Reklama

Nie wyglądam na czterdzieści lat. Klientki mojego salonu kosmetycznego często mówią, że spokojnie dają mi trzydziestkę. Uśmiecham się wtedy tylko z wdzięcznością, jakbym pierwszy raz coś takiego słyszała. A przecież właśnie na tym zbudowałam wszystko – na wyglądzie, na tym, jak się noszę i czego unikam. Jestem kosmetyczką z klasą, a nie panią od paznokci na zapleczu osiedlowego sklepu.

Reklama

Byłyśmy przyjaciółkami

Patrycja, moja córka, ma dziewiętnaście lat. Wciąż się uczy, ale wygląda jak modelka z Instagrama. Może dlatego ludzie mówią, że wyglądamy jak siostry. Nigdy nie miałam z nią klasycznej relacji matka–córka. To było bardziej przyjacielskie.

Od zawsze wychodziłam z założenia, że dzieci nie po to się rodzi, żeby się im całkowicie poświęcać. Patrzyłam na inne kobiety z workami pod oczami, w rozciągniętych swetrach, z dziećmi przyklejonymi do bioder, i myślałam: „Nigdy nie będziesz jak one, Anita”.

Kiedy Patrycja się urodziła, byłam ledwie po maturze, jeszcze pachniało mi w głowie beztroską. A potem było już tylko organizowanie, kombinowanie i dbanie, żeby wszystko było na poziomie.

– Mamo, muszę ci coś powiedzieć – rzuciła córka któregoś dnia.

Unikała mojego wzroku. To mnie zaniepokoiło. Patrycja była wygadana, pewna siebie, momentami aż za bardzo. Tego dnia była inna.

– Jestem w ciąży – powiedziała nagle.

Spojrzałam na nią, jakby mówiła w obcym języku. Moje usta zdążyły wypowiedzieć coś szybciej niż mózg zdążył pomyśleć.

– Słucham? To jakiś żart?

Nie mogłam uwierzyć

Patrycja westchnęła, cicho, ale z wyraźnym zmęczeniem.

– Nie. Jestem pewna. Trzeci miesiąc.

Poczułam, jak powietrze staje się gęstsze. Trzeci miesiąc? Czyli od tylu tygodni chodziła z tym sama i nie powiedziała ani słowa?

– I co teraz? – zapytałam, starając się, żeby mój głos był spokojny. – Myślałaś w ogóle o przyszłości?

– Myślałam, że mnie wesprzesz, a nie ocenisz – odburknęła.

To zdanie uderzyło mnie bardziej niż samo wyznanie. Patrzyłam na nią – młodą, ładną, z przekonaniem, że świat stoi przed nią otworem – i nagle poczułam się jak ktoś, komu zamknięto drzwi przed nosem. Przez całe życie robiłam wszystko, żeby się nie zapuścić, nie utknąć w byle jakim życiu, a teraz miałam zostać babcią w wieku czterdziestu lat.

Nie powiedziałam nic. Skinęłam głową i udałam, że jestem spokojna, że to mnie nie rusza. Ale w środku wszystko mi się trzęsło. Bałam się, że już nie będę tą fajną, młodą Anitą z salonu, tylko babcią. A ludzie nie zapomną mi tego szybko. W mojej głowie rozpętał się chaos, ale twarz jak zawsze – idealnie spokojna.

Byłam przerażona

Nie powiedziałam nikomu. Nie zniosłabym spojrzeń, pytań z fałszywym współczuciem, które tak naprawdę były ciekawością. Ciąża Patrycji stawała się coraz bardziej widoczna, ale ja ciągle udawałam, że wszystko jest po staremu. Chodziłam z nią na badania. Patrycja opowiadała o badaniach, o kopnięciach, o imionach, a ja kiwałam głową, ale nie słuchałam.

W salonie starałam się być tą samą Anitą co zawsze – zrobione brwi, perfekcyjny makijaż, ciuchy, które mówiły: „jestem ogarnięta i wiem, czego chcę”. Klientki przychodziły z uśmiechem, jak zawsze. Rozmawiałyśmy o paznokciach, o ślubach, o urlopach. I żadna z nich nie miała pojęcia, że moja córka, ta dziewiętnastoletnia dziewczyna, którą chwaliłam na prawo i lewo, będzie niedługo matką. A ja babcią.

Ukrywałam to

Któregoś dnia jedna z klientek zapytała o Patrycję.

– A co u twojej córeczki? Wyjechała gdzieś?

Wzięłam głęboki wdech i na moment spojrzałam w lustro naprzeciwko, żeby sprawdzić, czy widać po mnie, że kłamię.

– Nie, po prostu teraz odpoczywa. Zmęczona ostatnio – odpowiedziałam spokojnie, robiąc jej hennę.

Nie kłamałam, ale nie mówiłam też prawdy. Przecież nie muszą wiedzieć.

Z czasem rozmowy z Patrycją stawały się coraz krótsze. Ona coś mówiła, a ja przytakiwałam, ale nie potrafiłam się zaangażować. Wciąż czułam wstyd, taki cichy, podskórny, jakby ktoś zrzucił na mnie etykietę, której nie umiałam zdjąć. Babcia Anita.

Jeszcze niedawno mówiłam do siebie: „Masz dopiero czterdzieści lat, jesteś w świetnej formie, zrobisz jeszcze tyle rzeczy”. A teraz planowałam, żeby jak najmniej osób dowiedziało się, że moje życie nie jest już takie uporządkowane.

Byłam przy niej w szpitalu, trzymałam ją za rękę, choć w środku modliłam się, żeby to się skończyło jak najszybciej. Było mi duszno, miałam wrażenie, że cały personel patrzy na mnie ze współczuciem. „Taka młoda, a już babcia” – słyszałam w głowie, nawet jeśli nie mówili nic na głos.

Wstydziłam się

Mała urodziła się zdrowa. Patrycja płakała ze szczęścia. Ja też – ale moje łzy nie były czyste. Była w nich złość, żal, lęk i coś jeszcze, czego nie umiałam nazwać. Któregoś dnia spotkałam znajomą z kursu stylizacji brwi. Stałyśmy pod apteką.

– Anita? Co u ciebie? Ty to się nie zmieniasz – powiedziała z szerokim uśmiechem.

– Dziękuję, jakoś leci. Wiesz, dużo pracy – odpowiedziałam.

Spojrzała na wózek, który pchała Patrycja.

– Ojej, to twoje? Serio?

Znowu ten ton. Zaskoczenie, podziw i zdziwienie zmieszane w jedno. Poczułam, jak moje policzki robią się czerwone.

– Nie, moja córka urodziła – odpowiedziałam krótko.

– No proszę, wyglądacie jak siostry. Musi być ci ciężko.

– Nie, wszystko super – powiedziałam, siląc się na lekki śmiech.

Ale nie było super. To była gra, w którą musiałam grać, bo wszystko inne było nie do przyjęcia. Wróciłam do domu i zamknęłam się w łazience. Umyłam twarz i spojrzałam w lustro.

Robiłam dobrą minę

Patrzyła na mnie kobieta, której nie poznawałam. Niby te same oczy, te same usta, ale coś się w niej zmieniło. Nie chciałam być babcią. Jeszcze nie teraz, gdy świat nadal mnie podziwiał, gdy czułam, że mam wpływ, że jestem kimś.

Któregoś dnia córka zadzwoniła do mnie w środku dnia. Zazwyczaj nie dzwoniła, wiedziała, że pracuję. Tym razem głos miała zmęczony, proszący.

– Mamo, czy mogłabyś przyjechać? Muszę coś załatwić, a nie mam z kim zostawić małej.

Zawahałam się. Spojrzałam na klientkę na fotelu, potem na grafik, w którym miałam wszystko rozpisane co do minuty. Ale coś mnie tknęło.

Zamknęłam salon wcześniej. Klientka była niezadowolona, rzuciła, że się nie spodziewała takiej nieprofesjonalności. Nie odpowiedziałam nic. Pojechałam do Patrycji.

Pokochałam ją

Mała leżała w kołysce, owinięta różowym kocykiem. Gdy weszłam, spojrzała na mnie tym swoim nieruchomym, poważnym wzrokiem.

– Pójdę tylko do przychodni, maksymalnie półtorej godziny. Dasz radę? – zapytała Patrycja.

– Jasne – odpowiedziałam.

Zostałam sama z wnuczką pierwszy raz. Mała zaczęła się wiercić, potem popłakiwać. Podeszłam do niej. Uniosłam ją niepewnie, jakby była zrobiona z cienkiego szkła. Płakała coraz głośniej.

Spacerowałam z nią po pokoju. W końcu przestała płakać, przytuliła się i powoli zasnęła. Czułam jej oddech na szyi, jej maleńka dłoń zacisnęła się na moim palcu. Nie wiedziałam, co to za uczucie. Było delikatne, niemal nieśmiałe. Stałam w tym salonie, pełnym zabawek, pieluch, i nagle poczułam coś dziwnego.

Nie chciałam być babcią. Ale może mogłam być kimś, kogo ona zapamięta. Kogoś, kto był, kto trzymał, kto mówił cicho do ucha, kiedy świat płakał razem z nią.

Gdy Patrycja wróciła, spałyśmy razem na kanapie. Mała na mojej klatce piersiowej, a ja z zamkniętymi oczami, udając, że jeszcze śnię.

Anita, 40 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama