Reklama

Tato, czy możemy porozmawiać? – mój syn zawsze tak zaczynał rozmowę, gdy miał do mnie interes. Wkurzało mnie to, bo wiedziałem, że chodzi mu o pieniądze.

Reklama

– Bo wiesz, tato – Mirek nie czekał, aż przerwę czytanie – Chciałem zaprosić Karolinę do kina… – zawiesił głos. – Ale nie mam pieniędzy…

Nic nie powiedziałem, udawałem, że się nie domyślam, o co mu chodzi. Czekałem na dalszy ciąg.

– Czy mógłbyś mnie wspomóc? – wydusił wreszcie.

Milczałem przez chwilę, po czym odpowiedziałem tak, jak mój ojciec zawsze odpowiadał na podobne pytania:

– Nie, nie mógłbym…

– Ale dlaczego? Tato, to przecież…

– Nie, bo nie! To chyba jasna odpowiedź – spojrzałem na niego tak, jak patrzył na mnie mój stary.

Widziałem, że Mirek jest wściekły i zrozpaczony. Nie wiem dlaczego, ale sprawiło mi to satysfakcję. Poczułem, że mam władzę. Rozparłem się w fotelu i przypomniałem sobie wydarzenia sprzed prawie trzydziestu lat.

Nigdy nie dostawałem kasy

Miałem wtedy trzynaście lat, byłem na koloniach. Podszedł do mnie ojciec mojego kumpla Pawła i dał mi pięć złotych.

– Twój tato nie mógł przyjechać, dlatego prosił, żebym ci przekazał – dał mi monetę. – I jeszcze kazał cię pozdrowić. Tylko tyle pieniędzy mi przekazał – tłumaczył się ojciec Pawła, bo ja milczałem czerwony ze wstydu.

Po prostu mnie zatkało. Nie wiedziałem, jak zareagować. Co ja sobie mogłem kupić za te kwotę? Oranżadę? Strasznie wstydziłem się za ojca. Zastanawiałem się, co powiedział swemu koledze, dając mu piątkę dla mnie. Czy choć przez sekundę pomyślał, jak ja się będę czuł?

Nigdy nie dostawałem kieszonkowego. W moim domu nie było też biedy. Stary często powtarzał, że oszczędnością i pracą ludzie się bogacą. Ta rymowanka strasznie mnie wkurzała, bo słyszałem ją zawsze, gdy prosiłem rodziców o pieniądze. Czasami zdobyłem jakieś drobne, sprzedając butelki czy gdzieś znaleziony złom.

Moi wszyscy koledzy mieli rowery, ja nie miałem. Starzy uważali, że po pierwsze, jazda na rowerze po mieście jest niebezpieczna, po drugie, nie mamy gdzie go trzymać. Rodzice twierdzili, że moda jest dla głupców. Kupowali mi najtańsze ubrania. W szkole czułem się gorszy od innych. Musiałem udawać, że dla mnie strój nie ma znaczenia.

– Tak szybko rośniesz i niszczysz te ubrania na podwórku, szkoda pieniędzy na coś porządnego – mówiła mama.

Sobie nie żałowali

Zasady oszczędności nie obowiązywały, gdy starzy kupowali ciuchy dla siebie.

– Weź ten garnitur, to czysta wełna – mówiła mama, doradzając ojcu. – Przecież musisz w pracy porządnie wyglądać. A po koszule pójdziemy do komisu.

Moim marzeniem były prawdziwe dżinsy, wranglery. Wszyscy moi kumple chodzili we wranglerach. Tłumaczyłem rodzicom, że czuję się gorszy od innych, prosiłem, żeby mi kupili, bo zbliżały się urodziny Jagody, na które byłem zaproszony i chciałbym jakoś wyglądać.

– Maciek, zapamiętaj sobie raz na całe życie – ojciec był bardzo poważny. – Mężczyzna powinien mieć swój styl, a nie ulegać głupawej modzie. Każda moda przemija. Nie warto wydawać pieniędzy, zresztą te dżinsy można kupić tylko za dolary. Skąd ja ci wezmę dewizy? – pytał.

Doskonale wiedziałem, że starzy lokują oszczędności w dolarach, tylko się do tego nie przyznają. Ojcu nie przeszkadzało, że dwa dni wcześniej wydał kupę kasy na swój garniak.

– Ale dla siebie nie żałowałeś – wypomniałem mu.

– Owszem, ale ja pracuję, muszę dobrze wyglądać, wzbudzać zaufanie, a zresztą to moje pieniądze.

Było mi bardzo przykro, gdy to usłyszałem.

– Jeszcze kiedyś podziękujesz, że dzięki rodzicom nauczyłeś się nie szastać pieniędzmi! – dodał stary.

Nic z tego nie rozumiałem

W ostatniej klasie wychowawczyni zapowiedziała, że pojedziemy na trzydniową wycieczkę do Gdańska. Wycieczka miała kosztować ponad tysiąc złotych. Wtedy to wcale nie było tak dużo. Ojciec jednak stwierdził, że to za drogo i nie pojadę. Powiedziałem wychowawczyni, że nie mogę jechać. Spytała dlaczego.

– Mój tata powiedział, że to za drogo i dlatego nie pojadę – wypaliłem i było mi strasznie głupio, ale nie zdążyłem wymyślić żadnego dobrego kłamstwa.

– Bardzo szkoda, bo jedzie cała klasa – powiedziała wychowawczyni. – Ale nic się nie martw. Porozmawiam z komitetem rodzicielskim, może uda się ci pomóc – obiecała.

Wieczorem powiedziałem ojcu, że być może pojadę do Gdańska, bo wychowawczyni obiecała pomoc komitetu rodzicielskiego. Stary strasznie wtedy wściekł.

– Po jaką cholerę gadałeś z wychowawczynią?! – wrzasnął na mnie. – Musiałeś jej mówić, co powiedziałem? O wszystkim, co dzieje się domu, opowiadasz nauczycielom w szkole?! Idiota z ciebie czy co? Przecież nie powiedziałem, że mnie nie stać na tę wycieczkę, stwierdziłem tylko, że jest za droga!

Ojciec strasznie się wtedy wkurzył, mama mu wtórowała. Dostało mi się jak nigdy. Na koniec stary położył na stole kwotę potrzebną na wyjazd.

– Zanieś to jutro do szkoły i jedź na tę cholerną wycieczkę – powiedział. – Możesz powiedzieć, że ojciec dostał w pracy nagrodę. Nie chcę, żeby nas inni rodzice wzięli na języki. A z tą wychowawczynią to ja sobie jeszcze porozmawiam!

Ciotka mnie wspierała

Wiele razy prosiłem rodziców, żeby dali jakieś drobne pieniądze, tłumaczyłem, że głupio mi wobec kolegów i koleżanek, ale nic do nich nie trafiało, zawsze odmawiali. Gdy pytałem, dlaczego, odpowiadali: „Masz wszystko, czego potrzebujesz!”. Prawie każda rozmowa na ten temat kończyła się awanturą. Zdesperowany, pewnego razu odważyłem się poprosić o kasę ciocię Paulinę, cioteczną siostrę taty, która często u nas bywała.

– Starzy ci skąpią? – spytała, gdy wyjawiłem swoją prośbę.

– Tak, ale ciocia zrozumie, chciałem z dziewczyną pójść do… – nie dokończyłem

– Znam twoich rodziców od dawna – powiedziała i wręczyła mi pięćset złotych. – Tylko się nie wygadaj, że masz forsę ode mnie – dodała.

– Nigdy w życiu – zapewniłem ciotkę.

Od tamtej pory ciocia Paulina zawsze miała dla mnie jakiś upominek. Kiedyś, gdy znowu narzekałem na ojca, opowiedziała o jego dzieciństwie.

To było rodzinne

– Nie dziw się ojcu, on też nie miał lekko. Znałam twoich dziadków, to byli bardzo zamożni ludzie. Dziadek miał firmę, która produkowała grzebienie i różne plastikowe drobiazgi, a na koniec oprawki do okularów. Babcia prowadziła sklep. Pieniędzy im nie brakowało, ale oszczędzali. Babcia miała palto, w którym chodziła ponad czterdzieści lat. Stać ją było na nowe, ale udawała, że w tym czuje się najlepiej. „Dzisiaj krawcy nie umieją już tak szyć jak dawniej – mawiała. – I materiały są teraz dużo gorsze. To jest prawdziwa angielska wełna…”. Babcia nie zwracała uwagi na modę
– to ona wpoiła twojemu tacie, że moda jest dla głupców.

– Ale ojciec kupił sobie garnitur, eleganckie koszule i tak dalej – tłumaczyłem ciotce.

– Pewnie ktoś w pracy zwrócił mu uwagę, jestem pewna, że bardzo go bolało serce, gdy płacił za ubranie – odpowiedziała ciotka. – Twój ojciec, podobnie jak ty, nigdy nie dostawał kieszonkowego. Gdy wyjeżdżał na wakacje, na obóz czy kolonie, babcia mówiła, że będzie miał co jeść i gdzie spać, więc nie potrzebuje pieniędzy. Dziadek też był skąpy. Dobrali się z babcią jak w korcu maku. To twój dziadek powtarzał, że oszczędnością i pracą ludzie się bogacą… Tak długo wpajano twojemu ojcu oszczędzanie, że w to uwierzył i został skąpcem.

– Ale mama też mi żałuje – wtrąciłem

– Kto z kim przestaje… – skończyła ciocia.

No, to było przed laty. A teraz?

Nie chciałem być taki

– Możesz mi powiedzieć, dlaczego zachowałeś się jak twój ojciec? – spytała mnie Joanna, moja żona, gdy odmówiłem synowi finansowego wsparcia. – Mścisz się na dziecku? Żałujesz chłopakowi pięćdziesięciu złotych? Może jeszcze powiesz mu rymowankę o oszczędności? – zakpiła.

Aśka miała rację – zrobiło mi się wstyd, zachowałem się jak moi obrzydliwie skąpi rodzice! Mirek oczywiście dostał pieniądze i od tej pory dostawał zawsze, gdy potrzebował.

Reklama

Nie chciałem być jak ojciec, a czułem, że jego wychowanie zrobiło swoje i mimowolnie stosuję te same zasady. Tylko była jedna różnica. Ja dzięki żonie dostrzegłem, że krzywdzę własne dziecko, a on nie.

Reklama
Reklama
Reklama