Reklama

Jestem jedynaczką. Może to i nie brzmi jak dramat życiowy, ale jeśli ktoś kiedyś powiedział ci: „Ty to masz dobrze, wszystko po rodzicach będzie twoje”, to... wiesz, że takie słowa potrafią zadziałać jak złudne obietnice. A ja te obietnice traktowałam bardzo serio. Mama powtarzała mi przez całe życie, że jestem jej oczkiem w głowie. Tatuś zmarł, gdy miałam dziewiętnaście lat, a my zostałyśmy same. Trzymałyśmy się blisko – ja, mama i ten nasz mały dom, którego remont co rok planowałyśmy razem. Zawsze była konkretna. Nawet sprawy majątkowe traktowała jak listę zakupów. Wszystko się skomplikowało, gdy pojawił się ON.

Przecież obiecywała

– Kalina, nie dramatyzuj. Przecież ja tylko zaprosiłam go na obiad – mama rozparła się w fotelu i popijała herbatkę z kubka, który sama mi kiedyś kupiła. „Najlepsza mama na świecie” – teraz ten napis mnie tylko drażnił.

– Na obiad? Serio? Od kiedy podajesz komuś, kogo „ledwo znasz”, kaczkę z jabłkami i wino za dziewięćdziesiąt złotych?

– Bo miał urodziny – rzuciła, nie podnosząc wzroku.

– Mama, ja ci osiem dni temu zrobiłam kolację z serem i pomidorami, i usłyszałam tylko: „Ale nie trzeba było, Kalinko, po co te wydatki?”. A tu nagle gość zasługuje na ucztę?

Nie odpowiedziała. Przełknęła łyk herbaty i zerknęła na mnie z ukosa.

– Po prostu jest miły. Pomógł mi z piecem, pamiętasz? W tamten dzień, co nie mogłyśmy włączyć ogrzewania.

– Pomógł, jasne – westchnęłam i skrzyżowałam ręce. – A ty od razu mu serce i dom pod nos. A może jeszcze dowód i hasło do konta?

– Kalina, przestań. Nie jesteś już dzieckiem. To, że ci kiedyś powiedziałam, że wszystko po mnie dostaniesz, nie znaczy, że nie mogę żyć po swojemu – teraz patrzyła prosto w oczy. Twardo. Jak wtedy, gdy mówiła: „Masz godzinę, żeby posprzątać pokój”.

– Jasne. Żyj sobie. Tylko powiedz to wprost: „Kalina, miał być twój dom, ale sorry, teraz to ja mam nowego adoratora i on też ma potrzeby”.

– To nie tak... – zaczęła, ale zamilkła.

Zrobiło się cicho. Tylko zegar w kuchni cykał złośliwie, jakby odliczał czas do momentu, w którym obudzę się z tej farsy i zorientuję, że... wyszłam na głupią.

Znikające dokumenty

Zaczęło się od szuflady. Tej w kredensie, gdzie mama trzymała wszystkie ważne papiery: akt notarialny, polisy, umowy, stary testament dziadka. Wzięłam tamtędy kiedyś kartkę, żeby zapisać numer do hydraulika. I wtedy zauważyłam – nie ma mojej teczki.

– Mamo, gdzie są dokumenty od domu?

– Schowałam – odpowiedziała z kuchni, jakby chodziło o ulubione nożyczki.

– Ale gdzie? Przecież zawsze były w kredensie.

– A muszą być?

Stanęłam w drzwiach z brwiami uniesionymi, aż poczułam ból.

– No tak, bo najlepiej, żebym nie miała pojęcia, co się dzieje z domem, który miał być kiedyś mój – rzuciłam.

– Kalina, proszę cię, nie rób z tego wielkiego halo. Przecież to moje dokumenty – spojrzała na mnie przez ramię, mieszając coś w garnku.

– Wiesz co? Ja nie jestem głupia. Przeczuwam, że to wszystko ma związek z tym twoim cudotwórcą. Jak on ma na imię? Czesław?

– Cezary.

– Cezary, Czesław... dla mnie to bez różnicy. Facet, który zjawił się dwa miesiące temu, a już rządzi twoim życiem.

– Nikt nie rządzi. Po prostu dobrze się przy nim czuję.

– A ja? – spytałam ostro. – Ze mną się źle czułaś? Ja byłam przez lata. Pomagałam, jak tata umarł. A teraz co, przyszedł pan miły i nagle wszystko inaczej?

Mama nie odpowiedziała.

Wyszłam wtedy. Nie trzaskając drzwiami – nie musiałam. Ten dźwięk zawodu już dawno wybrzmiał między nami.

Spotkanie z NIM

Nie chciałam się z nim widzieć. Przysięgam. Ale to on wszedł do kuchni jak do siebie, gdy przyszłam po swoją kurtkę, którą zostawiłam u mamy tydzień wcześniej.

– O, to ty – powiedział Cezary, uśmiechając się, jakbyśmy się znali od lat. – Kalina, prawda?

– Ta, co miała dostać ten dom. Kojarzysz?

– Oho, widzę, że ciśnienie wysokie – zażartował.

– A jakbyś nagle usłyszał, że mieszkanie, które miało być twoje, właśnie trafia na tor negocjacji z obcym gościem, też byś się cieszył?

Wszedł do kuchni, nalał sobie herbaty, jakby znał każdy zakamarek.

– Kalina, ja nie jestem tu, żeby coś zabrać – powiedział. – Twoja mama potrzebuje wsparcia. A ja... jestem człowiekiem, który się nią po prostu opiekuje.

– Aha. I w ramach tej opieki zabierzesz jej dom, prawda?

– O czym ty mówisz?

O tym, że wyczuwam układ. Ty – samotny wdowiec z kredytem, ona – wdowa z nieruchomością. Idealnie.

W tym momencie weszła mama. Widocznie słyszała część rozmowy, bo jej mina mówiła wszystko: „Nie zaczynaj”.

– Kalinko, zostaw go. Cezary nic złego nie robi.

– Jeszcze – podkreśliłam.

Mama nie odpowiedziała. A Cezary po prostu napił się herbaty i... mrugnął do mnie.

Jakbyśmy grali w grę. Tylko że ja jeszcze nie znałam jej zasad. Ale już wiedziałam, że mogę przegrać.

Papier wszystko przyjmie

Kiedy dwa tygodnie później zobaczyłam, że mama założyła elegancką koszulę i umalowała rzęsy, wiedziałam, że coś się święci.

– Idziesz do fryzjera w czwartek?

Do notariusza – rzuciła mimochodem.

– Aha. A mogę wiedzieć po co?

– Takie tam... zmiany. Muszę uporządkować parę rzeczy.

Wieczorem podjechałam pod kancelarię. Stałam pod bramą jak detektyw z taniego serialu. I wtedy ich zobaczyłam – wyszli razem. Ona uśmiechnięta, on trzymał ją pod ramię.

– Wszystko załatwione? – zapytał, gdy wsiedli do auta.

– Tak. Teraz już jestem spokojna – odpowiedziała.

Wróciłam do domu i długo siedziałam przy kuchennym stole. Może nie znałam detali, ale czułam pod skórą, że coś mi właśnie uciekło. Coś, co przez lata było moje tylko dlatego, że „mama obiecała”.

Tyle że papier nie zna obietnic. Papier zna tylko podpisy. A ja żadnego nie złożyłam.

I komu ty to zostawiasz, mamo?

– Kalina, to wciąż mój dom. Moje życie. A ja mam prawo... jeśli chcę coś zrobić, nie muszę cię o to pytać.

– Mama, ja jestem twoją córką – powiedziałam cicho, ale ostro. – On jest przygodą. Ja byłam tu zawsze.

– Nie rozumiesz. Ja też chcę mieć kogoś. Nie tylko wspomnienia.

– A ja co? Jestem tylko przypomnieniem o ojcu? O przeszłości?

– Jesteś moim dzieckiem. Ale on jest teraz mi bliski.

– A dom?

– Z czasem, wszystko się poukłada.

– Jasne. Poukłada się, jak mnie nie będzie. Jak ja już przestanę się upominać.

– Kalina...

– Nie. Wystarczy. Po prostu powiedz mi jedno: czy zdajesz sobie sprawę, że oddałaś wszystko człowiekowi, który pojawił się w twoim życiu szybciej, niż ja zdążyłam zabrać swoje książki z dzieciństwa?

Milczała. Wyszła po chwili. Bez pożegnania. Tylko wiatr, który wpadł przez uchylone drzwi, pachniał jej nowym życiem. Tym, w którym nie było dla mnie miejsca.

Nie potrafię tam pójść

Minęło pół roku. Nie odwiedzam już mamy. Nie dlatego, że chcę jej dokuczyć. Po prostu... nie mam siły. Nie potrafię przyjść do domu, w którym teraz jego filiżanki stoją obok jej ulubionej herbaty. Gdy dzwoni – odbieram. Rozmawiamy o pogodzie, o ciśnieniu, czasem o ogórkach na targu. Ani słowa o nim. Ani słowa o domu.

Mieszkanie wynajmuję. Radzę sobie. Ale czasem, jak budzę się o trzeciej nad ranem, pytam siebie: dlaczego tak mnie to boli? I chyba już wiem. Nie o ten dom chodziło. Chodziło o to, że ona przestała mnie widzieć jako swoje dziecko. Zobaczyła w nim przyszłość. A ja zostałam symbolem przeszłości, którą wolała zostawić za sobą. Nie umiem jej tego wybaczyć. Ale nie umiem też znienawidzić. Bo to przecież moja mama.

Kalina, 41 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama