.
- Listy do redakcji
Byłam w beznadziejnym nastroju. Zmęczenie dawało mi się we znaki, a frustracja rosła z dnia na dzień. Nie czułam się po prostu dobrze ze sobą. Ponadto miałam wrażenie, że wyglądam kiepsko. Kropką nad i okazało się przypadkowe spotkanie koleżanki, z którą chodziłam do szkoły.
Przypominamy dwoje staruszków
Widząc ją z oddali, dosłownie oniemiałam. Wyglądała wspaniale! Smukła, zadbana, a jej oczy iskrzyły radością. Jakby czas nie miał na nią wpływu. Wymieniłyśmy parę zdań i ruszyłyśmy każda przed siebie.
Przypadkowo zauważyłam, że mój mąż śledzi ją spojrzeniem. Poczułam się nieswojo; coś na pograniczu smutku i zazdrości. Gdy wróciliśmy do mieszkania, rozpakowałam siatki z zakupami, dokończyłam porządki i nawet nie zauważyłam, kiedy wybiła ósma wieczorem.
Wlałam wodę do wanny, rozebrałam się i popatrzyłam na swoje odbicie w lustrze. Z przykrością doszłam do wniosku, że nie wyglądam na swoje pięćdziesiąt jeden lat, ale raczej na sześćdziesiąt pięć. A czułam się tak, jakbym miała ze sto lat na karku…
Po dwóch porodach moja sylwetka pozostawiała wiele do życzenia. Skóra straciła dawną sprężystość, a o cerze wolę nie wspominać – nawet kosmetyczka uciekłaby z wrzaskiem. Fryzura rozpaczliwie domagała się wizyty u fryzjera.
Zobacz także
Odświeżona kąpielą, ruszyłam do pokoju dziennego. W progu zatrzymałam się, by z oddali popatrzeć na Adama, wylegującego się na sofie – mojego życiowego partnera. Jego przerzedzona czupryna i lekko zaokrąglony brzuszek zwróciły moją uwagę. Zauważyłam też, że do czytania wciąż używa tych samych okularów, które trzymają się na kawałku taśmy. Cóż, wizyta u optyka jak zwykle zeszła na dalszy plan…
Mój mąż nadal był dla mnie wspaniałą osobą – opiekuńczą, serdeczną i pełną miłości. Dawniej pociągały mnie jego witalność i naturalny entuzjazm. Teraz jednak nie przypominał już tego wesołego młodzieńca sprzed lat. Zresztą ja również przestałam być uroczą dziewczyną, pełną marzeń, którą kiedyś byłam.
– Wiesz co… – zamyśliłam się na moment. – Dokąd to wszystko zmierza? Gdzie podzialiśmy się my sprzed lat?
– Hmm? O czym ty mówisz? – mruknął, odrywając wzrok od lektury.
– Zastanawiam się, co się z nami porobiło. Kiedyś byliśmy tak szaleńczo w sobie zakochani, tryskaliśmy energią i dbaliśmy o siebie nawzajem. A teraz? W co myśmy się przemienili przez te wszystkie lata?
Taki wstęp nie zapowiadał niczego przyjemnego
Adam zamknął książkę, usiadł obok mnie i popatrzył z niepokojem.
– Co się dzieje? Klimakterium daje ci się we znaki?
– To nie żadne klimakterium! – podniosłam głos. – Mamy dopiero po pięćdziesiąt lat, a zachowujemy się jak para staruszków. I w taki sposób funkcjonujemy na co dzień! – wykrzyknęłam, czując spływające po twarzy łzy.
– Spróbuj wyrażać się bardziej zrozumiale – zasugerował. – Dlaczego płaczesz?
– Sama nie wiem. Chyba dlatego, że mam wrażenie, jakbym była chomikiem w klatce. Niby dokądś biegnę, ale krajobraz dookoła wciąż taki sam, otoczenie bez zmian, jedynie ja robię się coraz starsza!
Obróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę łóżka. Szlochałam w poduszkę, zupełnie jakby spotkało mnie jakieś nieszczęście. Wyczułam, że mąż układa się obok i otacza mnie ramionami.
– Spotkanie z przyjaciółką z przeszłości tak mocno tobą wstrząsnęło? Z jakiego powodu cię to aż tak poruszyło?
– Sama nie wiem… Ona wygląda tak wspaniale i bez przerwy się uśmiecha. A ja ledwo daję radę, nie starcza mi energii i czasu na nic. Nie mam kiedy się wystroić jak jakaś modelka. Pojawiły mi się wałeczki na brzuchu, a nawet regulacja brwi zaczyna być wyzwaniem, bo w okularach mi to nie wychodzi, a bez nich nic nie widzę! – ponownie zalałam się łzami.
– W moich oczach jesteś idealna. Nie bądź dla siebie taka surowa…
Nie wiem, kiedy ostatnio tak porządnie się wyspałam. Rano wstałam i poczułam, jak z kuchni dochodzi cudny zapach świeżutkiej kawy. Narzuciłam na siebie szlafrok i poszłam zobaczyć, co się dzieje. A tam niespodzianka – przy stole siedzieli Adam i nasze córki Iza z Magdą.
Mąż odezwał się po chwili niezręcznej ciszy:
– Słuchaj, mamy ci coś ważnego do powiedzenia. Tylko błagam, nie złość się na nie, to był mój pomysł.
Taki wstęp nie zapowiadał niczego przyjemnego, ale ugryzłam się w język i czekałam w napięciu, co takiego chcą mi przekazać.
Nad wszystkim muszę mieć kontrolę
– Mamo, od dłuższego czasu widzimy, że coś jest nie halo. Nie dajesz sobie pomóc i próbujesz sama ogarniać wszystko dookoła. To bardzo miłe z twojej strony, ale my nie chcemy dłużej patrzeć, jak zaharowujesz się na śmierć – Iza wzięła sprawy w swoje ręce.
Chciałam się odezwać, ale Magda sięgnęła do swojej torebki, wyjęła z niej kopertę i położyła ją na blacie stołu. Lekko zirytowana, zajrzałam do środka. Ku mojemu zaskoczeniu w kopercie znajdowały się nieużyte vouchery upominkowe do salonu kosmetycznego, zakładu fryzjerskiego oraz gabinetu masażu. To były prezenty, które dostałam od mojego męża i córek na przestrzeni minionych paru lat.
– Jak weszłaś w posiadanie tych rzeczy? – zapytałam zdziwiona.
– Kiedy byłaś w szpitalu przed miesiącem, przetrząsałyśmy szafy w poszukiwaniu świeżej piżamy i wtedy na nie trafiłyśmy.
– Nie było kiedy chodzić do salonu odnowy – stwierdziłam.
– Gdybyś chciała, to znalazła byś chwilę… Ale wcale nie musisz, rozumiesz? – odezwał się Adam. – Nie musisz wszystkiego robić samodzielnie, pracować po godzinach i odrzucać czyjąkolwiek pomoc. Najwyższa pora w końcu pomyśleć o sobie.
– Mówić zawsze łatwiej niż działać.
Podniosłam się z krzesła. Nikt nie oponował. Włożyłam kurtkę i opuściłam mieszkanie. Maszerowałam naprzód, mając nadzieję, że ten energiczny spacer rozładuje gniew i rozczarowanie, które kumulowały się we mnie od dłuższego czasu. Inni radzili mi, abym wzięła się za siebie i nie dźwigała całego ciężaru na własnych barkach. No tak, ale kto inny mógłby mnie w tym wyręczyć?
Nie pamiętam, kiedy stanęłam pod klatką, gdzie mieszkała Lena, koleżanka z pracy. Zdecydowałam się wpaść do niej na kawę. Zwierzyłam się jej z nieszczęsnego spotkania z dawną znajomą, podłego samopoczucia, które od dawna mi towarzyszyło oraz dzisiejszej wizyty córek.
Przyjaciółka powiedziała mi prawdę
– Moim zdaniem oni są w porządku – wtrąciła. – Masz wspaniałych bliskich, męża jak z marzeń i niezłe zatrudnienie. Masz wszystko, czego potrzebujesz. Tylko zawsze musisz robić rzeczy po swojemu, trzymać wszystko w garści.
– To nieprawda!
– Ależ właśnie że prawda. Po prostu taka jesteś i nie ma w tym nic złego. Ale dlaczego tak się zapracowujesz? Przecież jeszcze tyle przed tobą. W końcu możesz mieć czas tylko dla siebie i Adama – przekonywała. – No sama pomyśl! Krewni chcą ci pomóc, a ty się denerwujesz. Chyba do reszty ci odbiło?
Lena nigdy nie owijała w bawełnę i mówiła, co myśli. Także i teraz nie siliła się na dyplomację. Przez moment przeszło mi przez głowę, że być może jest w tym ziarno prawdy, choć w to wątpiłam.
Rozstałam się z przyjaciółką po godzinie i ruszyłam z powrotem do mieszkania, ciągle roztrząsając to, co usłyszałam od bliskich.
– Może rzeczywiście coś w tym jest – przyznałam, opadając na sofę obok mojej drugiej połowy. – Faktycznie chyba nie daję innym szansy, żeby mi pomogli. Ale ciągle mam takie poczucie, że jeśli to ja nie dopilnuję spraw w domu, to przecież nikt inny o tym nawet nie pomyśli.
– Pomyśleć to pomyśli, ale ty i tak zawsze poprawiasz, bo według ciebie nie jest zrobione tak, jak należy – mój mąż posłał mi rozbawione spojrzenie.
– Racja – przyznała Magda. – Ty i tak zawsze zrobisz wszystko najlepiej, jak potrafisz. Więc nie dziw się, że non stop masz urwanie głowy, skoro sama sobie dokładasz roboty.
Gdyby to była zwykła sytuacja, to najprawdopodobniej skarciłabym córkę za bezczelność, jednak zdałam sobie sprawę, że naprzeciw mnie nie siedzą dwie młode dziewczyny, a dojrzałe kobiety. Może przyszła pora, abym to ja wysłuchała tego, co mają do powiedzenia?
Staram się pokochać siebie
Razem z mężem przejrzeliśmy nasze finanse i wyszło na to, że faktycznie nie ma konieczności, żebym brała tyle dodatkowych godzin w pracy, abyśmy wiedli wygodne życie. Dziewczyny znalazły mi zajęcia z zumby, a z mężem postanowiliśmy regularnie chodzić na basen.
Odkąd nasze pierwsze dziecko pojawiło się na świecie, nie mieliśmy okazji do spędzania czasu sam na sam. Codzienne sprawy i obowiązki zabierały nam większość wolnych chwil. Teraz jednak mogliśmy się wyrwać we dwójkę z domu. Zupełnie jak za dawnych lat, kiedy nie byliśmy jeszcze mamą i tatą. Co więcej, od czasu do czasu mogę sobie pozwolić na wizytę u fryzjerki albo kosmetyczki, aby zadbać o siebie.
Nie twierdzę, że z dnia na dzień wszystko zrobiło się doskonałe, ponieważ cały czas zmagam się z własnym perfekcjonizmem. Zaciskam zęby, gdy małżonek zawiesza firany tak krzywo, że nawet dziecko poradziłoby sobie z tym zadaniem lepiej. Próbuję nie wszczynać kłótni, kiedy siatki ze sklepu stoją nierozpakowane przez 2 godziny, bo rozpoczął się jakiś mecz i słyszę, że „zakupy poczekają, a w przerwie też można się tym zająć”.
Poza tym wciąż nie pojmuję, jak można „zapomnieć” o zmianie ręczników, gdy robiło się porządki w łazience. Ale próbuję to zaakceptować i przestać się tym przejmować.
Na nowo odkrywam, jak być dla mojego męża prawdziwą towarzyszką życia, a nie tylko zabieganą kobietą, która po całych dniach odhacza kolejne punkty z listy zadań. Stopniowo do mnie dociera, że to my sami decydujemy, co jest naprawdę ważne, a co można spokojnie odpuścić. Ogromnie żałuję zmarnowanych lat, które poświęciłam na zupełnie nieistotne sprawy.
Potrzebowałam lekkiego wstrząsu, by wreszcie dostrzec to, co zawsze było tuż obok mnie. Teraz wiem, że mam wspaniałe życie i cudownych bliskich. Czas nieubłaganie biegnie do przodu, więc nie chcę go już więcej trwonić na bzdury. W końcu dotarło do mnie, że zasługuję na prawdziwe szczęście.
Grażyna, 51 lat