„Mam 60 lat, ale gdy ją spotkałem byłem niczym anturium. Miałem wypieki i czułem drżenie. Stara miłość dodaje wigoru”
„Z każdą minutą czułem, jak coś się we mnie odkleja, jakby warstwa po warstwie zsuwała się ta skorupa, którą nałożyły na mnie lata samotności. Patrzyłem na Annę i nagle nie widziałem koleżanki z dawnych lat. Widziałem kobietę, z którą mogłem coś przegapić. A może nie wszystko było stracone?”

- Redakcja
Po śmierci Ewy dom zamilkł. Minęły cztery lata, a ja wciąż nie potrafiłem odnaleźć się w tej ciszy. Dni były do siebie podobne – poranna kawa, spacer, krzyżówka. Córka mieszka za granicą, znajomi się wykruszyli. Nie oczekiwałem już od życia niczego nowego. Żyłem, bo tak wypadało. Wszystko zmieniło się niespodziewanie, gdy zadzwonił telefon. Jarek – dawny kolega z liceum – zaprosił mnie na spotkanie ze starą paczką znajomych. Miałem odmówić, jak zwykle. Ale coś we mnie drgnęło. Tęsknota? Ciekawość? W końcu się zgodziłem.
Odżyły we mnie dawne uczucia
Zajechałem pod dom Jarka niepewny, czy dobrze robię. Miałem wrażenie, że wchodzę do świata, z którego dawno temu się wypisałem. Siedzieliśmy kiedyś razem w jednej ławce, potem życie nas rozrzuciło po różnych miastach, ścieżkach i decyzjach. Zadzwoniłem do drzwi. Otworzyła mi jego żona, jak zawsze uśmiechnięta i serdeczna. Zaprowadziła mnie do salonu, gdzie przy stole siedziało kilka znajomych twarzy. Wszyscy nieco starsi, nieco bardziej siwi. Przywitali mnie ciepło, jakbyśmy widzieli się wczoraj, a nie czterdzieści lat temu.
I wtedy ją zobaczyłem.
Anna.
Siedziała bokiem do okna, w bordowym swetrze, z tym samym spojrzeniem, które pamiętałem z liceum. Serce mi zadrżało, zanim jeszcze zdążyłem się przywitać.
– Janek? – zapytała, wstając z uśmiechem. – Ty się prawie nic nie zmieniłeś!
– A ty w ogóle – odpowiedziałem, starając się ukryć tremę.
Uścisnęliśmy się krótko, ale w tamtej chwili czas jakby się zatrzymał. Zaczęliśmy rozmowę od szkolnych anegdot. Przypomnieliśmy sobie nauczycieli, wycieczki, nieudane klasówki i pierwsze miłości.
– Pamiętasz, jak zgubiliśmy się na szlaku w Bieszczadach? – zapytała.
– I jak myśleliśmy, że umrzemy z głodu po trzech godzinach – zaśmiałem się.
Z każdą minutą rozmowy czułem, jak coś się we mnie odkleja, jakby warstwa po warstwie zsuwała się ta skorupa, którą nałożyły na mnie lata samotności. Patrzyłem na Annę i nagle nie widziałem koleżanki z dawnych lat. Widziałem kobietę, z którą mogłem coś przegapić. A może... jeszcze nie wszystko było stracone?
Chcieliśmy odzyskać stracony czas
Spotkanie się przeciągało. Śmiech, zapach pieczonych pasztecików, stare piosenki z magnetofonu Jarka – wszystko jakby zatrzymane w czasie. Goście zaczęli się powoli rozchodzić. Jeden po drugim żegnali się, wymieniali uprzejmości i zapowiedzi kolejnych spotkań, które nigdy nie dochodziły do skutku. Przynajmniej nie tak szybko jak się tego spodziewali. Kiedy ostatnia para wyszła, zostałem tylko ja i Anna. Jarek z żoną poszli już na górę – zmęczeni, zostawili nas przy stole z butelką czerwonego wina.
– Nie wiem, czy to wino, czy ten wieczór, ale czuję się, jakbyśmy znowu mieli po osiemnaście lat – powiedziała Anna, przechylając lekko kieliszek.
– Ja chyba pierwszy raz od dawna czuję się... lekki – odpowiedziałem. – Jakby coś mi się rozsupłało w środku.
Patrzyliśmy na siebie przez chwilę w ciszy, tej dobrej, niekrępującej.
– Wiesz, kiedyś byłam w tobie zakochana – powiedziała nagle, zbyt cicho, by to był żart. – Ale wiedziałam, że wybrałeś Ewę. Byliście wtedy tacy szczęśliwi...
Zaniemówiłem. Serce mi zabiło szybciej. Czułem, że się rumienię, jak młodzieniaszek. Ująłem kieliszek i spojrzałem w bok.
– A ja... – przerwałem, po czym odważyłem się dokończyć. – Ja chyba nigdy o tobie nie zapomniałem. Gdzieś tam z tyłu głowy, był zawsze obraz ciebie, jak wtedy, w tej białej sukience na zakończeniu roku.
Spojrzała na mnie ciepło. W oczach miała coś, co znałem – czułość i ostrożność.
– Myślisz, że można cofnąć czas? – zapytała.
– Nie wiem – szepnąłem. – Ale może jeszcze nie jest za późno, żeby coś z niego odzyskać.
Nie musieliśmy już niczego udawać
Następnego ranka długo siedziałem z kubkiem kawy przy oknie, patrząc na budzące się niebo. Myśli wracały do Anny. Do jej głosu, spojrzenia, zapachu perfum, których nazwy nie znałem, ale które utkwiły mi w głowie. Czułem ekscytację, ale i niepokój. Może to była tylko sentymentalna chwila? Może pomyślała, że się zagalopowała? A może ja znowu doszukuję się czegoś, czego nie ma? Napisałem krótką wiadomość: „Dziękuję za wczorajszy wieczór. Dawno się tak nie uśmiechałem”. Wysłałem ją i odłożyłem telefon. Nie odpowiedziała tego dnia. Ani następnego.
Zacząłem mieć wątpliwości. Może ją onieśmieliłem? A może po prostu nie była gotowa? Myślałem o niej przy każdej rzeczy – nawet przy podlewaniu roślin czy zakupach w sklepie. Wszystko, co wcześniej robiłem bezwiednie, teraz miało w tle jej obecność.
Czwartego dnia telefon zadzwonił.
– Jan? – Jej głos był cichy, trochę drżący. – Przepraszam, że nie odpisałam. Musiałam... pomyśleć.
– Nic się nie stało – odparłem. – Cieszę się, że dzwonisz.
Umówiliśmy się na kawę. Spotkaliśmy się w małej kawiarni niedaleko parku. Usiadła naprzeciwko mnie, bez makijażu, w szarym płaszczu. Wyglądała pięknie.
– Nie chcę już niczego udawać – powiedziała. – Ani grać silnej, ani robić dobrej miny. Mam dość ciszy, Janek. I samotności.
– Może... może jesteśmy w odpowiednim momencie – odparłem. – Nawet jeśli ciut się spóźniliśmy.
Uśmiechnęła się smutno, ale w oczach miała błysk. Tak się to wszystko zaczęło. Cicho. Powoli. Bez planu.
I nagle zwykłe dni zaczęły mieć smak
Zaczęliśmy się spotykać częściej. Bez deklaracji, bez obietnic, po prostu byliśmy razem. Na spacery wybieraliśmy miejsca, które kiedyś odwiedzaliśmy osobno – park, stara cukiernia, nawet leśna polana za miastem, gdzie jako uczniowie piekliśmy kiełbaski przy ognisku. Teraz siedzieliśmy tam na kocu, popijając herbatę z termosu, otuleni ciepłymi swetrami i ciszą, która nie wymagała słów.
– Nie wiem, jak się to stało – powiedziałem kiedyś, gdy szliśmy wzdłuż alei wysypanej liśćmi. – Ale chcę spróbować jeszcze raz. Nie z kimś nowym, tylko z kimś, kto zna mnie od zawsze.
Anna spojrzała na mnie zaskoczona, ale nie uciekła wzrokiem.
– Zawsze wierzyłam, że życie jeszcze nas zaskoczy – odpowiedziała. – Choć przestałam na to czekać.
Gotowaliśmy razem obiady. Czasem zostawała u mnie na noc, choć wszystko robiliśmy bez pośpiechu. Moje dzieci były początkowo były tym wszystkim mocno zdezorientowane. Syn zapytał mnie wprost:
– Tato, ty się zakochałeś?
Uśmiechnąłem się tylko.
– Może. Ale inaczej niż kiedyś. Spokojniej. Mądrzej.
Z czasem zaakceptowali Annę. A ja... czułem się, jakbym wracał do życia. Nie była to żadna burza uczuć, ale raczej ciepły strumień, który ogrzewał mnie od środka. Wieczorami czytaliśmy książki, oglądaliśmy stare filmy, które kiedyś widzieliśmy osobno. Teraz przeżywaliśmy je razem na nowo. I nagle zwykłe dni zaczęły mieć smak. Jak poranna jajecznica, którą robiła z czarnym pieprzem i szczypiorkiem. Jak jej śmiech, który pierwszy raz usłyszałem znów naprawdę, gdy upuściłem filiżankę i udawałem, że to był taniec.
Wzięliśmy ślub bez fajerwerków
Dokładnie rok po tamtym spotkaniu u Jarka stanęliśmy z Anną na ślubnym kobiercu. Bez wielkich przygotowań, bez pompy. Skromna uroczystość w urzędzie, a potem obiad w ogrodzie mojej córki, która specjalnie przyleciała na ten dzień z kontraktu w Londynie. Było dwadzieścia osób – najbliżsi, kilkoro dawnych znajomych, dzieci, wnuki. Ktoś przyniósł gitarę, ktoś domowej roboty tort.
Anna miała prostą sukienkę w kolorze kości słoniowej i wiązankę z polnych kwiatów. Ja – garnitur pożyczony od syna. Nikt się nie spodziewał, że zdecydujemy się na taki krok. Nawet my sami. Ale pewnego dnia spojrzeliśmy na siebie i zrozumieliśmy, że nie chcemy już dłużej czekać.
– Po co? – powiedziała Anna. – Mamy po sześćdziesiąt lat. Albo teraz, albo nigdy.
Podczas toastu wstałem, spojrzałem na zebranych i poczułem, że muszę coś powiedzieć.
– Z Anną poznaliśmy się jako dzieci. Potem przez wiele lat byliśmy osobno. Ale wróciła do mojego życia i dała mi coś, w co przestałem wierzyć – nadzieję. I spokój. I uśmiech. Nie młodnieję, ale czuję się, jakbym dostał drugą szansę.
Nie było fajerwerków, ani pierwszego tańca. Były łzy wzruszenia, śmiech i cisza pełna znaczenia. W pewnym momencie Anna ścisnęła moją dłoń pod stołem.
– Wiesz, Janek... – szepnęła. – To najdziwniejsze, że najszczęśliwszy dzień mojego życia przyszedł tak późno.
Pocałowałem ją w czoło. Nie trzeba było nic więcej.
To było nasze dojrzałe szczęście
Nasze wspólne życie nie przypominało filmu. Nie było spektakularnych zwrotów akcji, egzotycznych podróży ani młodzieńczych uniesień. Była codzienność – cicha, spokojna, ale taka, która wypełniała mnie treścią. Każdego ranka budziłem się obok Anny i czułem wdzięczność. Za jej obecność. Za to, że nie muszę już jeść śniadania w milczeniu, patrząc przez okno na obojętny świat.
Zdarzały się spięcia. Różniliśmy się w drobnostkach – ona lubiła muzykę klasyczną, ja wolałem ciszę. Ona czytała wieczorami w łóżku, ja zasypiałem wcześniej. Ale wszystko to było drobnostką wobec tego, co dzieliliśmy. Przeszłość nas nie opuszczała. Ja nie wymazałem wspomnień o Ewie. Anna wciąż nosiła w sercu swoje porażki, niespełnione marzenia. Ale uczyliśmy się żyć tu i teraz. Z uśmiechem, z czułością. Bez udawania. Czasem patrzyłem, jak Anna siedzi na tarasie z książką, poprawiając okulary. W takich chwilach łapałem się na tym, że czuję coś, czego nie umiałem nazwać przez całe życie. Spokój. Tak, to było to. Spokój wynikający z obecności kogoś, kto nie oczekuje niczego więcej niż bycia razem.
To nie była wielka miłość, jak w młodości. To była miłość dojrzała – cicha, ale prawdziwa. Taka, która nie potrzebuje słów, by trwać. I choć czasem wciąż bywało trudno, choć przyszłość nie była już nieskończonością, wiedziałem jedno: nie muszę już iść przez życie sam.
Dopiero teraz rozumiem, że można kochać... jeszcze raz, choć inaczej.
Jan, 60 lat
Czytaj także:
- „Miałam być utrzymanką męża, ale nie chcę żyć na jego łasce. Aż tak go nie kocham, żeby rzucić dla niego marzenia”
- „Żona nasłuchała się bredni w telewizji i chciała zmienić nasze życie o 180 stopni. Nie pozwolę, by puściła nas z torbami”
- „Spotkanie z teściem przyprawiło mnie o grzeszne myśli. Szybko wróciłam po jeszcze jedno zakazane wspomnienie”