Reklama

Naprawdę się o nią martwiliśmy

– Tak dłużej już nie może być. Ona w końcu wpadnie jeszcze w jakąś depresję – orzekł Paweł ponuro, kiedy zrelacjonowałam mu zachowanie mamy w ostatnich dniach.

Reklama

W jego głosie wyczułam niepokój, a mój brat nie należał do osób, które mają skłonność do przesady. Wprost przeciwnie. Rozmawiamy ze sobą często, ostatnio najczęściej o mamie, z którą ja wciąż mieszkam. Bo Paweł wyprowadził się z domu zaraz po skończeniu studiów, gdy rozpoczął pracę jako programista. Wynajmuje teraz małą kawalerkę na drugim końcu Warszawy. Ale zawsze mieliśmy świetny kontakt, byliśmy bardzo zżytą rodziną, więc regularnie się odwiedzamy i dzwonimy do siebie. Szczególnie po śmierci taty.

Za dwa lata kończę studia, więc myślę już o tym, że wtedy opuszczę rodzinne gniazdo. Jednak ostatnio zaczęłam się zastanawiać, czy mama poradzi sobie sama. Bo odkąd zmarł tata, a minął już ponad rok – mama wciąż nie doszła do siebie. Zobojętniała na wszystko. Zawsze taka towarzyska i tryskająca optymizmem, nagle z dnia na dzień zmieniła się w smutną i słabą kobietę.

– Wiesz – powiedziałam z wahaniem, bo mój brat to zatwardziały racjonalista. – Ja myślę, że ona czeka na znak.

– Jaki znowu znak? – obruszył się Paweł.

– Ojejku, Paweł, od taty!

– Z nieba, znaczy się? – prychnął Paweł.

– Czy ty myślisz…?

– Ja, ty! Myślę, myślimy… To nieważne! Posłuchaj tylko sam siebie – zirytowałam się. – Ważne, że ona w to wierzy.

– Fakt, pamiętam taką rozmowę – oczywiście było to mówione w żartach – że jak któreś z nich umrze i przekona się, że jest coś po życiu, to da temu drugiemu, na ziemi, jakiś znak… Żeby się nie martwić.

– Tato miał nawet złośliwy pomysł, pamiętasz? Powiedział do mamy: „Jeśli to będę ja, zwalę ten paskudny obrazek ze ściany. Połączę przyjemne z pożytecznym”.

– No, pamiętam, że potem mama trzepnęła go ścierką, a on rechotał zadowolony z siebie. Chodziło o obrazek z psem, no nie?

Mama jest kolekcjonerką obrazków i figurek psów. W pokoju dziennym wisi portret smutnego pudelka z różową kokardką. Tata go nie znosił. A w kuchni wisi drugi – według mnie też okropny – obraz ze skaczącym i szczerzącym zęby pekińczykiem. Pośmialiśmy się z gustu naszej mamy i umówiliśmy się na niedzielny obiad. Paweł miał przyjechać do nas. To miał być mój popis kulinarny, bo mama przestała gotować.

Ciągle na to czekała

Obiad wyszedł nieźle. Pogawędziliśmy we trójkę. Udało się nam nawet troszkę rozweselić mamę, ale nie na długo. Przy deserze (mojej szarlotce) nagle zmarkotniała i od razu było widać, że straciła ochotę na rozmowę.

– Chyba się położę, dzieci – uznała – a wy sobie jeszcze chwilkę pogadajcie.

Paweł powiedział mi, żebym poszła z mamą i chwilkę jej potowarzyszyła – może coś jej poczytała, żeby mama łatwiej zasnęła – a on w tym czasie pozmywa.

Mama uśmiechnęła się blado:

– Moje skarby kochane, co ja bym bez was zrobiła… – westchnęła i pocałowawszy Pawła w czoło, poszła do sypialni, a ja razem z nią.

Kiedy pół godziny później wróciłam, kuchnia lśniła czystością.

– Słuchaj, będę leciał – oznajmił Paweł. – Umówiłem się z chłopakami.

Chyba bardzo mu się już spieszyło. Dwa dni później coś się wydarzyło. Był wieczór. Wróciłam właśnie z zajęć i zastałam mamę zapłakaną, ale też, o dziwo, uśmiechniętą. Ze szczotką do zamiatania energicznie krzątała się po pokoju dziennym, zgarniając rozsypane szkło.

– Co się stało? – spytałam.

– Wojtuś się do mnie odezwał – powiedziała mama.

Zrobiło mi się gorąco.

– Jak to…? – wyjąkałam tylko.

– Popatrz – mama wskazała ścianę w pokoju. – Obrazek z pudelkiem zleciał ze ściany. Wojtuś go nie cierpiał, pamiętasz? Irytowała go ta głupia kokarda i sam pudel też doprowadzał go do szału. Obiecał mi, że go strąci, jeśli się znajdzie w zaświatach. I teraz pewnie rechocze tam gdzieś… – westchnęła.

Wszystko wróciło do normy

Spojrzałam na nią. Po raz pierwszy od długiego czasu widziałam na jej twarzy odprężenie. Oczy odzyskały dawny blask. Objęłam ją mocno. To był pierwszy pogodny wieczór w naszym domu od bardzo długiego czasu. Gdy tylko mama usnęła, zadzwoniłam do Pawła. Z wielkim przejęciem opowiedziałam mu, co się stało, a on zaczął się śmiać.

– Super! – ucieszył się szczerze.

– No i co teraz powiesz, panie racjonalisto? – spytałam z przekąsem.

– Że obrazek spadł, bo miał spaść – rzucił niedbale mój brat. – Zadbałem o to.

– Jak… jak to? – wyjąkałam.
– A tak to, kochana siostruniu, że dopomogłem trochę opatrzności. I piesek zleciał.

– Ale … co zrobiłeś?

– Kiedy byłem u was ostatnio, to jak poszłaś z mamą do sypialni, a ja zmywałem w kuchni, uznałem, że poluzuję trochę zawieszkę przy obrazku. Nie będzie już ten kudłacz sobie skakał
i się głupio szczerzył.

Coś mi się nie zgadzało.

– Paweł, poluzowałeś zawieszkę przy którym obrazku? – spytałam ostrożnie.

– No przy tym, który spadł. Tępa jesteś? Przy pekińczyku, tym w kuchni.

– Ale … – przełknęłam ślinę… – ale spadł pudel. W pokoju.

– Żarty sobie robisz? – spytał mój brat.

– Nie! Naprawdę! To pudel spadł, a nie pekińczyk! Zresztą tata mówił przecież, że to pudla zrzuci. Nie pamiętasz? To tego pudla tak bardzo nie znosił. Z kokardką, na różowej poduszce. Pekińczyk był według niego tak paskudny, że aż sympatyczny. I mama oczywiście jest teraz w siódmym niebie… – urwałam, bo to porównanie było w tej sytuacji niczym z jakiegoś czarnej komedii.

– No nie, to jakiś żart! – prychnął Paweł.

– Poczekaj – rzuciłam do słuchawki.

Pobiegłam do kuchni. Strasznie brzydki pekińczyk wisiał sobie nadal, chociaż gdy uniosłam ramkę, zobaczyłam, że zawieszka jest mocno poluzowana. Mimo to nie spadł. Wróciłam do telefonu,

– Tak, kochany, wszystko się zgadza. Poluzowałeś zawieszkę przy pekińczyku. Ale to pudel spadł – oznajmiłam bratu triumfalnie.

– No wiem, przecież już sto razy mi to powtórzyłaś! – zirytował się.

Rozmowa z Pawłem już się zupełnie nie kleiła. Wydawał się jakby obrażony. Tylko na kogo? Na co?

– Chciałem tylko, żeby mama była spokojniejsza – powiedział nadąsany.

– Zdaje się – zaryzykowałam ironię – że opatrzność, a może… no cóż, tato … poradził sobie sam, bez twojej łaskawej pomocy. Ale dzięki za dobre chęci – dorzuciłam.

Reklama

Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Wprawdzie podyktowany dobrymi chęciami fortel Pawła nie wypalił, jednak stało się coś niewytłumaczalnego, w co mama święcie uwierzyła, a ja i Paweł musieliśmy przyjąć do wiadomości. Być może rzeczywiście tata spełnił swoją, daną kiedyś w żartach, obietnicę.

Reklama
Reklama
Reklama