Reklama

Przede mną stał rozwścieczony tłum. Kilkadziesiąt osób, z których każda najchętniej by mnie zamordowała, a przynajmniej spuściła ze schodów, tak bym sobie połamał kości. Wszyscy oni zagradzali mi drogę do drzwi mieszkania. Wprawdzie za mną stało kilku rosłych policjantów, ale czułem, że nie mają ochoty mi pomóc. Ale ja nie miałem wyjścia. Taką mam przecież pracę.

Reklama

– Proszę państwa, proszę nie utrudniać mi czynności egzekucyjnych – zaapelowałem bez przekonania do zgromadzonych przede mną ludzi.

Nie ruszymy się stąd! – zadeklarowała stojąca na czele tłumu dziewczyna i potrząsnęła wojowniczo swoją czupryną, na której kłębiły się zwoje dredów. Jej twarz coś mi mówiła, jakbym już kiedyś ją widział, ale nie potrafiłem sobie przypomnieć kiedy i gdzie.

– Ja mogę w tej chwili odstąpić od czynności, ale i tak tu wrócę i w końcu wyeksmituję tego pana.

– Zobaczymy – rzuciła buńczucznie dziewczyna w dredach. – Będziemy tu dyżurować na zmianę.

Zobacz także

– Panie aspirancie, proszę wylegitymować tę panią – zwróciłem się do stojącego obok policjanta. – Grozi pani wysoka grzywna za utrudnianie czynności egzekucyjnych.

Policjant chciał wykonać moją prośbę, ale wtedy z tłumu wyskoczył chłopak i zasłonił dziewczynę. Na pomoc koledze ruszyli kolejni policjanci. Prawdopodobnie doszłoby do szarpaniny, gdyby nie interwencja dziewczyny w dredach.

– Zostaw, Maks – odsunęła chłopaka.

– Pokażę panom swój dowód. Proszę, niech pan zanotuje – wyjęła z kieszeni koszuli dokument i podała go policjantowi. – Ksymena O.

Oczko… No tak, teraz już wiedziałem, skąd ją znam. I nawet zrozumiałem, dlaczego jest taka „odważna” i pokazuje bez słowa protestu swój dowód. Wie, że nic jej nie grozi.

Niech pani nie zgrywa bohaterki

Policjanci spisali jej dane, a ja zapowiedziałem ponownie, że jeszcze tu wrócę i dokonam eksmisji. Potem zszedłem na parter i ruszyłem do samochodu. Zanim jednak wsiadłem do auta, dogoniła mnie Ksymena.

– Niech pan wstrzyma egzekucję – zażądała.

– Słucham?!

Proszę wstrzymać egzekucję. Pan Mieczysław to jest stary, schorowany człowiek, który…

– Nie płaci od pięciu lat czynszu. W tym czasie dwa razy był na kuracji odwykowej. Na wódkę jakoś mu nie brakuje!

– Widzę, że się pan dobrze przygotował – spojrzała na mnie z uznaniem.

– Zawsze jestem dobrze przygotowany. Taką mam naturę.

– A czy w pana naturze leży też odrobina człowieczeństwa? Może on pije, bo wie, że jest w beznadziejnej sytuacji?

– To jak by nie pił, miałby na czynsz i sytuacja nie byłaby taka beznadziejna. A dla alkoholików trudno mi znaleźć ludzkie uczucia – wsiadłem do samochodu, ale Ksymena nie pozwoliła mi zamknąć drzwi.

– A może pan ich nie ma?! Może pan widzi tylko kasę, która znajdzie się na pana koncie?!

– A pani co, mieszkanko pewnie kupił tatuś? I samochodzik też? To panią teraz stać, żeby się powzruszać. Ja muszę po prostu zarabiać pieniądze. Robię to najuczciwiej, jak potrafię. Jeśli chce pani pomóc takim ludziom jak on, to proszę, jak braciszek iść do kancelarii tatusia, zarabiać gruby szmal i płacić czynsz za takich ludzi jak pan Mieczysław. A nie zgrywać bohaterkę, która wie, że w razie czego tatuś z bratem adwokatem wyciągną ją z kłopotów! – szarpnąłem mocniej drzwi.

Udało mi się zamknąć. Włączyłem silnik i odjechałem.

Wolałem powoli zmiękczać opór

Tego dnia nie miałem już zaplanowanych żadnych egzekucji i pracowałem wyłącznie w kancelarii, a potem wróciłem do domu. Żona od razu zauważyła, że jestem wzburzony.

– Burzliwa egzekucja? – zapytała ze zrozumieniem.

– Tak – przytaknąłem i opowiedziałem jej całe zajście. – A jeszcze na dodatek ta Ksymena… Bezczelna gówniara. Pamiętasz jej braciszka? Od pierwszego roku studiów dawał nam do zrozumienia, że jest lepszy od nas, bo ma już zapewnioną aplikację. No i potem pracę u tatusia. A teraz siostrzyczka się realizuje społecznie i poucza mnie, że gonię za kasą!

– To jak nie chcesz, żeby cię pouczała, to zrezygnuj z tej pracy.

– Bardzo śmieszne, Aga. A z czego zapłacimy raty kredytu mieszkaniowego?! Przecież nie z twojej urzędniczej pensji. Skończyłaś prawo na samych piątkach, a zarabiasz jedną dziesiątą tego, co ten śmieć, Oczko, który leciał ledwie na trójach. A ja musiałem zostać komornikiem, bo na inną aplikację nie mogłem się dostać, ponieważ wszystkie miejsca zajęli krewni i znajomi królika.

Trochę się pokłóciłem z żoną. Zresztą nie pierwszy już raz. Ona od początku nie była zachwycona moją decyzją, żeby zostać komornikiem. Pogodziła się z tym, że choć ukończyła studia z wyróżnieniem, nie zbija fortuny. Co więcej, mówi, że nie ma zamiaru dorabiać się na czyimś nieszczęściu. Oczywiście, nie zarzucała mi wprost, że żywię się ludzką krzywdą, ale wiedziałem, że ma do mojej profesji negatywny stosunek. I chyba wolałaby, żebyśmy sprzedali to niespłacone mieszkanie, zamieszkali u jej rodziców i klepali biedę na marnych, urzędniczych pensjach. Ale ja nie miałem zamiaru na coś takiego przystawać. Już wolałem, żeby paru miłośników sprawiedliwości społecznej uważało mnie za świnię.

Z eksmisją, przeciwko której protestowała Ksymena, postanowiłem wstrzymać się dwa dni. Nie przepadałem za spektakularnymi akcjami, wolałem powoli zmiękczać opór. Byłem pewien, że gdy emocje opadną, spokojnie wejdę do mieszkania pana Mieczysława.
Ale następnego dnia w mojej kancelarii zjawił się niespodziewany gość.

– Czego sobie pani życzy? – warknąłem na Ksymenę.

Chciałam porozmawiać.

– Jeśli pani sobie wyobraża, że po rozmowie odstąpię od eksmisji pana Mieczysława, to jest pani w błędzie.

– Rozmawiałam o panu z moim bratem.

– Proszę nie kłamać. Jestem pewien, że mnie w ogóle nie pamięta.

– Pamięta pana doskonale. Mówił o panu „prymusik” i śmiał się z tego, jaki pan jest naiwny. Nie chciał uwierzyć, że pan jest komornikiem. Mówił, że bardziej by się pan nadawał na prawnika naszej organizacji obrony praw lokatorów.

– Po co mi to pani mówi? Chce mnie pani zatrudnić?

– Pan wie, że nas nie stać. My się musimy opierać na wolontariacie. A przyszłam prosić, żeby pan się wstrzymał kilka dni z eksmisją pana Mieczysława. Szukamy dla niego zastępczego mieszkania.

Mogłem odmówić. Zwłaszcza, że kiedyś, na początku mojej komorniczej kariery, ugiąłem się pod taką prośbą. Po miesiącu poszukiwań i tak nikt nie znalazł mieszkania dla tamtego lokatora, a ja miałem nieprzyjemności. A jednak, po chwili zastanowienia powiedziałem:

– Dobrze. Ma pani pięć dni.

Ksymena obiecała, że mnie nie zawiedzie.

Nic szczególnego się między nami nie działo

Słowa dotrzymała, bo już dwa dni później przyszła poinformować, że znaleźli zastępcze mieszkanie dla pana Mieczysława. Przyszła też tydzień później, jak oświadczyła, „żeby sprawdzić, czy akurat nie chcę wyrzucić kogoś na bruk, bo ma zastępcze lokum”. I parę dni potem znów wpadła – pogadać. Wchodziła jak do siebie, jakby była pewna, że znajdę dla niej czas. Z jednej strony irytowało mnie to, a z drugiej podobało mi się. Ale nie mogłem pozwolić, by się tu panoszyła.

– Ksymena, nie przychodź tu tak często. Sekretarka dziwnie na mnie patrzy.

– A co w tym dziwnego, że działaczka broniąca praw lokatorów bywa u komornika? – puściła do mnie oko.

– No tak, ale ja mam żonę…

– A ja nie zauważyłam, żebyśmy ze sobą sypiali – odpowiedziała rozbawiona. – Ale okej, będziemy się umawiać na mieście. To kiedy następne spotkanie?

Ksymena miała rację, że przecież nic szczególnego się między nami nie działo. Ale ja nie mówiłem o jej wizytach żonie i nie czułem się z tym dobrze. A kiedy zaczęliśmy się widywać na mieście, to miałem jeszcze więcej wyrzutów sumienia. Mimo to nie odmawiałem kolejnego spotkania. Pociągała mnie jej żywiołowość, optymizm i taki pozytywny stosunek do świata. Kiedyś, jeszcze na studiach, byłem podobny do niej. Teraz mogłem jej tego tylko zazdrościć.

Zastanawiałem się też, jaki ona ma stosunek do tych spotkań. Oczywiście, trochę na nich korzystała, choćby podpytując mnie na przykład o to, co najlepiej zrobić, żeby moi koledzy nie mogli kogoś wyeksmitować. Ale czułem też, że ona lubi rozmowy ze mną i na inne tematy, że sprawiają jej przyjemność nasze dyskusje. Jednocześnie nigdy nie sugerowała, że może być między nami coś więcej. To mi w zasadzie odpowiadało, bo nie miałem zamiaru zdradzać żony. Ale jednocześnie lekko ubodło moją męską ambicję.

Zanim jednak zdążyłem zapytać o to Ksymenę, sam usłyszałem niemniej kłopotliwe pytanie od mojej Agi.

– Ona jest twoją kochanką?

– Ale… o co ci chodzi.

– Nie wykręcaj się. Wiem, że się spotykasz z tą Ksymeną. Jej braciszek opowiada na prawo i lewo, że jego siostrzyczka usidliła pana komornika. A ponieważ mamy sporo „znajomych znajomych” to i ja już o tym wiem.

– Między mną a nią nic nie ma. Po prostu spotykamy się i rozmawiamy o… eksmisjach.

– Masz mnie za idiotkę? Trzy miesiące temu jeszcze wieszałeś na niej psy, a teraz się z nią regularnie widujesz, żeby pogadać o eksmisjach?! Albo z tym skończysz, albo ja się wyprowadzam!

– Nie mam z czym kończyć!

– Jak sobie chcesz. Spakuję się i wyprowadzę do rodziców.

Co by to zmieniło?

Nie zatrzymywałem jej. Tak, czułem się trochę winny, ale jej reakcję uważałem za przesadzoną. Zresztą, od jakiegoś czasu nie działo się między nami najlepiej. Aga nie doceniała, jak ciężko pracuję, żeby zarobić na dom i miałem wrażenie, że im dłużej jestem komornikiem, tym bardziej się mną zwyczajnie brzydzi. Nawet Ksymena szanowała bardziej moją pracę.

Dlatego nie rozpaczałem po wyprowadzce żony. Nie miałem nawet pretensji do Ksymeny, że stało się to zapewne przez jej zbyt długi język. A nawet więcej, podejrzewałem, że nie poinformowała brata o naszych spotkaniach ot, tak sobie, ale miała w tym jakiś cel…

– To przykre – powiedziała, gdy dowiedziała się o wszystkim. – Ale może rzeczywiście nie powinniśmy się widywać? Ja nie myślałam, że to może do czegoś takiego doprowadzić. Gdybym wiedziała, nie mówiłabym o niczym bratu. Ale ja już tak mam, że jestem po prostu szczera.

– Rozumiem, i nie mam do ciebie pretensji. Może dobrze się stało. Od jakiegoś czasu czułem, że coraz mniej nas z Agą łączy. Jej się nie podobał mój zawód.

– Może powinieneś go zmienić?

– Słucham?!

– Mnie się twój zawód też nie podoba. A jeśli odchodzi przez niego od ciebie żona, to może być powód do zastanowienia się nad sobą.

– Proszę cię, nie umoralniaj mnie. Już kiedyś na ten temat rozmawialiśmy i mam wrażenie, że wyjaśniłem ci, dlaczego nie możesz mnie pouczać.

– Masz rację, ja mam łatwiej, lepiej. Ale to nie znaczy, że jak ty masz gorzej, to się masz nie liczyć z ludzkimi opiniami.

– Gdybym się musiał z nimi liczyć, to nie mógłbym wykonywać swojej pracy, bo każdy, kogo eksmituję, uważa, że nie powinienem tego robić. A wszyscy sami są sobie winni!

– Myślałam, że tych kilka miesięcy rozmów ze mną dało ci do myślenia. Ale widzę, że nie. Dlatego nie powinniśmy się więcej spotykać – podniosła się. – To nie ma sensu – wyszła z kawiarni.

Właściwie po tej rozmowie mogłem zadzwonić do Agi i skłamać, że zakończyłem znajomość z Ksymeną. Ale nie zrobiłem tego. Bo co by to zmieniło. Agnieszka nadal gardziłaby moją pracą i mną samym. A ja pracuję ciężko i uczciwie. Jestem z tego dumny i nie pozwolę, żeby ktoś mną z tego powodu pomiatał!

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama