„Mama nagle sprzedała mieszkanie i przepadła jak kamień w wodę. Odpowiedź przyniosła mi jedna, zapomniana koperta”
„– Tam już nikogo nie ma, kochanieńka. Pani Maria wszystko wyczyściła. Nawet zasłony zdjęła – weszłam do mieszkania. Echo odbijało się od pustych ścian. Stałam w środku i nagle ogarnęło mnie uczucie, jakby mama odeszła, nie mówiąc mi ani słowa”.

- Redakcja
Środa, jak zwykle, zaczęła się od nerwowego szukania kluczyków do auta, podrzucenia dzieci do szkoły i sprintu do biura, gdzie już czekały maile od szefa. Pomiędzy jednym spotkaniem a drugim wcisnęłam w kalendarz wizytę u mamy.
Moja mama, Maria, emerytowana nauczycielka, zawsze była cicha, samodzielna, wręcz dumna z tego, że nie musi nikogo o nic prosić. Nasze relacje były dobre, choć nieco zdystansowane – krótkie wizyty, rozmowy o pogodzie, o dzieciach. Czasem miałam wrażenie, że coś przede mną ukrywa. Ale nie drążyłam. Mama zawsze robiła wszystko po cichu.
Nic o tym nie wiedziałam
Pewnego dnia zadzwoniła do mnie sąsiadka mamy, pani Wanda. Ton miała łagodny, ale jej słowa wybiły mnie z rytmu.
– Dzień dobry, pani Anno… Wiem, że to nie moja sprawa, ale… czy pani wie, że pani mama sprzedała mieszkanie?
Zamarłam z telefonem przy uchu.
– Słucham?
– No tak… Powiedziała, że chce odpocząć. Że ma dość tego miasta… Dziś rano widziałam, jak ostatnie rzeczy znoszono do auta. Ktoś pomógł jej się spakować. Już jej nie ma.
– Sprzedała? Jak to sprzedała?! – podniosłam głos.
– Sama byłam zdziwiona. Myślałam, że pani coś mówiła…
Szybko się pożegnałam i się rozłączyłam. Serce waliło mi jak młot. Od razu wybrałam numer mamy. Sygnał. Kolejny. Poczta głosowa.
– Mamo, co się dzieje?! Czemu nie odbierasz? – mówiłam szybko, nagrywając wiadomość. – Pani Wanda powiedziała, że się wyprowadziłaś. Gdzie jesteś? Oddzwoń. Proszę.
Nie doczekałam się odpowiedzi.
Jeszcze tego samego popołudnia pojechałam na jej ulicę. Blok wyglądał jak zawsze, tylko okna mieszkania mamy były puste. W środku nie paliło się światło. Zadzwoniłam domofonem. Nikt nie odpowiedział. Dopiero po chwili drzwi otworzyła mi ta sama sąsiadka, która wcześniej dzwoniła.
– Tam już nikogo nie ma, kochanieńka. Pani Maria wszystko wyczyściła. Nawet zasłony zdjęła.
Weszłam do mieszkania, bo miałam jakieś zapomniane zapasowe klucze. Echo odbijało się od pustych ścian. Stałam w środku i nagle ogarnęło mnie uczucie, jakby mama odeszła, nie mówiąc mi ani słowa.
Zaczęłam jej szukać
Następnego dnia usiadłam przy biurku z kubkiem kawy i laptopem. Przeglądałam wszystko, co mogłam – pocztę mamy, stare notatki, zeszyty, dokumenty, które kiedykolwiek mi przekazała. Przypadkiem przypomniałam sobie o segregatorze z ważnymi papierami, który kiedyś zostawiła u mnie „na wszelki wypadek”.
Wśród rachunków i legitymacji emeryta znalazłam nieznaną mi kopertę z listem – wydrukowany mail, podpisany przez jakiegoś prawnika. Treść była lakoniczna, ale wystarczyło jedno zdanie: „Potwierdzam finalizację sprzedaży lokalu przy ulicy... oraz zgodę na przekazanie pełnomocnictwa”.
Poczułam, jak żołądek ściska mi się z nerwów.
– Kiedy to tu trafiło? Co ty kombinujesz, mamo?
Zeszłam na dół, pokazałam pismo mężowi. Marcin rzucił tylko okiem i wzruszył ramionami.
– Może po prostu chciała sobie odpocząć. Nie robiłbym z tego dramatu.
– Marcin, ona nic nie powiedziała! Po prostu zniknęła! – podniosłam głos. – Moja matka nigdy nie robiła niczego bez powodu. Nigdy.
– A może właśnie dlatego. Może tym razem chciała coś zrobić dla siebie.
– Bez słowa? Bez pożegnania?
– Daj jej trochę czasu. Może zadzwoni.
Ale nie zadzwoniła. Przez kolejne dni tylko głucha cisza. Czułam się tak, jakbym szukała kogoś, kto nie chce być znaleziony.
Wieczorami przewracałam się w łóżku, rozmyślając. Przed oczami miałam te wszystkie momenty, kiedy milczała, kiedy coś mówiła półsłówkami. Jakby całe życie trenowała to zniknięcie. Nie mogłam spać. Wzięłam telefon i zaczęłam szukać nazwiska prawnika w Google. Pojawił się adres kancelarii – gdzieś na Mazurach. Poczułam, że tam właśnie muszę pojechać.
Prawda wyszła na jaw
Domek był niewielki, z drewnianym gankiem i białymi firankami w oknach. Stał samotnie nad jeziorem, pośród wysokich traw. Dojazd był trudny – droga szutrowa, ledwo widoczna na mapie. Mimo to, gdy stanęłam przed drzwiami, wiedziałam, że dobrze trafiłam.
Zanim zapukałam, zobaczyłam ją przez okno. Siedziała w fotelu, owinięta kocem, z kubkiem herbaty. Wyglądała spokojnie, zbyt spokojnie. Jakby nie miała wyrzutów sumienia.
Otworzyła drzwi po drugim pukaniu. Znieruchomiała, widząc mnie.
– O, cześć, Aniu… – powiedziała cicho.
– Czemu mi nie powiedziałaś? – zapytałam od razu. Głos mi drżał. – Sprzedałaś mieszkanie. Zniknęłaś. Nic nie mówiłaś. Dlaczego?
Wpuściła mnie do środka. Pachniało ziołami i starym drewnem. W salonie było cicho.
– Usiądź – rzuciła, nie patrząc mi w oczy.
Zajął mi chwilę, zanim usiadłam. Patrzyłam na nią i czekałam. A ona tylko siedziała i milczała.
– Mamo, do cholery, powiedz mi, co się dzieje! – wybuchłam. – Myślałam, że coś ci się stało!
Zamilkła na chwilę, a potem spojrzała na mnie. W jej oczach była rezygnacja.
– Mam raka. To poważna sprawa. Lekarze mówią, że… że nie ma sensu walczyć.
Zatkało mnie. Wszystko we mnie krzyczało, ale nie potrafiłam wydusić z siebie słowa.
– Nie chciałam, żebyście patrzyli, jak gasnę. Nie chciałam być ciężarem. Chciałam… zrobić to po swojemu.
– Dlaczego mi nie powiedziałaś?! – łzy napływały mi do oczu.
– Bo to moje życie, Aniu. I moje umieranie też.
Mój świat legł w gruzach
Siedziałyśmy przy herbacie, w milczeniu, które gryzło mnie od środka. Mama wyglądała na spokojną, jakby ta cisza była jej sprzymierzeńcem, a nie kulą w gardle, jak dla mnie.
– Kiedy się dowiedziałaś? – zapytałam w końcu, przerywając tę martwą ciszę.
– Dwa miesiące temu. Najpierw były bóle, potem badania. Wszystko potoczyło się bardzo szybko.
– A my? Ja? Dzieci? Mieliśmy nie wiedzieć nic?
– Mieliście żyć spokojnie. Bez tego ciężaru.
– Mamo, nie możesz nam tego odbierać. Ani sobie – powiedziałam cicho.
Westchnęła. Wzięła łyk herbaty. Dłonie jej drżały, choć udawała, że nie.
– Całe życie poświęcałam się innym – zaczęła. – Najpierw twojemu ojcu. Potem tobie, uczniom, wszystkim. Zawsze byłam „do dyspozycji”. A kiedy przyszło co do czego… nie miałam siły. Chciałam choć raz być sama ze sobą. Choć raz coś zrobić tylko dla siebie.
Słuchałam, a każda jej odpowiedź wbijała się we mnie jak kolec. Nie potrafiłam jej potępić. Ale też nie umiałam jej całkiem zrozumieć.
– Ale przecież... jesteśmy rodziną. Nie chodzi o to, żebyś była dla nas „do dyspozycji”. Chodzi o to, żebyśmy byli razem, kiedy jest trudno.
– Tylko że ja nie chciałam, żebyście mnie taką zapamiętali. Wyniszczoną, słabą. Wolałam… odejść, zanim to się zacznie na dobre.
Zamarłam. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Była w tym jakaś logika. I ogromna samotność.
Po chwili dodała:
– Wiem, że cię skrzywdziłam. Ale nie prosiłam o wybaczenie. Proszę tylko, żebyś to z czasem zrozumiała.
Nie mogłam jej zostawić
Zostałam u niej na noc. Leżałam na niewielkiej kanapie w salonie, a każda godzina była jak rozmowa z samą sobą. Nie spałam. Przewracałam się z boku na bok, słuchając skrzypienia drewna, oddechów matki za ścianą i własnych myśli. Co ja mam teraz zrobić?
Rano usiadłyśmy razem do śniadania. Jadła powoli, ale zaskakująco normalnie. Nie wyglądała na osobę śmiertelnie chorą. I może właśnie to bolało najbardziej – że gdyby nie jej wyznanie, pomyślałabym, że wszystko jest w porządku.
– Zamierzasz tu zostać do końca? – zapytałam cicho.
– Tak. Tu jest cicho. Nikt nie patrzy, nikt nie pyta. I wreszcie mogę oddychać.
– Ale nie musisz być sama – powiedziałam, czując, że brzmię jak dziecko błagające o obecność matki.
– Czasem samotność bywa ulgą. Po tylu latach życia dla innych… chcę móc odpocząć. I odejść, jak chcę. Bez szpitali, kroplówek, płaczących wnuków.
– I nie chcesz, żebym ci w tym towarzyszyła?
Spojrzała na mnie uważnie. Po chwili skinęła głową.
– Tylko jeśli będziesz tego naprawdę chciała. Nie z obowiązku. Z miłości.
Serce mi się zacisnęło. Nie mogłam jej zostawić. Ale nie mogłam też jeszcze jej tego obiecać. Jeszcze nie. Musiałam wrócić. Do dzieci, do Marcina. Do życia, którego nie przestawało się toczyć, nawet kiedy ktoś po cichu odchodził.
– Zostaniesz jeszcze dziś?
– Tak. Dziś zostanę.
Ale jutro musiałam już wrócić. A potem zdecydować, co dalej.
Zrobiłam, jak chciała
Wróciłam do domu wieczorem, zmęczona emocjami bardziej niż podróżą. Dzieci rzuciły się na mnie z uściskami, jakby nie widziały mnie miesiąc. Marcin zaparzył herbatę i nie pytał od razu. Po prostu usiadł obok, przytulił mnie i pozwolił się wypłakać.
– To była dobra decyzja, że pojechałaś – powiedział cicho. – I że wróciłaś.
Nie odpowiedziałam. Bo nie wiedziałam, czy wróciłam naprawdę.
Codziennie dzwoniłam do mamy. Czasem tylko po to, by powiedzieć: „Dzień dobry”. Innym razem słuchałam, jak opowiada o zachodzie słońca, o ptaku, który usiadł na parapecie. Rozmawiałyśmy o rzeczach prostych, ale w tej prostocie było więcej prawdy niż w latach naszych uprzejmych pogawędek.
Po tygodniu znów do niej pojechałam. Potem jeszcze raz. I kolejny. Z czasem nauczyłam się jej ciszy. Zaczęłam ją słyszeć – jak opowieść, której wcześniej nie rozumiałam.
Mama nie zmieniła decyzji. Nie chciała leczenia. Nie chciała walczyć. Ale nie była już sama. Była z nami. Po swojemu. Z Maćkiem, moim synem, rysowaliśmy dla niej obrazki. Zosia wysyłała nagrania z prób pianina. Mama śmiała się, płakała i mówiła, że ich kocha. Nic więcej.
Odeszła trzy miesiące później. W nocy. Po cichu. Pogrzeb był skromny, taki, jak chciała. A ja stałam nad jej grobem i po raz pierwszy nie płakałam z żalu, tylko z wdzięczności, że pozwoliła mi być przy niej do końca. Mama zawsze robiła wszystko po cichu. Ale teraz… chcę słyszeć każdy jej szept.
Anna, 40 lat
Czytaj także:
- „Z testamentu ojca dowiedziałam się o mrocznej przeszłości matki. Moja wizja idealnej rodziny runęła jak domek z kart”
- „Ledwo skończyłem 30-stkę, a już zostałem samotnym ojcem z 2 dzieci. Nie mogę nawet winić za to mojej żony”
- „Wszyscy liczyliśmy na hojny spadek, ale matka zakpiła z nas zza grobu. Przez lata zmienialiśmy jej pieluchy na marne”