Reklama

Siedziałam przy kuchennym stole i patrzyłam, jak Kamil znów przewija coś na swoim nowym telefonie. Palce mu latały po ekranie z taką wprawą, jakby to był jakiś instrument. W tamtym momencie coś zaczęło mnie w środku cisnąć. Na stole leżały rachunki do zapłacenia – gaz, prąd, czynsz, a moja pensa nie była wysoka. Od kiedy Kamil wrócił do domu po studiach, było tylko gorzej. Nie wnosił nic, tylko brał – kolejne karty kredytowe, paczki z elektroniką, markowe bluzy, buty. Jak prosiłam, żeby dorzucił się do zakupów, przewracał oczami i mówił:

Reklama

Nie mam teraz kasy, wiesz, jak to jest…

No właśnie, wiedziałam. Wiedziałam, jak to jest nie mieć. A on nie wiedział. Nie wiedział, co to znaczy liczyć każdy grosz, odmawiać sobie nowych butów, bo trzeba kupić mąkę i mleko. Patrzyłam na niego i czułam, jak narasta we mnie coś gorzkiego. Rozczarowanie. Żal. Może nawet wściekłość. Bo czy to naprawdę było normalne, że dwudziestopięcioletni facet siedzi w moim domu, zajada moje obiady, podłącza się pod mój prąd, a do rachunków się nie dorzuca, bo właśnie kupił sobie nowy telefon? Mąż milczał w tym temacie. Zawsze siedział na kanapie, zapatrzony w telewizor. A ja? Ja miałam poczucie, że dźwigam to wszystko sama. Sama pracuję, sama gotuję, sama się martwię. I tak samo sama muszę zadecydować, co dalej.

Aż ciśnienie mi skoczyło

– Jest sprawa, synek – powiedziałam pewnego wieczoru, kiedy siedział na kanapie i wciskał guziki na swojej nowej konsoli do gier.

Nie oderwał nawet wzroku od ekranu, a ja stałam jak idiotka w drzwiach, czekając, aż mnie zauważy.

– Nie teraz, mam ważną rozgrywkę… – mruknął, a ja poczułam, jak mi ciśnienie skacze.

Podeszłam bliżej, zgasiłam telewizor pilotem. Zamarł. Obrócił się do mnie, jakby pierwszy raz mnie widział.

Co ty robisz?! – warknął, jakbym właśnie zniszczyła mu cały świat.

– Pytam, kiedy zaczniesz się dokładać do rachunków. Prąd sam się nie opłaci, woda też nie. A jakbyś nie zauważył, to nie jesteśmy milionerami.

– Znowu zaczynasz? – przewrócił oczami, odchylił się na kanapie i ziewnął ostentacyjnie.

– Tak, znowu zaczynam! – głos mi drżał, czułam, jak zbiera mi się w oczach. – Bo chyba nie rozumiesz, że to nie jest normalne! Masz 25 lat, kupujesz telefony za pięć tysięcy, słuchawki za dwa, a jak ci mówię o zakupach spożywczych, to udajesz, że nie słyszysz!

Przecież zawsze płaciłaś. Co się zmieniło? – rzucił, jakby mówił o pogodzie, a nie o tym, że żyje na moim garnuszku.

– Zmieniło się to, że nie jestem już w stanie tego dźwigać! – krzyknęłam, a głos mi się załamał. – Nie mogę być twoim bankomatem do końca życia!

– To twoje życie, nie moje. Nikt ci nie kazał mnie utrzymywać! – powiedział i wzruszył ramionami, jakby to była najprostsza sprawa na świecie.

Poczułam, jakby coś we mnie pękło. Patrzyłam na niego i nie poznawałam własnego dziecka.

– Nikt mi nie kazał? – wyszeptałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu.

– Mamo, nie dramatyzuj – warknął, wstał z kanapy, złapał telefon i wyszedł z pokoju.

W oczach miałam łzy

Wieczorem, kiedy dom już trochę ucichł, a Kamil zamknął się w swoim pokoju, poszłam do kuchni. Mąż gapił się w jakieś zdjęcie reklamowe z nowym samochodem, a ja patrzyłam na niego i czułam, jak mnie coś rozsadza od środka.

– Ty tego nie widzisz? – rzuciłam w końcu, z wyrzutem w głosie. – On robi z nas głupków, a ty nic. Nic nie mówisz, nic nie robisz.

Mąż spojrzał na mnie zaskoczony. Mruknął coś pod nosem, ale nie odpowiedział od razu. Milczenie aż brzęczało w powietrzu.

– Mówię o Kamilu! – podniosłam głos. – O tym, że siedzi w tym pokoju, kupuje telefony, komputery, słuchawki, a nawet nie zapyta, czy coś trzeba w domu zapłacić! My się z tym wszystkim bujamy, a on ma nas w nosie!

Mąż westchnął ciężko i odłożył gazetę.

– Daj mu spokój, młody jest. Musi się wyszaleć... – wymamrotał, jakby to było jakieś magiczne zaklęcie, które miało rozwiązać całą sytuację.

– Jak długo jeszcze będzie szalał? – warknęłam. – Kiedy, twoim zdaniem, przestanie być młody? Jak będzie miał czterdziestkę? Pięćdziesiątkę? Kiedy będzie dojrzały, co?! Bo wiesz co? Mam tego dosyć. Dosyć gotowania mu obiadków, dosyć zmywania po nim, dosyć jego wymówek! – głos mi się łamał, a w oczach miałam łzy, które wcale nie chciały spłynąć.

Mąż spuścił wzrok, jakby nagle znalazł coś niesamowicie interesującego na swoim talerzu. Nie wytrzymałam.

– Powiedz coś w końcu! – krzyknęłam. – On nie ma 15 lat, tylko 25! Nie rozumiesz?! Traktuje mnie jak służącą! Nie mogę tak dalej żyć!

Mąż wzruszył ramionami.

– Może faktycznie za bardzo mu pobłażaliśmy… – mruknął w końcu, ale w jego głosie nie było żadnej siły, żadnej decyzji.

Poczułam się jeszcze bardziej samotna niż wcześniej. Zacisnęłam zęby i wyszłam z kuchni. W głowie dudniła mi tylko jedna myśl. Jeśli ja czegoś z tym nie zrobię, to nikt tego nie zrobi. Nikt.

Krew zaczęła mi pulsować w skroniach

Siedziałam w kuchni, robiąc herbatę, kiedy usłyszałam głos Kamila z jego pokoju. Drzwi były niedomknięte, a on gadał przez telefon.

– Stary, przecież nie będę się dokładał do rachunków. To ich problem, nie mój. – mówił z takim spokojem, jakby to było oczywiste. – Ja muszę mieć na swoje rzeczy. Mama zawsze coś ogarnie, wiesz, jak jest…

Zrobiło mi się gorąco, a krew zaczęła mi pulsować w skroniach. Stałam tam jak wryta. Słuchałam dalej, jak opowiada koledze, że nowy telefon to podstawa, że teraz planuje jeszcze kupić drona i może s jakieś fajne buty. Poczułam, jak coś we mnie pękło. To nie był już tylko chłopak, który zapomniał kupić chleb. To był dorosły facet, który traktował mnie jak swoją osobistą kartę kredytową. Nie wytrzymałam. Weszłam do jego pokoju, a on spojrzał na mnie zaskoczony.

– Co to za teksty? – syknęłam. – Myślisz, że jestem bankomatem?

Jego mina mówiła wszystko. Kompletnie nie rozumiał, o co mam pretensje.

Byłam wściekła na syna

Następnego dnia rano nie wytrzymałam. Wrzuciłam kilka rzeczy do torby, wzięłam kurtkę i wyszłam z domu, trzaskając drzwiami. Nie wiedziałam, dokąd idę – po prostu musiałam uciec. Szłam przed siebie, z każdym krokiem czując, jak narasta we mnie złość, smutek, rozczarowanie. Zatrzymałam się w parku na ławce. Patrzyłam na dzieci bawiące się na placu zabaw, na matki z wózkami – i nagle ogarnęło mnie poczucie pustki. Przecież ja też kiedyś byłam taką matką – biegałam z Kamilem po kałużach, robiłam kanapki w kształcie serc, szyłam mu stroje na przedstawienia. A teraz? Teraz on siedział w domu, zadowolony, że mama „coś ogarnie”, a ja... Ja nie miałam siły.

Myśli kłębiły mi się w głowie. Może to moja wina? Może powinnam była postawić granice wcześniej? Ale z drugiej strony – jak się odmawia własnemu dziecku? Jak mówi się „nie”, kiedy patrzy tymi wielkimi oczami i mówi: „Mamo, proszę”? Łzy cisnęły mi się do oczu. Wiedziałam, że muszę coś zmienić, ale nie wiedziałam, czy mam siłę.

Głos mi się łamał

Kiedy wróciłam do domu, Kamil siedział w kuchni z telefonem w ręku, jak gdyby nigdy nic. Nie spojrzał na mnie, nawet nie podniósł wzroku, kiedy wchodziłam. Usiadłam naprzeciwko, położyłam dłonie na stole i poczułam, jak drżą. Zebrałam w sobie resztki sił.

Tak dłużej nie może być. Musimy porozmawiać – powiedziałam spokojnie, choć głos mi się łamał.

– O czym? – mruknął, przewracając oczami, jakby chciał zbyć temat.

– O tym, że to nie może tak wyglądać. Nie jestem twoim sponsorem. To jest mój dom, ale twój też. I musisz zacząć się dokładać. Choćby do zakupów, do rachunków… do czegokolwiek.

Przez chwilę milczał, jakby nie wiedział, co odpowiedzieć, a potem parsknął.

– A co, wyrzucisz mnie z domu? – rzucił z kpiną, jakby to było najśmieszniejsze, co kiedykolwiek usłyszał.

Spojrzałam mu prosto w oczy. Serce mi waliło, a dłonie miałam zaciśnięte w pięści.

Może właśnie powinnam – odpowiedziałam cicho, ale stanowczo.

Zamilkł. Chwila ciszy, która zapadła, ciążyła jak głaz. Patrzył na mnie, a ja czułam, że coś się we mnie łamie.

– Nie wiem, co dalej – powiedziałam w końcu, głosem zmęczonym i pustym. – Nie wiem, czy zrozumiesz. Nie wiem, czy dam radę cię jeszcze dźwigać.

Kamil odwrócił wzrok, jakby nagle wszystko stało się dla niego zbyt trudne.

Załamałam się

Siedziałam w kuchni, patrząc na rachunki, które leżały rozrzucone na stole. Słyszałam tylko swój własny oddech – krótki, urywany, ciężki. Kamil zamknął się w swoim pokoju. Wiedziałam, że znów założy słuchawki, zagłębi się w swój świat. Przypomniałam sobie, jak był mały – jak siadał obok mnie na tej samej kanapie i przytulał się, mówiąc, że jestem jego najlepszą mamą. Jak biegł z laurką na Dzień Matki, z krzywo wyciętym sercem i napisem „Kocham cię!”. Gdzieś to wszystko zniknęło. Zniknęłam ja – ta ważna, potrzebna, kochana. A teraz siedziałam tu, rozbita. Czułam, że przegrałam coś bardzo ważnego.

Nie wiedziałam, jak będzie wyglądał nasz dom jutro, za tydzień, za miesiąc. Czy Kamil zrozumie, czy dalej będzie tkwił w swoim świecie i oczekiwał, że matka „coś ogarnie”? Spojrzałam na te rachunki, potem na stare, wysłużone krzesło, które skrzypiało przy każdym ruchu. Łzy cisnęły mi się do oczu, ale nie płakałam. Nie miałam już siły. Po prostu siedziałam i myślałam, że tak wygląda koniec – kiedy serce pęka, a ty wiesz, że nie masz już siły walczyć.

Renata, 64 lata


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama