„Mam 7 dzieci i nie wstydzę się, że żyję na garnuszku państwa. Nie pójdę do pracy, bo za bardzo kocham być mamą”
„Mam 7 dzieci i zero kompleksów. Nie mam dyplomu, nie noszę modnych ciuchów, nie znam się na algorytmach ani inwestycjach. I nie, nie zamierzam iść do pracy, dziękuję. Wiem, że dla niektórych to oburzające. I nie, nie jest mi wstyd, że korzystam z tego, co oferuje państwo. Bo ja daję temu państwu coś więcej niż podatki – daję mu przyszłość”.

- Redakcja
Nigdy nie lubiłam tłumów. Tych spojrzeń pełnych wyższości, tych szeptów za plecami. A już najbardziej nie znosiłam tego udawanego współczucia. Bo co to znaczy „biedna kobieta, siedzi z dziećmi, żyje z zasiłków”? Biedna to ja byłam wtedy, kiedy naiwnie wierzyłam, że ludzie są lepsi, niż naprawdę są.
Teraz już nie muszę nic udawać. Mam 7 dzieci i zero kompleksów. Nie mam dyplomu, nie noszę modnych ciuchów, nie znam się na algorytmach ani inwestycjach. Ale znam na pamięć każde znamię na ciele moich dzieci, potrafię po ich wzroku rozpoznać, czy coś je trapi, i nie potrzebuję miliona na koncie, żeby czuć, że moje życie ma sens.
I nie, nie zamierzam iść do pracy, dziękuję. Wiem, że dla niektórych to oburzające. Że jak to – zdrowa baba, a nie tyra na etacie? A ja pytam – po co? Żeby wracać zmęczona do domu i z automatu krzyczeć na dzieci, bo coś rozsypały? Wolę po prostu być. Dla nich. Codziennie. Nie przez godzinę wieczorem. I nie, nie jest mi wstyd, że korzystam z tego, co oferuje państwo. Bo ja daję temu państwu coś więcej niż podatki – daję mu przyszłość. Siedem par rąk do pracy. A może i serc do kochania.
Najlepsza forma bogactwa
– To chyba pani dzieci, co? – zagaiła jakaś kobieta przy kasie, próbując brzmieć uprzejmie, ale wzrok miała taki, że najchętniej przeliczyłaby mi potomstwo i wypisała mandat za nadprodukcję.
Stałam z wózkiem wypchanym po brzegi – mleko, płatki, banany, pieluchy. Dwóch chłopców przepychało się przy dziale z zabawkami, najmłodsza krzyczała w wózku, a starsza córka trzymała mi listę zakupów. Klasyczny czwartek.
– Tak, moje – odpowiedziałam z uśmiechem. – Siedmioro. Każde moje. Bez pomyłek.
Kobieta uniosła brwi.
– To pani jeszcze nadąża ogarnąć to wszystko?
– Oczywiście – powiedziałam spokojnie. – A pani nadąża ogarnąć swoje życie bez dzieci?
Nie odpowiedziała. Poprawiła płaszcz i spojrzała na mnie tak, jakby chciała powiedzieć: „Dobrze, że ja mam psa, a nie bachory”.
Wyszliśmy ze sklepu z trzema siatkami w rękach i wózkiem pełnym jak wóz drabiniasty. Michał niósł pieluchy na głowie jak koronę, a Lena śmiała się, że wyglądamy jak z reality show.
– Mamo, a czemu ta pani tak się na nas patrzyła? – zapytał nagle Kuba.
Zatrzymałam się i spojrzałam na niego.
– Bo nie rozumie, że ktoś może być szczęśliwy w sposób, który jej nie pasuje – odpowiedziałam. – Ale to nie znaczy, że my robimy coś źle.
– A żyjemy z zasiłków, to źle? – spytała najstarsza, patrząc na mnie poważnie.
– Żyjemy z tego, co mamy. I żyjemy razem. A to, kochanie, jest najlepsza forma bogactwa – odpowiedziałam i ruszyłam dalej.
Byłam ponad tym
– Dzień dobry, przyszłam złożyć wniosek o dodatek – powiedziałam, podchodząc do okienka. Za szybą siedziała młoda urzędniczka z miną, jakby całe życie marzyła, żeby mnie nie obsługiwać.
– A… ile dzieci? – zapytała, unosząc wzrok znad klawiatury.
– Siedmioro – odparłam spokojnie.
Zobaczyłam, jak szybko zniknęła jej ta rutynowa obojętność z twarzy.
– A… pracuje pani gdzieś?
– Nie. Zajmuję się dziećmi.
– Czyli… nie pracuje?
– Nie, nie zawodowo – uśmiechnęłam się lekko. – Ale przy tylu dzieciach to właściwie trochę praca.
Zerknęła na mnie, jakby chciała coś odburknąć, ale tylko wypuściła powietrze przez nos.
– Proszę to wypełnić.
– Dziękuję– mruknęłam pod nosem, ale wzięłam papiery.
Obok mnie stała starsza pani z reklamówką w ręku i słuchała, aż w końcu nie wytrzymała:
– Oj, za moich czasów to się chodziło do pracy, a nie tylko rodziło dzieci jak króliki!
– Za pani czasów też były babcie, które miały serce dla wnuków i były miłe – odparłam spokojnie, patrząc jej prosto w oczy.
Wyszłam z urzędu z podniesioną głową, bo wiedziałam, że mnie tam nie lubią. Ale też wiedziałam, że nikt z nich nie potrafiłby robić tego, co ja – codziennie. I jeszcze się z tego cieszyć.
Nikt mi tego nie odbierze
Gdy dostałam zaproszenie na spotkanie klasowe, najpierw chciałam je wyrzucić. Ale coś mnie tknęło. Może ciekawość, może odrobina przekory.
– Mamo, a ty też kiedyś chodziłaś do szkoły? – zapytał Olek, kiedy przeglądałam zaproszenie przy stole.
– Oczywiście – zaśmiałam się. – Nawet byłam najlepsza z ortografii. Chcesz sprawdzić?
– Dobra, napisz „rzeżucha”!
Posłusznie napisałam na serwetce, a on aż wytrzeszczył oczy.
– O rany, serio dobrze! To czemu nie jesteś nauczycielką?
– Bo zamiast uczyć cudze dzieci, wolę być z własnymi – odpowiedziałam i wzięłam łyk herbaty.
Na spotkaniu byłam jedyna z tyloma dziećmi. Reszta miała awanse, biznesy, partnerów z egzotycznych krajów.
– Jowita! Ty się w ogóle nie zmieniłaś! – pisnęła Justyna, która kiedyś siedziała ze mną w ławce.
– A ty się zmieniłaś tak bardzo, że ledwo cię poznałam – uśmiechnęłam się.
– I co robisz? Pracujesz gdzieś?
– W domu. Mam siedmioro dzieci.
Zapanowała cisza. Ktoś wypluł łyka wina.
– Żartujesz?! – Justyna parsknęła. – Siedmioro? I nie zwariowałaś?
– Zwariowałabym w dusznym biurze, a nie w domu z dziećmi – odpowiedziałam. – A ty? Ile masz?
– Dwójkę. I ledwo żyję.
– Widzisz, ja też czasami padam. Ale któreś z nich zawsze sprawia, że wstaję i się otrzepuję.
Roześmiała się, choć wyczułam, że nie do końca szczerze. Spotkanie trwało jeszcze dwie godziny. Wyszłam pierwsza, bo przecież w domu czekała na mnie najważniejsza funkcja świata. Nikt mi za nią nie da medalu. Ale też nikt mi jej nie odbierze.
Miałam dość ciągłych pytań
Wiedziałam, że prędzej czy później przyjdzie. Pani Danuta z trzeciego piętra, od wiecznie zasłoniętych firanek. Zadzwoniła do drzwi o 10:40. Dzieci były w trakcie budowy bazy z koców i krzeseł.
– Dzień dobry – zaczęła z uśmiechem, który miał w sobie coś z zimnej herbaty.
– Dzień dobry, zapraszam, chociaż bałagan jak po rewolucji.
– A no właśnie… – rozejrzała się po przedpokoju. – Chciałam tylko zapytać, czy może pani nie planuje… wyjść na spacer?
– Póki co, planuję obiad – uśmiechnęłam się szeroko. – A co, przeszkadzamy?
– Bo wie pani… hałasy. Krzyki. Bieganie. Starsi ludzie też tu mieszkają.
– Pani Danusiu, moje dzieci nie biegają po nocach. A jak krzyczą, to z radości. To zakazane?
– No nie… – zmieszała się. – Ale może gdyby pani… znalazła pracę? Zajęła się czymś?
– Zajmuję się. Cały dom, siedmioro dzieci, rachunki, obiady, lekcje, bałagan – wyliczyłam na palcach.
– Ale to przecież z naszych podatków… – zaczęła, ale ja już znałam tę śpiewkę.
– A dzieci będą pracować na pani emeryturę – ucięłam.
Nie odpowiedziała. Tylko pokiwała głową i wyszła, jakby zgubiła jakiś argument po drodze. Zamknęłam drzwi i wróciłam do fortu z koca i poduszek.
– Kto to był, mamo? – zapytał Antoś.
– Zatroskana sąsiadka, może też chciałaby się pobawić w fort.
Lubiłam być matką
– Jowita, serio, nie chciałabyś rozważyć jakiejś pracy zdalnej? – zapytał Marek, mój mąż, kiedy dzieci wreszcie zasnęły, a my usiedliśmy na kanapie z kubkami herbaty.
– Zdalnej? – spojrzałam na niego znad pary unoszącej się z kubka. – A to dzieci będą wtedy same sobie prowadzić lekcje, robić kolacje i znajdować skarpetki w niewyparowanej pralce?
– Ja tylko… martwię się, wiesz? – westchnął. – Wiesz, jak ludzie gadają. Może dobrze by ci zrobiło trochę się oderwać...
– Ludzie zawsze będą gadać. Że siedzę w domu, że nie zarabiam, że rodzę dzieci. Ale nikt z nich nie przyjdzie pomóc, jak któreś zachoruje, ani nie zostanie z Kają, kiedy znowu wpadnie w swoje histerie.
– Wiem, że masz ciężko – przyznał cicho. – Ja po pracy padam, a ty jeszcze ogarniasz cały dom. Czasem sobie myślę, że mam lepiej niż ty.
– Bo masz. Ale nie musisz się z tego spowiadać – mrugnęłam do niego. – Robimy to razem. Ty harujesz w robocie, ja haruję w domu. I oboje zasypiamy jak trupy.
– Ale wiesz… może za jakiś czas, jak najmłodsi pójdą do szkoły…
– Może. Ale nie teraz. Teraz chcę być z nimi. Bo kiedy indziej będą mnie potrzebować tak bardzo?
Zamilkliśmy. W tle było słychać cichutkie chrapanie Olka przez otwarte drzwi. Marek objął mnie ramieniem.
– Jowita?
– Hm?
– Dzięki, że ich mamy. Dzięki, że ich wychowujesz.
– A ja dziękuję, że nie pytasz co tydzień, kiedy wreszcie pójdę do „prawdziwej” pracy.
Na nic bym tego nie zamieniła
Czasami myślę, jakby wyglądało moje życie, gdyby było inne. Może miałabym biurko, komputer, własny kubek z napisem „szefowa” i grafik spotkań. Może jeździłabym do pracy tramwajem, z kawą na wynos i słuchawkami w uszach. Ale wtedy słyszę, jak Kuba śpiewa pod prysznicem, jak Lena tłumaczy Oli matematykę, jak najmłodsza tuli się do mnie z palcem w buzi. I wiem, że jestem tam, gdzie mam być.
– Mamo? – zapytał dziś rano Michał. – A jak ja dorosnę i będę miał dzieci, to ty mi powiesz, jak być dobrym tatą?
– A nie powinien ci tego mówić tata?
– Tata powie, ale ty… ty to jakoś lepiej rozumiesz wszystko.
Uśmiechnęłam się. Nie muszę mieć dyplomu, żeby być ekspertem od serc. Czy korzystam z programów dla rodzin? Tak. Czy się tego wstydzę? Ani trochę. Bo z tych pieniędzy nie kupuję luksusów. Kupuję czas. Czas, którego wiele matek nie ma. Czas, którego nie da się cofnąć. Nie żyję w bajce. Pranie mnie przerasta, obiady się przypalają, czasem płaczę w łazience, kiedy nikt nie widzi. Ale nie zamieniłabym tego życia na żadne inne. Może ktoś powie, że to lenistwo. Że to wygoda. Niech mówi. Ja wiem, że każda minuta z moimi dziećmi to inwestycja. W nich. W nas. W przyszłość.
A jak kiedyś któreś z nich zostanie lekarzem, nauczycielem albo nawet sprzątaczką z sercem – to wtedy dopiero powiem: „To była najlepsza praca, jaką mogłam mieć”. Bo bycie mamą to nie obowiązek. To wybór. Mój. Świadomy. I nigdy nie był łatwy.
Jowita, 38 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Przyszła teściowa zrobiła mi test białej rękawiczki i egzamin z klepania kotletów. Najpierw był śmiech, a potem łzy”
- „Już dawno wiedziałam o zdradach męża, ale cierpliwie milczałam. Czekałam na idealny moment, żeby się zemścić”
- „W małżeństwie czułam się jak zamknięta w złotej klatce. Nikt nie wiedział, że mąż kontroluje każdy mój ruch”