„Mama męczyła mnie o wnuki, tylko babcia darzyła mnie szacunkiem. Dlatego w święta, to ja podarowałam jej coś specjalnego”
„Cieszyłam, że nam się udało, że spełniłam marzenie babci, że ją uszczęśliwiłam, a jednocześnie serce mi się ściskało, bo zrozumiałam, jak krótkie i kruche jest nasze życie”.
- Jagoda, 38 lat
Nigdy nie lubiłam świąt Bożego Narodzenia. Ten czas, spędzany z rodziną na rozmowach i jedzeniu, zawsze był dla mnie nużącym przymusem. Za to uwielbiałam poprzedzające je mikołajki, bo w dzieciństwie ten dzień tradycyjnie spędzałam z babcią. Rodzice, w imieniu Świętego Mikołaja, zostawiali mi jakiś prezent pod poduszką lub w kapciu, ale cała reszta atrakcji, aż do wieczora, to już była inicjatywa babci. Szłyśmy na sanki albo na łyżwy.
Potem piłyśmy gorące kakao i jadłyśmy upieczone przez babcię ciasteczka. To były najlepsze chwile mojego dzieciństwa. Nie chodziło tylko o zabawę i smakołyki, lecz przede wszystkim o bliskość i poczucie jedności. Z całej rodziny rozumiała mnie tylko babcia. Rodzice i siostra może mnie kochali, ale zawsze traktowali jak dziwadło. Byłam inna niż oni i nie potrafili tej mojej inności zaakceptować. Wiedziałam, że matka i ojciec woleliby, żebym była taka jak moja siostra Angelika, która interesowała się ciuchami i chłopakami, a jej życiowym marzeniem było bogato wyjść za mąż. Mnie w ogóle nie kręciły typowo babskie sprawy. Kochałam komputery. Rodzina to wykpiwała, ostrzegając, że przez te swoje „dziwactwa” zostanę starą panną. Tylko babcia mnie broniła.
– Zostawcie dziewczynę w spokoju. Ona ma więcej rozumu niż wy wszyscy razem wzięci!
Nie pomyliła się co do mnie
Byłam bystra i pracowita, dzięki czemu w dorosłym życiu osiągnęłam sukces: zrobiłam karierę w branży IT. Będąc przed trzydziestką, zarabiałam trzy średnie krajowe, co ważniejsze, szanowano mnie i ceniono w branży. Ale nie w domu. Byłam niezależna, spełniona, zamożna, lecz według standardów moich rodziców to wszystko nie miało żadnego znaczenia, skoro nie dorobiłam się męża ani dzieci.
– Spójrz na Angelikę, dała nam już dwóch wnuków i właśnie znów zaszła w ciążę, a ty?
Zobacz także
No tak, ja nie dorastałam siostrze do pięt, bo rozmnażanie się nie stanowiło mojego priorytetu. W ich oczach poniosłam życiową porażkę. Bolało mnie to, chociaż powinnam już przywyknąć. Na szczęście miałam babcię Helenkę. Tylko jej naprawdę na mnie zależało. Tylko ona mnie chwaliła, zamiast ganić i pouczać. Była ze mnie bardzo dumna, co często mi powtarzała. Jej miłość, wiara we mnie, ciepłe słowa, wsparcie, jakie mi dawała, stworzyły kobietę, jaką teraz jestem. Silną, pewną siebie i wdzięczną.
Kiedy dowiedziałam się, że rodzice planują oddać babcię do domu opieki, natychmiast postanowiłam, że wezmę ją do siebie. Mama próbowała mnie zniechęcać, mówiąc, że nie wiem, jaki kłopot sobie biorę na głowę.
– Obecność babci to dla mnie sama radość – upierałam się. – I stać mnie na najdroższe, najlepsze opiekunki, a was nie stać na porządny dom opieki.
Matka więcej nie oponowała. Pewnie przekonał ją argument finansowy, dzięki mnie mogła zaoszczędzić. Babcia zamieszkała więc ze mną. Wcale nie była ciężarem, przeciwnie: dzięki niej cieszyły mnie powroty do domu z pracy. Zrozumiałam, jak bardzo byłam samotna, i po raz pierwszy w życiu pomyślałam, że może warto założyć własną rodzinę. Babcia nie będzie przecież żyła wiecznie, choć nie wyobrażałam sobie świata bez niej.
Na starość babcia zrobiła się roztargniona, trochę zagubiona i coraz chętniej wracała myślami do czasów swojej młodości. Potrafiła snuć wspomnienia cały wieczór, a ja lubiłam słuchać jej opowieści, nawet jeśli się powtarzały. Często wyjmowała gruby album i opowiadała historie związane z poszczególnymi fotografiami. Tylko o jednym czarno-białym zdjęciu nie chciała dużo mówić. Była na nim ośnieżona jabłoń, bez liści, ale za to cała obwieszona owocami.
– Zimowe jabłka. Pomarszczone, ale wciąż czerwone. Pokrywał je lśniący szron, wyglądały jak posrebrzane. Nigdy nie widziałam niczego piękniejszego – wzdychała z nostalgią. Ale nie chciała opowiedzieć nic więcej, chociaż pytałam, gdzie i kiedy zrobiono tę starą fotografię.
– Kiedyś ci opowiem.
W końcu się doczekałam i poznałam historię zimowych jabłek. To były święta. Specjalnie wzięłam wolne, żeby spędzić cały dzień z babcią. Chciałam ją porozpieszczać i podarować jej te wszystkie małe świąteczne przyjemności, których nie zaznała jako dziecko, bo dorastała w biedzie. Przy poduszce położyłam mikołajkowy prezent: bransoletkę z jej ulubionego bursztynu. Potem piłyśmy gorącą czekoladę z prawdziwą wanilią.
– Dziś jest dzień spełniania życzeń. Powiedz, o czym marzysz, a ja ci to podaruję – powiedziałam.
– Mnie niczego nie potrzeba, kochana. Mam wszystko. Może tylko… – oczy babci zaszły mgłą – może… ale to nic, głupota!
– Wcale nie. Nie ma głupich marzeń, ty mnie tego nauczyłaś.
– No tak… – uśmiechnęła się. – Więc chciałabym jeszcze raz zobaczyć tamten ogród z zimowymi jabłkami. Może jeszcze tam jest…
– Pojedziemy i odnajdziemy go.
– Ale najpierw opowiem ci, dlaczego to dla mnie takie ważne.
Nadstawiłam ucha
Jako młoda dziewczyna, zaraz po szkole, babcia pojechała do miasta w poszukiwaniu pracy. Znalazła zatrudnienie od razu, ale bardzo mało zarabiała i ciężko jej było związać koniec z końcem. Sytuacja zmusiła ją do znalezienia tańszego lokum, więc pytała o pokoje w domach wielorodzinnych, pod miastem. I tak pewnego zimowego dnia trafiła do starego domu z ogrodem. Pierwszym, co zwróciło jej uwagę, była jabłoń obsypana owocami.
Stanęła i zapatrzyła się na nią w zachwycie. A drugim, co odebrało jej dech, był stojący na podwórku młodzieniec, piękny jak ze snu. Syn właścicieli domu i… mój przyszły dziadek, Stefan! Młodzi podobno zakochali się w sobie od pierwszego wejrzenia. Przez pierwsze lata małżeństwa mieszkali w rodzinnym domu dziadka, ale potem dom trzeba było sprzedać. Czasy trudne nastały. Babcia już nigdy tam nie wróciła, a chciała. Pragnęła jeszcze raz przed śmiercią zobaczyć miejsce, w którym przeżyła najszczęśliwsze chwile.
– Ale nie chcę ci, kochana, robić kłopotu. Może to za daleko? Nie musimy jechać dziś, możemy kiedy indziej – babcia się speszyła i zaczęła wycofywać.
– Kilkaset kilometrów to w sam raz na świetną wycieczkę! – oświadczyłam dziarsko.
– Ja uszykuję prowiant, a ty się przygotuj do drogi.
Pół godziny później byłyśmy już w trasie
Słuchałyśmy świątecznych piosenek w radiu, podśpiewywałyśmy, jak znałyśmy słowa, i podziwiałyśmy zimowy krajobraz za oknem. Bez trudu znalazłyśmy właściwą wieś, gorzej było ze znalezieniem domu. Wyglądało na to, że wioska została całkowicie przebudowana, i babcia nie mogła się zorientować, w którą stronę powinnyśmy się kierować.
– Nic nie szkodzi, babciu, jeśli będzie trzeba, zjeździmy tę miejscowość wzdłuż i wszerz.
– Ale… jeżeli tyle się pozmieniało, to w miejscu naszego dawnego domu może stać już inny. Może już go minęłyśmy – zasmuciła się.
– Nie martw się na zapas.
W końcu udało nam się znaleźć to miejsce! Kiedy tam dotarłyśmy, zapadł już zmrok. Niebo było bezchmurne i skrzyło się tysiącami gwiazd, mroźne powietrze przyjemnie orzeźwiało. Po domu, w którym babcia mieszkała ze świeżo poślubionym mężem, pozostały smętne ruiny. Dach się zawalił, ściany popękały. Nie było już ogrodzenia ani stodoły. Za to ogród, chociaż zaniedbany i zdziczały, był, rozrósł się bujny i imponujący. Musi tu być pięknie wiosną, kiedy wszystko rozkwita, pomyślałam.
Naraz usłyszałam stłumiony z emocji głos babci:
– Jest tam! Jest! Popatrz! Ależ urosła…
Posłusznie spojrzałam w stronę, którą pokazywała drżącą ręką. I zobaczyłam ją: sędziwą, rozłożystą, zimową jabłoń obsypaną owocami! W pokrytych szronem jabłkach odbijało się światło latarni, co sprawiało wrażenie, jakby się skrzyły. Były jeszcze piękniejsze niż te w mojej wyobraźni, ożywionej babciną opowieścią. Przeniosłam wzrok na babcię. Stała, patrzyła na zimową jabłoń, uśmiechała się, a po jej policzkach płynęły łzy. Zrobiłam telefonem zdjęcia i babci, i jabłoni.
Po długiej chwili babunia otarła oczy.
– Możemy wracać – powiedziała.
W drodze powrotnej spała. Zasnęła, wyczerpana emocjami i długą jazdą. A ja rozmyślałam. Cieszyłam, że nam się udało, że spełniłam marzenie babci, że ją uszczęśliwiłam, a jednocześnie serce mi się ściskało, bo zrozumiałam, jak krótkie i kruche jest nasze życie. Dziadek już dawno nie żył, nie mówiąc już o jego rodzicach, którzy zasadzili „zimową” jabłoń.
– Nic się nie martw, malutka – usłyszałam. Babcia obudziła się niepostrzeżenie i chyba czytała mi w myślach. – Ludzie odchodzą, ale miłość zostaje. I ty też swoją znajdziesz, zobaczysz.
Moja kochana, mądra babcia znowu miała rację. Choć od jej śmierci minęło wiele lat, zawsze w święta, wkładając synkowi prezent pod choinkę, myślę o niej.