Reklama

Zawsze byłam jej trofeum. Ładna buzia, dobre stopnie. Mądra i grzeczna dziewczynka, którą można pochwalić się koleżankom z pracy i sąsiadkom przy kawce. Taką mnie lubiła. Gdy wszystko było pięknie wyprasowane i pachnące sukcesem. Gdy jednak coś zaczynało śmierdzieć — dosłownie albo w przenośni — mama znikała szybciej niż zapach kawy z jej ulubionego kubka. I to nie tak, że wsiadała w auto i uciekała. Nie. Ona po prostu znikała w pracy. W obowiązkach. W telefonach. W swojej wielkiej misji bycia „niezastąpioną”. Ilekroć próbowałam sobie wmówić, że pewnie nie mogła inaczej, że chciała dobrze... wystarczyło mi jedno wspomnienie, jeden zapach jej perfum zmieszany z zapachem strachu.

Reklama

Nie mogłam w to uwierzyć

– Mamo, mogłabyś choć raz wysłuchać mnie do końca, a nie przerywać w połowie zdania? – zapytałam, opierając się o framugę drzwi kuchennych.

Stała tyłem. Kroiła pomidora w plasterki, każdy idealnie równy. Idealna mama. Idealne kanapki. Idealna obojętność.

Znowu robisz z siebie ofiarę – powiedziała tonem, który znałam aż za dobrze. – Ja naprawdę nie mam teraz głowy do twoich wywodów.

– Moje wywody to, że rzucił mnie facet po siedmiu latach? I zostawił z kredytem na mieszkanie, które miał być „nasze”? – warknęłam. – I że ty nawet nie zadzwoniłaś, tylko wysłałaś mi SMS-a: „Trzymaj się, kochanie. Dasz radę”?

Nie przesadzaj. Byłam w delegacji, miałam szkolenie. Poza tym nie jestem terapeutką – wzruszyła ramionami.

– Jesteś moją matką!

– I co z tego wynika? – odwróciła się, podając mi talerz z kanapką. – Zjedz coś. Będziesz mniej marudna.

Spojrzałam na nią z niedowierzaniem. Miała na sobie elegancką białą bluzkę, zero plam, perfekcyjny makijaż o ósmej rano.

– Serio? Myślisz, że chleb z pomidorem rozwiąże moje życie?

– Myślę, że jeśli sama nie potrafisz sobie poukładać życia, to nawet kawiorem ci nie pomogę – powiedziała.

– Wiesz co? Ty mnie nigdy nie słuchałaś. Za to cudownie umiesz mówić do ludzi, co mają robić.

– I dzięki temu mam pozycję, której ty się nigdy nie dorobisz.

Zamilkłam.

Dałam jej do zrozumienia

– Twoje koleżanki z pracy chyba myślały, że jesteś świętą – mruknęłam, wchodząc za nią do salonu.

– Przepraszam, co? – uniosła brwi.

– Świętą matką! Co to dziecko sama wychowuje, a jeszcze zawsze uśmiechnięta, zadbana, zaangażowana. Boże, jak one cię wychwalały...

– No i co w tym złego, że dobrze o mnie mówili? Chyba nie wolałabyś mieć matki flei w klapkach?

– Nie, wolałabym mieć matkę, która zapyta, czemu płakałam w łazience przez trzy tygodnie po tej „genialnej olimpiadzie z chemii”. Albo, która zauważy, że bałam się przed maturą.

Błagam cię... Czy to znowu o to? – westchnęła i usiadła na kanapie, poprawiając plisę spódnicy.

– To nie o jedno. To o wszystko, mamo. Dla ludzi byłaś ideałem. Dla nie miałaś czasu.

– Czego oczekujesz? Mam cofnąć czas i stać się matką rodem z seriali? Gotowała rosół i tuliła cię przed snem?

– Nie. Chciałam, żebyś w ogóle była. A nie wysyłała mnie do babci, kiedy miałam ospę, bo „masz ważną prezentację w pracy”.

– Dziecko, miałam cię na karku od osiemnastego roku życia! Zrezygnowałam z całego życia dla ciebie!

– Nie, zrezygnowałaś z życia ze mną. To różnica.

Zamilkła. Pierwszy raz od lat nie miała gotowej riposty. I właśnie wtedy poczułam się silniejsza.

Powiedziałam jej prawdę

– Przecież robiłam wszystko, co mogłam – zaczęła znów, jakby ktoś nacisnął play w nagraniu sprzed lat. – Pracowałam, utrzymywałam cię, chodziłaś do najlepszych szkół, miałaś korepetycje, języki, zajęcia z fortepianu…

– Nie miałam matki – przerwałam.

Zamarła. Na ułamek sekundy jej twarz pękła.

Nie dramatyzuj.

– Miałam trzynaście lat, gdy zostawiałaś mnie samą w domu na kilka tygodni. Bo akurat trafił ci się projekt za granicą.

– Co miałam zrobić?! Przecież musiałaś chodzić do szkoły – teraz to ona podniosła głos. – Ty wiesz, jak ja się wtedy czułam?!

– No i znowu. Jak ty się czułaś. Nie jak ja. Jak ty. Bo z tobą, mamo, nie dało się płakać. Płacz był słabością. Wolałaś udawać, że problem nie istnieje, niż się z nim zmierzyć.

Musiałam być silna!

– Nie. Musiałaś być spokojna, chłodna i nienaruszalna, jak zbroja. A ja nie potrzebowałam zbroi. Potrzebowałam matki.

– Więc mówisz, że jestem potworem?

– Nie. Mówię, że byłam dzieckiem, które uczyło się, że nie wolno mu być słabym.

Oparła łokcie na kolanach i zakryła twarz dłońmi.

Nie wiedziałam, że tak to zapamiętałaś – wyszeptała.

– Bo nigdy nie zapytałaś.

Patrzyła w podłogę. Jakby się bała, że spojrzę jej w oczy.

Musiałam być szczera

– Myślisz, że to było łatwe? – zapytała nagle. – Miałam dwadzieścia jeden lat, ty płakałaś co noc, a twój ojciec uciekł do innej. Nawet nie wiedziałam, jak ci pieluchę zmienić. I co? Miałam się załamać?

– Miałabyś prawo. Może wtedy nauczyłabyś mnie, że emocje są okej.

– A może ty po prostu za dużo wymagasz?

– Nie wymagam. Po prostu ci to wreszcie mówię.

Wzięłam głęboki oddech, by nieco się uspokoić.

– Wiesz, miałam kiedyś takie poczucie, że dla ciebie nie istnieję jako osoba. Tylko jako dowód, że jesteś zaradna. Dobrze się mną chwaliło, prawda? Dyplomy, świadectwa z paskiem, zdjęcia z występów…

Przesadzasz.

– Byłam ozdobą. Elementem wizerunku. Jak się potknęłam, przestałam pasować do wystroju.

To okrutne, co mówisz – szepnęła, kręcąc głową.

– Ale prawdziwe. Wtedy, kiedy w liceum wyszło, że mnie koleżanki gnębią, twoja reakcja? „Nie przesadzaj”. Bo przecież Oliwka musi być lubiana, bo mama się nią chwali, prawda?

Nie wiedziałam, co robić...

– Wystarczyło być. Nie ratować świat. Nie rzucać złotych rad. Po prostu być. Tylko że ciebie nigdy nie było.

Zamilkła. Oddychała ciężko.

Poczułam się zauważona

– Może rzeczywiście nie byłam matką twoich marzeń – powiedziała po długiej ciszy. – Starałam się, jak umiałam. A ty... Wypominasz mi każde potknięcie. Każdą chwilę, kiedy coś zawaliłam.

– Bo to były kluczowe chwile, mamo – rzuciłam ostro. – Nie mówimy o tym, że spóźniłaś się na przedstawienie w przedszkolu. Mówimy o tym, że nie zauważyłaś, że twoje dziecko się rozpada.

– Zawsze miałaś świetną pamięć. Do cudzych błędów.

– Wmówiłaś mi, że są moje. Że jestem „problematyczna”, „przewrażliwiona”, „niedojrzała”.

– I co teraz? Chcesz, żebym klęknęła i przeprosiła?

– Nie. Bo to byłoby znowu teatralne. Chcę, żebyś raz w życiu... zamilkła. I usłyszała, jak bardzo mnie bolało to twoje zachowanie.

Zamilkła.

Może naprawdę zawiodłam... – powiedziała cicho.

– Tak, mamo. Zawiodłaś. A teraz, pierwszy raz od czterdziestu lat, nie próbujesz tego zatuszować.

Usiadłam naprzeciw niej. Nie blisko. Nie z potrzeby bliskości. Po prostu... po raz pierwszy czułam, że może widzi we mnie człowieka.

Poczułam ulgę

Nie było happy endu. Nie przytuliłyśmy się, nie popłynęły łzy, nie padły słowa: „kocham cię, córeczko, przepraszam”. To nie ten film. Moja matka nie znała takich scenariuszy. Po naszej rozmowie wstała, jakby ktoś w niej przekręcił przełącznik. Wyszła do kuchni, zaparzyła herbatę. Postawiła dwie filiżanki na stole, nalała wrzątku, jakby właśnie skończyłyśmy omawiać pogodę.

– Chcesz cytrynę? – zapytała spokojnie.

– Nie – odparłam równie sucho.

Siedziałyśmy tak chwilę, każda nad swoją filiżanką. Czułam, że między nami coś pękło. Może w końcu.

– Myślisz, że jeszcze się kiedyś pogodzimy? – zapytała nagle.

– Nie wiem, mamo. Jednak to by wymagało, żebyśmy się najpierw pokłóciły. A ty przecież nigdy się nie kłócisz. Ty uciekasz.

– To niesprawiedliwe.

– Nie. To prawdziwe.

Podniosłam torebkę.

– Oliwio... – powiedziała cicho.

Odwróciłam się.

– Wiem, że dużo rzeczy zrobiłam nie tak – wyszeptała. – Może nie wszystko straciłam?

– Nie wiem. To już nie mój problem.

Wyszłam, zanim zdążyła coś jeszcze powiedzieć. Na schodach miałam łzy w oczach, ale nie były to łzy rozpaczy. To była ulga. Nie wiem, czy jeszcze ją kiedyś zobaczę.

Oliwia, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama