Reklama

Mój życiowy błąd… popełniłam ich tysiące! Jak każdy człowiek i śmiertelnik. A ten największy? Było tak: w akademiku zgasło światło, awaria. Siedzę
w cudzym pokoju, bo w moim koleżanka przyjmuje właśnie narzeczonego – tak się wtedy nazywało chłopaków. Był rok 1987. Puka ktoś. Wchodzi bez mojego „Proszę”. Jestem zdezorientowana. Nie widzę człowieka, słyszę sympatyczny głos:

Reklama

– Cześć, Alu, przyszedłem oddać patelnię…

Patelnia nie jest moja, ja nie mam na imię Ala, i nie wiem, jak się zachować. Potem nawiązuje się mniej więcej taki dialog w aurze egipskich ciemności:

– Patelnia. Nie domyłem, bo wiesz, wody też nie ma.

– Nie szkodzi, zostaw. Ja nie jestem Ala. Ala domyje…

Zobacz także

– A kto ty jesteś?

W ciemności długie Polaków rozmowy

Miałam ochotę odpowiedzieć jak w wierszyku z podstawówki: „Polak mały”. Ale podałam swoje imię i tak nawiązałam kolejną znajomość w akademiku „Olimp” w Krakowie. Nazwa mityczna, piętro trzynaste, więc może pechowe, lecz ja do magii liczb nie przywiązywałam większego znaczenia.

Zapytał, czy może na chwilę zostać, bo ciemno i nie trafi do siebie… Został do świtu. Potoczyła się „długa Polaków rozmowa”. Mieliśmy podobne poglądy na życie, muzykę, podobne pasje literackie. Ten sam stosunek do Miłosza (że za bardzo intelektualny) i jednakowy zachwyt nad Baczyńskim. Och, ten to miał talent… Opowiedzieliśmy sobie po ciemku całe dzieciństwo, w wielu punktach także ze sobą styczne.

Najdziwniejsze było to, że gdy zabłysło światło, oboje otworzyliśmy usta ze zdziwienia, bo każde z nas wyobrażało sobie tę drugą osobę inaczej.
Ja nie miałam rubensowskich kształtów, jak myślał on. Ja zaś zamiast kogoś na podobieństwo Roberta de Niro zobaczyłam wychudzonego, wysokiego blondyna z długimi włosami spiętymi gumką. Oboje nosiliśmy okulary. Śmiechu było wiele. Następnie nad tą niedomytą patelnią mnie pocałował.

A potem zaczęła się znajomość, której nie mogliśmy do końca określić ani nazwać. Ani wyznaczyć jej dalszej perspektywy. On, mimo młodego wieku, był po rozwodzie. Wczesny ślub, wczesny rozwód. Ale miał syna; dojeżdżał do niego na Mazury i bardzo go kochał. Opowiadał mi o tym, że nie może spać po nocach, bo matka Michałka żyje w trudnym domu, nie ma stałej pracy, czasem sięga po alkohol. A Michałek był jej, lecz przecież jego także.

Choć ja nie bardzo sobie wyobrażałam, żeby ten chłopak z egipskich ciemności mógł zawalczyć o dziecko, zapewnić mu normalny, spokojny byt… Pracował jako portier w jednym z akademików, jednocześnie studiował. Przez akademicki radiowęzeł puszczał mi moje ulubione piosenki z dedykacjami. Byliśmy razem na koncercie Niemena i Demarczyk. Żeby mieć na bilety, sprzedaliśmy w antykwariacie książki – pamiętam, że między innymi mój podręcznik o nazwie „Gramatyka opisowa”. Boże, jakim cudem ja zdałam z tego egzamin!?

Byłam zakochana po uszy i mało przytomna, ale ostrożna, bo znany mi z opowieści i zdjęć Michałek jakoś nie pasował do mojego życiorysu. Miałam go zabrać matce i być jego matką? Miałam się związać z tym długowłosym, rozdwojonym facetem?

Powiedziałam:

– Zostańmy przyjaciółmi.

Czy żałuję? Nie wiem, bo nie wiem, co by było, gdyby… Nie jestem wróżką. Może dobrze, a może niedobrze.

Nie było drastycznych scen. On po mojej deklaracji pojechał na Mazury, do synka, na dłużej. Ja skupiłam się na pisaniu pracy magisterskiej. Pamiętam naszą ostatnią rozmowę. Odprowadzałam go na pociąg.

– Dasz radę? – spytał.

– Dam. Przecież muszę. Skończyłam studia i wybacz mi moją decyzję. Będę cię zawsze pamiętać. A ty sobie jakoś ułóż to pogmatwane życie. I nie zapominaj, że jesteś ojcem… To cholerna odpowiedzialność.

– Napiszesz czasem?

– Jasne. Nawet przyjadę. A ty odezwiesz się, jak cię będę potrzebowała? – upewniłam się.

– Na bank, okularnico…

I przyjechałam. Zobaczyłam tego synka, gdy był u taty na wakacjach. Klon, kopia taty!

Potem tata Michała pisał. Jego listy mnie wspierały na tak zwanych wirażach, życiowych zakrętach. A było ich kilka… Znalazłam listy, które pisał do mnie, gdy poroniłam pierwszą ciążę. Być może wówczas był dla mnie większym wsparciem niż mój mąż… Bo mąż nie pozwolił mi się wypłakać, wygadać. Sam bardzo cierpiąc, zaganiał mnie do robienia przetworów, pielęgnowania ogródka, bylebym przestała myśleć. To nie była najlepsza taktyka.

Poznany w egipskich ciemnościach człowiek cieszył się też z narodzin mojego pierwszego dziecka. Myślałam nawet o tym, by został jego ojcem chrzestnym, ale wydało mi się to niestosowne. Potem były już tylko kartki na święta, lecz nie takie zdawkowe, a pełne treści i podtekstów. Pozostały nawet w czasach, gdy ludzie komunikują się esemesami.

I tak naprawdę nie wiem, czy to był życiowy błąd. Bo przecież, z jednej strony, jestem zadowolona z tego, co mam. A mam męża, który bardzo dba o mnie i o nasze dorastające, kochane, udane dzieci. Jednak gdy widzę list z wierszem: Kochałem Panią – i miłości mojej może się jeszcze resztki w duszy tlą… – to ja, dojrzała kobieta, się wzruszam.

Ciekawe, jak dziś wygląda Michałek

Uśmiecham się do starych fotografii, na których widzę siebie – szczupłą, wręcz chudą okularnicę, z okularnikiem o blond czuprynie – w Bieszczadach, nad Wisłą. I w akademiku, gdzie mieszkało się w tak zwanej dwójce w czworo (bo dwoje na waleta) i potykało się o książki i skrypty, a w sklepach był tylko serek homo i czasem kiełbasa.

Jest we mnie cień – nie, nie wątpliwości, tylko gdybania, jak to by było, gdybym wtedy nie powiedziała: „Nie”. Jak wyglądałoby moje życie, gdybym nie pozwoliła mu wsiąść do pociągu…

Mój mąż też czasem tak „gdyba”, ale nie wie o mojej obsesji. Spotkaliśmy się po tym, jak rzuciła go dziewczyna. Ja najpierw byłam substytutem, potem przyjaciółką; wreszcie zdecydował się na wypowiedzenie autentycznego: „Kocham”.

Reklama

Tylko Bóg wie, jak krzyżować i rozłączać ludzkie losy. Myślę, że On wie najlepiej, i wie, co robi. Być może moje dzieci spotkały się gdzieś z Michałem. Na ulicy, w akademiku, banku, urzędzie, wspinając się na szczyty górskie czy jadąc tym samym autobusem… Nie wiedzą, że ten nieco starszy od nich facet jest synem mężczyzny, którego ich mama poznała, gdy przyniósł niedomytą patelnię do pokoju niejakiej Alki, ich wspólnej znajomej, u której mama spędzała wakacje… Oj, życie, jesteś nieprzewidywalne!

Reklama
Reklama
Reklama