Reklama

Czasem myślę, że całe życie szukałam miejsca, w którym ktoś powie: „już jesteś bezpieczna”. Mama nie potrafiła tego dać – po rozwodzie z tatą, który odszedł do innej kobiety, była coraz bardziej nieobecna. Czasem fizycznie, bo pracowała na dwa etaty, a czasem po prostu – myślami gdzieś daleko, jakby zamrożona. Miałam dziewięć lat, kiedy przestałam mówić, że czegoś się boję. Tylko chowałam się w sobie.

Reklama

Gdy pojawił się Kamil, byłam już dorosła, ale w środku ciągle trochę dzieckiem. Takim, które nie wierzy, że zasługuje na miłość, ale marzy, że może kiedyś... Kamil był starszy ode mnie o dwa lata. Spokojny, dobry, ciepły. Przy nim moje serce przestawało bić jak szalone. Poznaliśmy się na uczelni – zapytał o drogę do czytelni, ale został. Długo. Tak długo, aż zaczęłam wierzyć, że to właśnie z nim mogę zbudować dom, jakiego sama nigdy nie miałam.

I wtedy pojawiła się ona. Irena. Jego mama.

Nie krzyczała. Nie robiła scen. Ale od pierwszego dnia dawała mi do zrozumienia, że nie jestem „wystarczająca”. Za mało pewna siebie. Za mało z ich świata. Ona była zawsze uprzejma, zawsze z lekkim uśmiechem, ale jej słowa wbijały się we mnie jak szpilki:

– No, dobrze, że chociaż studiuje – rzuciła przy pierwszej kolacji. Udawałam, że tego nie słyszę. Dla dobra Kamila. Przecież nie będę go stawiać między matką a mną… Prawda?

Czułam, że coś się zbliża

Aż do dnia ślubu wierzyłam, że Irena po prostu mnie nie zna. I że kiedyś mnie zaakceptuje. Ale to, co zrobiła wtedy w kościele, pokazało mi coś zupełnie innego.

– Ireno... chciałam tylko porozmawiać – powiedziałam spokojnie, choć w środku miałam gulę wielkości pięści. Byłyśmy same w kuchni, Kamil pojechał do kościoła omówić detale ceremonii.

– Tak? – odpowiedziała chłodno, nawet na mnie nie patrząc. Stała przy czajniku, jakby parzenie herbaty było najważniejszą sprawą tego dnia.

– To dla mnie bardzo ważne. Wiem, że... może nie jestem taka, jakiej by pani chciała dla Kamila, ale... naprawdę go kocham. I chciałabym, żebyśmy jakoś się dogadały.

Cisza. Woda zaczęła wrzeć, Irena zalała herbatę i dopiero wtedy się odwróciła. Uśmiechnęła się. Zbyt uprzejmie.

– Kochana, nie musisz udawać świętej. Przecież wiem, co robisz.

– Słucham?

– Taka grzeczna, taka ułożona... – skrzywiła się. – Ale ja widzę więcej, niż myślisz. Manipulujesz Kamilem, owijasz go sobie wokół palca.

Zatkało mnie. Przez sekundę nie wiedziałam, czy mam się śmiać, czy uciec. Manipuluję?

– To nieprawda... – szepnęłam. – Ja go po prostu kocham.

– Oczywiście – rzuciła z ironią. – Wszystkie tak mówią. A potem zostają tylko łzy i zniszczone życie.

Stałam jak wmurowana. Nagle całe te miesiące jej zimnych spojrzeń, komentarzy, milczenia ułożyły się w jedno. Ona mnie po prostu nie chciała. I nigdy nawet nie zamierzała spróbować. Gdy tego wieczoru leżałam w łóżku, nie mogłam zasnąć. Czułam, że coś się zbliża. Coś, na co nie będę miała wpływu. I że ślub może nie być dniem, na który czekałam całe życie... tylko początkiem końca.

Kamil próbował to zagłuszyć

– Kamil... muszę z tobą pogadać. Tylko spokojnie, dobra?

Było już po dwudziestej, siedzieliśmy w naszym mieszkaniu, które jeszcze pachniało świeżością – pachniało nowym początkiem. Tylko że ja zaczynałam się bać, że ten początek od razu się wykolei.

– Co się stało? – zapytał, siadając obok. – Stres przedślubny?

Uśmiechnęłam się słabo. Nie wiedziałam, jak to powiedzieć. Ale musiałam.

– Twoja mama... ona mnie naprawdę nie lubi. Ja już nie mam wątpliwości. I nie chodzi o to, że nie jest ciepła. Ona mnie nie akceptuje. I... zaczynam się bać, że to się nie zmieni.

Kamil spojrzał na mnie z troską, ale po chwili westchnął.

– Kochanie, ona po prostu się martwi. Wiesz, jak to jest – jedyny syn, wychowywała mnie sama, odkąd tata odszedł. Zawsze była... oschła. Ale to nie znaczy, że cię nie lubi.

– Kamil – przerwałam mu, starając się, by mój głos nie drżał. – Ona mi dziś powiedziała, że ja manipuluję tobą. Że udaję świętą.

Zamilkł. A potem się zaśmiał. Gorzko.

– No wiesz... Irenka zawsze miała ostrzejszy język. Ale to nie znaczy, że ma rację. Nie przejmuj się. Serio. Ona cię jeszcze polubi. Daj jej czas.

Pokiwałam głową, choć byłam daleka od przyjęcia tego, co mówi. Bo to nie była kwestia czasu. Ona mnie nie chciała – nie jako synowej, nie jako kobiety przy jego boku. A Kamil... próbował to zagłuszyć.

Ale ja już wiedziałam, że na tej ślubnej sukni zaczęła pojawiać się brzydka plama. Coś, czego nie da się wyprać ani zakryć welonem.

Po prostu odwróciła się i wyszła

Kościół był chłodny, pachniał kadzidłem i liliami. Siedziałam obok Kamila, ściskając jego dłoń tak mocno, że miałam wrażenie, że zaraz pęknie mi skóra. Ksiądz mówił o miłości, o wierności, o zaufaniu. O tym, że małżeństwo to wspólna droga, nie zawsze łatwa. Słuchałam, ale nie słyszałam. Miałam wrażenie, że moje serce bije nie w rytmie ceremonii, tylko w rytmie... strachu.

Spojrzałam w bok. Irena siedziała w drugim rzędzie, prosto, sztywno, z zaciśniętymi ustami. Miała na sobie granatowy kostium, elegancki, chłodny – jak ona cała. Przez chwilę nasze spojrzenia się spotkały. I właśnie wtedy to się stało. Wstała. Bez słowa. Bez jednego spojrzenia. Odwróciła się i wyszła. Szmer przeszedł przez kościół jak powiew wiatru. Ktoś szeptał, ktoś wyprostował się w ławce, Kamil zesztywniał obok mnie.

– Czy ona naprawdę... właśnie to zrobiła? – wyszeptałam, z trudem łapiąc oddech.

Kamil nie odpowiedział. Patrzył przed siebie jak zamrożony. Jakby nie mógł uwierzyć. Ja... ja wiedziałam. Czułam, że coś się wydarzy. Ale nie byłam gotowa na to. To był moment, w którym wszystko się zmieniło. Przysięgaliśmy sobie miłość, a w tle brzmiało to jedno: matka Kamila wyszła w połowie ślubu. Nie mogłam się skupić. Słowa przysięgi mówiłam jak przez mgłę. Nie płakałam. Jeszcze nie. Ale coś we mnie – w tej małej dziewczynce, która tak bardzo chciała być kochana – właśnie umarło.

Ona nigdy nie zaprosi mnie do stołu

Nie przyszła na wesele. Ani na chwilę. Ani z prezentem, ani bez. Zniknęła jak kamień w wodę, jakby nigdy nie była częścią tego dnia. Jakby jej syn właśnie nie brał ślubu. Dwa dni później pojechałam do niej. Sama. Kamil został w domu, był rozbity, ale... nie próbował jej nawet odwiedzić. Może się bał, że usłyszy coś, czego nie da się cofnąć. Otworzyła drzwi, jakby w ogóle mnie nie znała.

– Przyszłaś, żeby mnie osądzać? – zapytała od razu.

– Nie. Przyszłam zrozumieć.

Usiadłyśmy naprzeciw siebie w salonie. Pachniało tam kurzem i lawendą. I było cholernie zimno.

– Nie jesteś odpowiednią kobietą dla mojego syna – powiedziała. Tonem tak spokojnym, jakby mówiła o pogodzie.

– Dlaczego?

– Bo jesteś zbyt... łagodna. Bo Kamil potrzebuje kogoś, kto go popchnie. Kto będzie go ciągnął w górę, a nie tulił, kiedy jest mu źle. On potrzebuje życia, a nie cienia.

Nawet mnie nie znasz – powiedziałam, z trudem powstrzymując łzy.

– Właśnie dlatego wiem, kim jesteś.

Milczałyśmy długo. Wstałam pierwsza.

– Żałuję, że wyszłam za twojego syna z nadzieją, że będę częścią tej rodziny – powiedziałam. – Ale już wiem, że ty nie chcesz mnie znać.

Wyszłam, trzaskając drzwiami. W drodze powrotnej płakałam tak, że zjechałam na pobocze. I myślałam – czy da się żyć z kimś, jeśli jego matka cię nienawidzi? Jeśli nigdy nie zostaniesz zaproszona do rodzinnego stołu? Nie wiedziałam. Ale bałam się, że nie.

To wszystko go przerosło

Siedzieliśmy na kanapie, każde z kubkiem kakao, choć żadne z nas go nie piło. Minęło kilka dni od ślubu. Nikt z nas nie zadzwonił do Ireny. Nie przysłała wiadomości. Nie próbowała się tłumaczyć. A Kamil… milczał.

– Musimy pogadać – powiedziałam w końcu.

Skinął głową, jakby wiedział, że ten moment nadejdzie. Ale nie miał siły go przyspieszyć.

– Kamil... ja nie chcę stawiać cię przed wyborem. Ale nie chcę też być dodatkiem do cudzego konfliktu. Nie chcę się czuć gorsza tylko dlatego, że twoja matka mnie nie akceptuje.

– Wiem.

– Wiesz? To... co zamierzasz z tym zrobić?

Wzruszył ramionami. Potarł czoło.

– Nie wiem. To wszystko mnie przerosło. Myślałem, że się ułoży. Że mama w końcu cię zrozumie. Ale ona się zamknęła. Nie odpisuje mi. Nie odbiera.

– Więc zapytam wprost. Gdybyś musiał wybierać... kogo wybierzesz?

Zamilkł. Patrzyłam na niego długo. Chciałam, żeby spojrzał mi w oczy. Ale nie podniósł wzroku. Trzymał się kurczowo swojego kubka, jakby to była ostatnia pewna rzecz w jego życiu. Nie powiedział nic. I w tej ciszy usłyszałam wszystko.

Przymykałam oczy na znaki

Czasem wracam myślami do tamtego dnia w kościele. Do momentu, w którym Irena wstała i wyszła, a ja, zamiast składać przysięgę w spokoju, czułam, jak pęka mi serce. Widziałam wtedy tylko jedną prawdę: że nie będę miała w tej rodzinie swojego miejsca. Nie przez własny błąd, tylko przez czyjś wybór.

Ale najbardziej boli to, że Kamil nie stanął przede mną i nie powiedział: „Jesteś moją żoną, a ona musi to zaakceptować”. Chciałam, żeby wybrał mnie. Ale on... wybrał ciszę. A milczenie bywa głośniejsze niż krzyk. Mogłam odejść wcześniej. Były momenty – jej spojrzenia, jego wymijające odpowiedzi, samotne łzy w łazience. Ale nie chciałam widzieć. Nie chciałam stracić tego, co zbudowaliśmy. Przymknęłam oczy na znaki ostrzegawcze, bo wreszcie poczułam się kochana.

I nadal go kocham. Ale miłość nie wystarcza, gdy musisz codziennie przekonywać, że na nią zasługujesz. Kamil próbuje to naprawić. Dzwoni, przychodzi, mówi, że tęskni. Ale ja jestem już gdzieś indziej. Tam, gdzie nie muszę zabiegać o czyjąś akceptację. Może kiedyś znów się spotkamy i będę mogła spojrzeć mu w oczy bez bólu. Ale dziś – uczę się wybierać siebie. Nie wiem, co dalej. Może wrócę. Może pójdę dalej. Ale jedno wiem na pewno: nigdy więcej nie pozwolę, żeby ktoś traktował mnie jak gościa w moim własnym życiu.

Kinga, 29 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama