Reklama

Mówią, że miłość to kompromisy. Że trzeba się dogadywać, wybaczać, czasem odpuścić. Ale nikt mi nie powiedział, że w małżeństwie będę musiała codziennie walczyć... o uwagę. O miejsce przy stole. O to, by czuć się ważniejszą niż... jego matka.

Reklama

Marek był moją pierwszą poważną miłością. Kiedyś – moim największym wsparciem. Czuły, uważny, zakochany. Wiedział, jak mnie rozśmieszyć, i jak rozproszyć zły dzień. Pamiętam ten moment, kiedy po raz pierwszy powiedział, że mnie kocha. Byliśmy wtedy na pikniku nad jeziorem. Złapał mnie za rękę, spojrzał w oczy i wyszeptał: „Nie wiem, jak żyłem bez ciebie wcześniej”. A ja mu uwierzyłam.

To było prawdziwe, szczere. Przez pierwsze miesiące – nawet lata – czułam się jak najważniejsza kobieta w jego życiu. Dopiero z czasem zaczęłam rozumieć, że była inna... kobieta, której nie byłam w stanie przeskoczyć.

– Mama zadzwoniła – rzucał z kuchni, jakby to było oczywiste.

– Znowu? Przecież wczoraj gadaliście ponad godzinę.

– No i co? To mama.

To "to mama" stało się dla niego usprawiedliwieniem wszystkiego. Codziennych telefonów, konsultowania z nią każdego zakupu, nawet naszego miesiąca miodowego. Tak, to z Bożeną – jego matką – Marek najpierw ustalił datę i miejsce podróży poślubnej. Dopiero potem powiedział mi: „Mama mówi, że we wrześniu taniej. I Hiszpania lepsza niż Grecja. Będzie ci się podobać”.

Najpierw przymykałam oko. W końcu to tylko rozmowy. Potem zaczęło mnie to męczyć. A wreszcie... czułam się, jakby ktoś mnie wyrzucił z własnego życia. Bo jak inaczej można to nazwać, kiedy jesteś żoną, a czujesz się jak trzecia osoba w związku? Ale nie chciałam być tą marudną, zazdrosną, złą synową. Wmawiałam sobie, że przesadzam. Że to minie. Że jeszcze tylko parę tygodni, miesięcy, lat...

Czasem myślę, że gdyby wtedy, na tym pikniku, zamiast „nie wiem, jak żyłem bez ciebie wcześniej”, Marek powiedziałby „nie wiem, jak żyłbym bez mamy” – byłoby uczciwiej.

Byłam rozgoryczona i zazdrosna

– Marek, naprawdę musisz dzwonić do niej codziennie? – zapytałam cicho, ledwo panując nad drżeniem głosu.

Siedzieliśmy przy kolacji, ale jedzenie leżało nietknięte. Marek, jak zwykle, stuknął palcem w ekran telefonu i westchnął.

– Julia, to tylko rozmowa. Co ci to przeszkadza?

– Przeszkadza mi, że opowiadasz jej więcej niż mnie. Że radzisz się jej we wszystkim. Nawet jaką pralkę kupimy – wybuchłam.

– Bo zna się na życiu! A ty przesadzasz. Jesteś zazdrosna o moją mamę?

Zacisnęłam usta. Czułam, jak zbiera mi się gula w gardle. I wtedy wyrwało mi się:

– Czasem mam wrażenie, że to z nią powinieneś się ożenić!

Marek zamarł. Spojrzał na mnie tępym wzrokiem, po czym bez słowa wstał i wyszedł z kuchni. Trzasnęły drzwi od łazienki. Zostałam sama przy stole, z zimnym makaronem i gorącą złością.

„Może rzeczywiście jestem zazdrosna o własną teściową?” – pomyślałam, wbijając wzrok w talerz. „Ale czy to moja wina, że czuję się jak dodatek? Jak aplikacja w telefonie, którą odpala między jednym połączeniem z mamusią a drugim?”

W środku buzowała we mnie gorycz. Czasem marzyłam, żeby Marek choć raz zapomniał zadzwonić. Żeby wybrał mnie. A nie ją.

Ale z każdym dniem coraz bardziej miałam pewność – Bożena była dla niego wszystkim. A ja? Kim byłam ja?

Chciałam być dla niego najważniejsza

– On nie widzi, co robi – mruknęłam, popijając kawę. Natalia patrzyła na mnie uważnie.

– Albo widzi, ale ma to gdzieś. Julia, musisz postawić granice. Bo inaczej zawsze będziesz tą trzecią. Własnej teściowej nie przeskoczysz, ale możesz przestać z nią konkurować.

Ale ja nie chcę konkurować. Chcę mieć męża, nie gościa, który układa życie z mamusią – powiedziałam ostrzej, niż zamierzałam.

Natalia tylko uniosła brwi.

– To przestań udawać, że wszystko gra. Mów wprost, że to cię rani.

Westchnęłam. Mówiłam. Ile razy już mówiłam?

– Wiesz, co mnie najbardziej boli? Że ona nie musi się starać. Nie musi się malować, dbać, gotować. Wystarczy, że zadzwoni, a Marek już jest jej. Ja mogę mu podać kolację do łóżka i nie usłyszę nawet „dziękuję”. A ona powie „zrób mi zakupy” i on leci jak piesek.

Natalia przygryzła wargę.

– Dlaczego ja muszę konkurować z kobietą, która powinna być tylko matką, nie królową jego życia? – dodałam ciszej. – Ja też chcę być dla kogoś najważniejsza. Choć raz.

– To albo zawalcz, albo... zacznij myśleć o sobie – powiedziała. – Bo długo tak nie pociągniesz.

I miała rację. Nie dam rady już dłużej. Po prostu coraz bardziej znikałam.

Coś we mnie pękło na zawsze

Słyszałam szelest. Marek znowu rozmawiał przez telefon. Weszłam do przedpokoju na palcach, stając tuż za uchylonymi drzwiami.

– ...ona nigdy nie zrozumie, że ty jesteś dla mnie najważniejsza – powiedział szeptem. Serce zabiło mi szybciej.

– Z Julią to tylko przejściowe. Pamiętaj, że rodzina to ja – głos Bożeny brzmiał spokojnie, zimno, jakby oznajmiała coś oczywistego.

Zamarłam. Marek nie odpowiedział. Przez kilka sekund panowała cisza, potem westchnął i powiedział cicho:

– Wiem, mamo.

Zrobiło mi się słabo. Cofnęłam się o krok i poczułam, jak nogi odmawiają mi posłuszeństwa. A więc to prawda. Nie byłam rodziną. Byłam... nikim.

Weszłam do salonu, nie dbając już o dyskrecję. Oparłam się o framugę i spojrzałam na niego.

– Skoro ona jest twoją rodziną, to co ja tu właściwie robię?

Marek aż podskoczył. Zerknął na telefon, rozłączył się bez słowa.

– Julia... nie podsłuchuj.

– Może gdybyś mówił do mnie, nie musiałabym tego robić – syknęłam.

Milczał. Nie potrafił zaprzeczyć, nie próbował mnie objąć, nie powiedział, że to nie tak. A ja poczułam, że coś we mnie pękło. Na dobre.

Nie mogłam dłużej żyć w trójkącie

Siedzieliśmy naprzeciw siebie w kuchni. Marek mieszał herbatę bez słowa, jakby próbował rozpuścić w niej nie tylko cukier, ale i napięcie, które wisi nad nami od miesięcy.

– Wiesz, co najbardziej boli? – zaczęłam cicho. – Że nie proszę cię, żebyś ją zostawił. Proszę cię, tylko żebyś wybrał mnie. Raz. Wreszcie.

Uniósł wzrok. Zobaczyłam w jego oczach zmęczenie. I... żal? Może tylko do siebie.

– Nie rozumiesz... Ona mnie wychowała sama. Byliśmy tylko we dwoje. Zawsze. Nie mogę się od niej odciąć.

A ja nie mogę dłużej żyć w trójkącie. – Wstałam, podeszłam do szafy i zaczęłam pakować rzeczy. – To nie chodzi o to, że dzwonisz do niej codziennie. Tylko o to, że to ja jestem codziennie ignorowana.

– Julia, proszę... – odezwał się, ale nawet nie podszedł.

– Nie mów „proszę”, Marek. Mówiłeś to już tyle razy. Nic się nie zmieniło.

Zamknęłam walizkę z trzaskiem. Ostatni raz spojrzałam na niego – mojego męża, który umiał kochać, ale nie mnie.

Nie wiem jeszcze, dokąd pójdę – powiedziałam. – Ale wiem, że muszę.

Wysunął dłoń w moim kierunku, bez przekonania.

– Nie odchodź.

– Za późno – odpowiedziałam i wyszłam. Po raz pierwszy... nie obejrzałam się za siebie.

Kochałam go i nienawidziłam

Natalia otworzyła drzwi w szlafroku i od razu mnie przytuliła. Pachniała kawą i spienionym mlekiem. Ja pachniałam perfumami, których użyłam rano, żeby się nie rozpaść.

– Co się stało? – zapytała cicho, prowadząc mnie do salonu.

– Odeszłam – odpowiedziałam, siadając na kanapie. – Po prostu spakowałam się i wyszłam. Bo jak długo można czekać na bycie ważną?

Siedziałyśmy długo, bez słów. W końcu Natalia powiedziała:

– Jesteś rozdarta, wiem. Ale zasługujesz na więcej. Nie możesz być planem B we własnym małżeństwie.

Zacisnęłam dłonie na kubku z herbatą. Drżały mi palce.

– Najgorsze, że ja nadal go kocham. I nienawidzę za to, jak mnie potraktował. To się nie powinno dziać jednocześnie.

– To się dzieje częściej, niż myślisz – mruknęła Natalia.

Tego wieczoru napisałam list. Bez patosu. Po prostu chciałam, żeby Marek w końcu usłyszał, co naprawdę czuję.

"Byłam cierpliwa, bo myślałam, że to miłość. Ale miłość nie zostawia nikogo samego z pustką. Miłość wybiera. A ty wybierałeś ją. Codziennie. Może nawet nieświadomie. Ale konsekwentnie. Ja już nie chcę walczyć. Bo w tej walce straciłam siebie."

Złożyłam kartkę, włożyłam do koperty. Jutro wyślę. Nie po to, by wracać. Tylko po to, żeby odzyskać głos.

Uczę się żyć od nowa

Minął miesiąc, odkąd wyszłam. Marek nie zadzwonił. Nie przyszedł. Nawet nie odpisał na list. A może i dobrze. Może milczenie też bywa odpowiedzią. Zamieszkałam tymczasowo u Natalii, ale powoli rozglądam się za czymś swoim. Małym. Cichym. Bez wspomnień w szufladach i zapachu jego perfum w pościeli.

Każdego dnia uczę się żyć od nowa. Pamiętam, jak na początku budziłam się z przekonaniem, że zrobiłam błąd. Że może przesadziłam. Że trzeba było znów przemilczeć, zagryźć zęby. Ale potem wchodziłam do kuchni, robiłam sobie kawę, patrzyłam przez okno – i wiedziałam. Wiedziałam, że choć serce jeszcze boli, to dusza oddycha. Marek pewnie nadal dzwoni do mamy codziennie o 19:00. Może nawet opowiada jej, że wszystko w porządku. Może nie wie, że właśnie wtedy, kiedy rozmawiali o pogodzie, ja pakowałam walizkę i odchodziłam z jego życia.

Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy spotkam jeszcze kogoś, kto spojrzy na mnie jak na najważniejszą osobę. Ale wiem jedno. Nie chcę być już żoną tylko na papierze. Nie chcę siedzieć przy stole, przy którym nie ma dla mnie miejsca. Czasem trzeba odejść, by uratować samą siebie. I to właśnie zrobiłam.

Julia, 35 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama