Reklama

Tamtego dnia wróciłam do domu z osiedlowej biblioteki, gdzie wypożyczyłam kilka książek – dwie biografie, powieść historyczną i czytadło popularnej autorki, o którym trąbiły wszystkie media. Nie przepadam za babską literaturą, gdy jednak siedzi się samotnie wieczorami, trzeba czymś zająć myśli, odpędzić smutki…

Reklama

Od wielu lat mieszkałam sama. Dzieci były już na swoim i choć chętnie wzięłyby mnie do siebie, to przecież starych drzew się nie przesadza! Spędziłam w tym mieszkaniu większość życia, wychowałam dwóch synów i dwie córki, przywykłam do starych kątów, z którymi wiązało się mnóstwo dobrych wspomnień.
Czasem pogawędziłam przy kawce z sąsiadką, a poza tym czas wypełniały mi książki, robótki, programy popularnonaukowe, no i wnuki. Tych mam już siedmioro! Jest dla kogo żyć, a i dzieci, i wnuczęta odwiedzają mnie często.

Przyszłam do domu, odgrzałam sobie zupę z poprzedniego dnia i włączyłam telewizor, żeby obejrzeć program na Animal Planet. Dzieci, znając moje zamiłowanie do wiedzy, zainstalowały mi kablówkę, żebym miała dostęp do kanałów naukowych. Świetna sprawa.

Kiedy siedziałam przed telewizorem, przyszła moja starsza córka Zosia i razem obejrzałyśmy końcówkę filmu o przyrodzie Himalajów. Ona ma podobne zainteresowania. Pogadałyśmy trochę przy herbatce, Zosia opowiedziała o dzieciach, nowej pracy męża, posprzątała mi w łazience i w kuchni.

A czy mi źle w domu? Mam książki, telewizor

Dobre mam dzieci, pamiętają o starej matce. Staram się jednak zanadto nie absorbować ich swoimi sprawami, bo wiem, że mają dosyć własnych problemów.

Zobacz także

– Mamuś, zapomniałabym – odezwała się w pewnym momencie córka. – W domu kultury leżały ulotki na temat Uniwersytetu Trzeciego Wieku. Przejrzyj, może znajdziesz coś dla siebie – to mówiąc, wyjęła z torebki kilka kartek.

Spojrzałam na pierwszą, na której reklamowano kurs komputerowy. Przypomniała mi się rozmowa z wnuczką.

W niedzielę byłam u Zosi na obiedzie i wtedy jej młodsza córa posadziła mnie przed komputerem i pokazała mi w Internecie stronę poświęconą kryptozoologii.

– Popatrz, babciu! – Asia wskazała na ekran. – Tu są informacje o gatunkach zwierząt. Naukowcy myśleli, że wyginęły, a tu odkryto je na nowo! Wiele z nich żyje gdzieś w niedostępnych zakątkach.

– Ależ to świetna rzecz ten Internet! – stwierdziłam, nie mogąc się oderwać od strony, którą otworzyła mi wnusia.

Powinnaś, babciu, nauczyć się obsługiwać komputer! – orzekła Asia. – Miałabyś dostęp do wielu ciekawych stron internetowych! W twojej bibliotece nie ma nawet połowy tej wiedzy.

– A tam! – machnęłam ręką. – Gdzie mnie starej do komputera!

– A jednak Asia ma rację – włączyła się Zosia. – Są specjalne kursy dla seniorów.

– Dasz sobie radę! – dodała wnuczka.

Ucięłam temat, bo uznałam, że komputer to nie dla mnie. Trochę jednak było mi żal, gdyż zdałam sobie sprawę, że Internet to bogate źródło informacji, a ja nie mam do niego dostępu…

Kiedy więc kilka dni później Zosia wpadła do mnie z tymi ulotkami, przejrzałam z zainteresowaniem właśnie te mówiące o kursach komputerowych.
Córka wyczuła moje niezdecydowanie i zaczęła mnie namawiać. Namawiała, namawiała… Właściwie to nawet niepotrzebnie. UTW oferował tyle ciekawych zajęć, wykładów i spotkań, że zaczęło mnie korcić, by się na nie zapisać.

„Książka książką, film filmem, ale przecież nic nie zastąpi spotkań z ludźmi nauki” – myślałam, czytając zapowiedź wykładu pewnego profesora na temat flory naszego regionu.

Komputer to dziś moja ulubiona zabawka

Trochę się obawiałam, jak to będzie, bo od moich studenckich czasów minęło już czterdzieści lat, ale ciekawość i głód wiedzy przemogły wszelkie obawy. Poszłam na kurs obsługi komputera i odkryłam z radością, że posługiwanie się tym urządzeniem wcale nie jest takie trudne. Ba! Jest bardzo ciekawe
i przydatne. Zgłębiałam z zapałem tajniki programów komputerowych. Przy Photoshopie uznałam, że dobrze byłoby mieć cyfrowy aparat fotograficzny.

„Mogłabym na spacerach robić zdjęcia kwiatów i owadów” – rozmarzyłam się.

Postanowiłam poradzić się wnuka Maćka, który interesował się fotografią.

Wreszcie przyszła kolej na Internet, i tu otworzyła się przede mną wręcz niewyczerpana skarbnica wiedzy!

„Świetnie! Po prostu świetnie!” – powtarzałam w myślach, przeglądając podczas zajęć zdjęcia, teksty i filmy. A kiedy natrafiłam na strony poświęcone mojemu ulubionemu przyrodnikowi Davidowi Attenborough, nie wytrzymałam i zawołałam głośno:

– Wspaniale! Ale się cieszę!

Wtedy usłyszałam miły, męski głos:

– Czy mogę spytać, co panią tak ucieszyło? – to był siedzący przy sąsiednim komputerze siwy mężczyzna.

Przypomniałam sobie, że kiedy poznawaliśmy się na początku zajęć, przedstawił się jako Jerzy.

– Cieszę się, bo Internet to kopalnia informacji! – odparłam z uśmiechem. – A ja dotychczas myślałam, że to narzędzie szatana – roześmiałam się.

Pan Jerzy też się uśmiechnął, ale zaraz spoważniał i odparł z namysłem:

– Myślę, pani Elżbieto, że z Internetem to tak, jak z każdym innym wynalazkiem; może służyć zarówno dobru, jak i złu. Weźmy na przykład taki nóż… Można nim ukroić kromkę chleba, a można też zadać śmiertelny cios.

– Tak, tak – potwierdziłam z zapałem. – Ma pan zupełną rację. Wszystko zależy od człowieka, który używa wynalazku.

– Właśnie! – pan Jerzy pokiwał głową. – Ale nie powiedziała mi pani jeszcze, co konkretnie tak panią ucieszyło w tym Internecie – uśmiechnął się miło.

– Znalazłam mnóstwo informacji o Davidzie Attenborough!

– To ten od „Życia ssaków”? – zapytał mój nowy znajomy.

– Tak! To ten! – byłam bardzo zadowolona, że kojarzy mojego faworyta.

– A ja mam tutaj przepiękne zdjęcia róż pustyni! – pochwalił się z kolei pan Jerzy, wskazując na monitor.

– Róże pustyni? Co to za rośliny? – dopytywałam się z ciekawością, przysuwając się z krzesłem do jego stanowiska.

– Róża pustyni to nie roślina, pani Elu. To minerał, niezwykle piękna, krystaliczna forma gipsu spotykana tylko na pustyni – wyjaśnił mi.

Sama już nie wiem, jak to się stało, ale przysiadłam się do jego komputera i wysłuchałam opowieści o minerałach, ich kształtach i właściwościach.
Dowiedziałam się, że w mineralogii róża to forma skupienia kryształów minerałów w kształt przypominający ten kwiat. Pan Jerzy okazał się prawdziwym pasjonatem i znawcą tej dziedziny. A przy tym tak porywająco opowiadał! Nagle przerwał speszony.

Mieliśmy wspólny…pociąg do wiedzy

– Och, przepraszam! Wsiadłem na swojego konika i zagalopowałem się… Omal pani nie zanudziłem na śmierć.

– Ale cóż znowu! – zaprotestowałam gwałtownie. – Nie miałam pojęcia o minerałach, a pan opowiedział mi o nich tak dużo! Ma pan ogromną wiedzę!

– Cieszę się, że mogłem pani powiedzieć coś nowego.

– O, tak! – przytaknęłam, a potem, sama nie wiem dlaczego, wyznałam temu obcemu przecież człowiekowi:

– Na świecie jest tyle rzeczy, o których nic nie wiemy, nie mamy nawet pojęcia, że w ogóle istnieją! A one czekają, żebyśmy je odkryli! Czy to nie cudowne?!

Oczy pana Jerzego rozbłysły.

– To pani też tak myśli? – wykrzyknął. – Nie do wiary! Tylu ludziom jest obojętne bogactwo natury!

– Mnie nie! – zapewniłam gorliwie.

Od tamtej pory nie mijaliśmy się już na zajęciach obojętnie. Zawsze siadaliśmy obok siebie i rozmawialiśmy o naszych pasjach, wymienialiśmy poglądy, opowiadaliśmy sobie o interesujących książkach, filmach i portalach internetowych.

Ja poznawałam dzięki Jerzemu – bo zaczęliśmy sobie mówić po imieniu – różnorodność i bogactwo skarbów Ziemi, on dowiedział się ode mnie wiele na temat roślin i zwierząt.

– Oj, Elu! – powtarzał z podziwem. – To niezwykłe, że kobieta tak interesuje się nauką i ma tak ogromną wiedzę.

– A gdzie tam! – broniłam się. – Wiem jeszcze bardzo niewiele, co i raz to odkrywam luki w mojej wiedzy.

– To znaczy, że jesteś też mądra! – obstawał przy swoim. – Można mieć wiedzę i być głupcem. U ciebie wiedza idzie w parze z mądrością.

– Dziękuję, Jerzy, naprawdę – uśmiechałam się, słysząc tak miłe słowa.

Przez całą minioną jesień z przyjemnością chodziłam na zajęcia UTW. Na urodziny dostałam od dzieci cyfrowy aparat fotograficzny i przy pomocy Maćka poznawałam jego możliwości. Moi bliscy z radością i zaciekawieniem słuchali moich opowieści o wykładach i kursach. Sama byłam zaskoczona, jak pozytywnie są do tego nastawieni.

– Mamy babcię studentkę! Super! – cieszyły się dzieciaki szczerze.

To były bardzo miłe i rodzinne święta

Z czasem w moich relacjach coraz częściej zaczęło się pojawiać imię Jerzego. Kilka razy zaprosił mnie do siebie i pokazał imponującą kolekcję minerałów. Ja zrewanżowałam mu się spotkaniem przy herbatce i domowym cieście, połączonym z oglądaniem moich ulubionych albumów przyrodniczych.
Dzieci słuchały mnie, spoglądały na siebie i uśmiechały się znacząco.

Nadeszła zima, zbliżało się Boże Narodzenie. Któregoś wieczoru przyszła do mnie Basia, młodsza córka, z informacją, że rodzinna Wigilia będzie u niej.

– Romek i Karol jadą z rodzinami do teściów, ale przyjdzie Zosia z Krzyśkiem i dziećmi – wyliczała. – I wiesz, co pomyślałam? Zaprośmy też pana Jerzego!

– No coś ty?! – żachnęłam się. – Czemu miałby przyjść na Wigilię do obcych ludzi? Na pewno nie zechce!

– A czemu? – Basia była niezrażona. – Mówiłaś, że jest bezdzietnym wdowcem i nie ma w naszym mieście ani okolicy żadnej rodziny. Czemu ma siedzieć sam w ten wyjątkowy wieczór? A tobie też będzie miło, bo się przecież lubicie.

– No ale dla was… Dla niego… To może być krępujące – wahałam się.

Ale Basia nie dała za wygraną i w końcu za jej namową zaprosiłam Jurka do niej na Wigilię. Z radością przystał na to i poprosił mnie o numer telefonu do córki, aby mógł osobiście jej podziękować.

Pamiętam, że w wigilijny wieczór stawił się punktualnie, z przepiękną gwiazdą betlejemską w ozdobnej osłonce.

To był naprawdę uroczy wieczór! Moi bliscy potraktowali gościa serdecznie, a on również odpłacił im życzliwością. I tak to jakoś samo wyszło, że nim jeszcze dobiegła końca wieczerza, już byliśmy z nim umówieni na rodzinny obiad w pierwszy dzień świąt u Zosi, a w drugi – u mnie. Oba te spotkania były nadzwyczaj udane! U mnie Jerzy poznał moich synów, Karola i Romka z rodzinami, i szybko znalazł z nimi wspólny język.

– Masz wspaniałą rodzinę, Elżuniu! – powiedział, żegnając się i przytulając mnie serdecznie. – Jakaś ty szczęśliwa, że jesteś otoczona taką miłością.
Zamknęłam za nim drzwi i poczułam dojmujący smutek.

„Biedaczysko! – pomyślałam. – To musi być okropnie bolesne, tak siedzieć samemu w czterech ścianach! Pewnie dlatego zdecydował się na uniwersytet, żeby spotykać się z ludźmi…”.

No nie, co ta moja córka sobie wyobraża!

Krótko po Nowym Roku Zosia przyszła do mnie z zakupami. Pogawędziłyśmy o tym i owym, wreszcie córka zagadnęła:

– Wiesz, mamuś, ten pan Jurek jest bardzo miły. Tak go jakoś polubiliśmy od razu, jakbyśmy go znali od lat.

– A wiesz, że ja też go polubiłam – zgodziłam się z nią.

– I on ciebie lubi… – uśmiechnęła się Zosia. – Widziałam, jak serdecznie na ciebie patrzył. I głos mu się zmieniał na taki cieplejszy, gdy mówił do ciebie.

– Co ty opowiadasz?! – machnęłam ręką. – Coś ci się przywidziało! Mamy po prostu wspólne zainteresowania, i tyle! Jerzy już taki jest, że lubi ludzi. Córa zmieniła temat, ale wychodząc, odwróciła się i powiedziała jeszcze:

– Pasujecie do siebie, mamo! Bylibyście wspaniałym małżeństwem.

– A daj ty mi święty spokój z małżeństwem! – żachnęłam się gniewnie. – Ja już swoje na tym świecie przeżyłam!

Wróciłam do pokoju, usiadłam w fotelu i ponuro zapatrzyłam się przed siebie. Moja gwałtowna reakcja na sugestię córki nie wynikała wcale z tęsknoty za zmarłym mężem. Nie byłam bynajmniej „niepocieszoną, nieutuloną w żalu wdową”, o nie! Zatrzęsłam się na samo wspomnienie mojego małżeństwa.

Ledwie dzieci pojawiły się na świecie, Bolek zdjął maskę kochającego męża i okazał się hulaką i łajdakiem. Przepijał większość pensji, miał wszędzie karciane długi, a w dodatku zdradzał mnie na prawo i lewo. Do dziś nie rozumiem, co te baby w nim widziały, obrzękłym od alkoholu, wulgarnym typie. Nie rozwiodłam się z nim tylko ze względu na dzieci, no i wiedziałam, że o alimenty będzie trudno. Załatwiłam z jego kierownikiem, że pensję męża zaczął wydawać mnie. Ale i tak z trudem dawałam sobie radę. Jako polonistka nie miałam możliwości dorobić sobie wiele do pensji i gdyby nie pomoc moich rodziców, pewnie nie udałoby mi się wychować i wykształcić czwórki dzieci. One były dla mnie pociechą: pomagały mi, uczyły się pilnie i trzymały zawsze moją stronę przeciwko ojcu.

Kiedy Bolkowi wysiadła wątroba, nie płakałam i nie nosiłam po nim żałoby. Nie obchodziło mnie ludzkie gadanie! Byłam wolna! Mogłam odetchnąć i wreszcie zacząć cieszyć się życiem! Zasmakowałam w tej swobodzie i nie miałam zamiaru tego zmieniać. Na Uniwersytet Trzeciego Wieku poszłam po wiedzę, a nie po romanse, choć niektóre z koleżanek studentek traktowały zajęcia jako okazję do flirtu lub „złapania męża”. Ja miałam serdecznie dosyć jednego małżeństwa i nie zamierzałam próbować raz jeszcze.

Te wspomnienia i rozmyślania były pewnie powodem, że na następnych zajęciach potraktowałam Jurka chłodno i z dystansem. Zamierzałam dać mu do zrozumienia, że jeśli szuka u mnie czegoś więcej niż tylko koleżeństwa, to trafił pod zły adres. Poczułam się wprawdzie nieswojo, widząc, jak posmutniał i przygasł, nie rozumiejąc, skąd u mnie ta zmiana, ale dzielnie trzymałam fason.

Wielkanoc urządzimy dla dzieci już razem

Po zajęciach Jerzy podszedł do mnie jak zwykle, bo naszą tradycją stały się wypady do pobliskiej kawiarenki na gorącą czekoladę. Tym razem był nieco onieśmielony i zbity z tropu.

Chłodno oświadczyłam, że szkoda mi czasu na włóczenie się po lokalach, dlatego w przyszłości nie będę już chodziła z nim do kawiarni. Wystarczyło jednak, żebym spojrzała na twarz Jurka, aby natychmiast pożałować swoich słów. Te jego oczy… Mój Boże! Poczułam się jak zbrodniarka! Dlatego kiedy powoli się odwrócił i odszedł, pobiegłam za nim i nie zwracając uwagi na nikogo, zawołałam gwałtownie:

– Stój, Jurek! Stój! Zaczekaj! Nie odchodź! Wszystko ci wytłumaczę!

Odwrócił się, zmarszczył brwi, bez słowa ujął mnie za rękę i wyprowadził z dala od ciekawskich spojrzeń.

Chwilę później, kuląc się na wietrze, w ustronnym zakątku parku nieskładnie tłumaczyłam Jerzemu powody swojego zachowania. Czułam, że pękła we mnie jakaś tama. Opowiedziałam Jurkowi wszystko: o nieszczęśliwym małżeństwie, zawiedzionym sercu, zniszczonych nadziejach i marzeniach. O swoich lękach, obawach i niepewności. A on słuchał uważnie, patrząc na mnie ze zrozumieniem tymi swoimi dobrymi oczami. Kiedy zaś skończyłam i zerkałam na niego niepewnie, tłumiąc szloch, ujął moje dłonie, ucałował delikatnie i powiedział z czułością:

Kocham cię, Elżuniu. Poczekam tak długo, jak będzie trzeba. Całe życie na ciebie czekałem, to jeszcze trochę wytrzymam. Ile będzie trzeba…
A potem objął mnie i opierając głowę na moim ramieniu, wyznał, że też nie jest zrozpaczonym wdowcem, bo żona nim poniewierała, i dla wygodnego, beztroskiego życia zabiła ich nienarodzone dziecko. Potem odeszła do zamożnego kochanka, z którym zresztą wkrótce zginęła w wypadku samochodowym podczas kolejnej zagranicznej podróży.

Jerzy, podobnie jak ja, nie szukał już nowej miłości. Myślał, że wszystko za nim. Żeby nie siedzieć w czterech ścianach, czekając na śmierć, zdecydował zapisać się na zajęcia uniwersytetu dla seniorów. Tam poznał mnie, no i odżyły wszystkie jego marzenia o ciepłym, przytulnym domu, o życiu u boku kobiety, która ceni tradycyjne wartości.

– Jesteś ucieleśnieniem moich ideałów, kochana! – wyznał na koniec.

– Mam sporo wad – roześmiałam się, przytulając do niego nieśmiało.

– A ja to nie? – odpowiedział uśmiechem. – Jakoś się dogadamy.

Tak oto spotkały się dwa samotne, zziębnięte serca. Nie wiemy, ile życia jeszcze przed nami, ale te lata, które nam pozostały, pragniemy przeżyć, obdarzając się miłością i ciepłem.

Na naszym ślubie moje dzieci i wnuki stawiły się w komplecie. Nawet urządziły nam skromne i miłe przyjęcie weselne. Teraz cieszymy się wspólnym życiem
i grzejemy w cieple naszej miłości. Jurek jest szczęśliwy, że nareszcie ma rodzinę, córki i synowie mówią do niego „tato”, a wnuki wprost uwielbiają „kochanego dziadzia Jurka”.

Cóż, szukałam wiedzy, a znalazłam miłość. Teraz jestem bezwstydnie szczęśliwa i powtarzam często:

Reklama

– Nie mów, że już wszystko za tobą, bo nigdy nie wiesz, co cię spotka.

Reklama
Reklama
Reklama