Reklama

Nie wiem, kiedy dokładnie to się zaczęło. Może wtedy, gdy zamiast studiów wybrałam pracę, a może jeszcze wcześniej – kiedy miałam pięć lat i obcięłam sobie grzywkę do połowy czoła. W każdym razie moja mama zawsze wiedziała lepiej. Lepiej, z kim się spotykać, co jeść, w co się ubierać i jak długo trzymać ziemniaki w garnku. To się nie zmieniło nawet wtedy, gdy miałam własne mieszkanie, rozwód za sobą i dorosłego syna na studiach.

Aż do tamtego popołudnia, kiedy stanęłam z nią twarzą w twarz w kuchni i nie wytrzymałam. Bo ileż można? Są takie momenty, kiedy człowiek musi wybrać. Nawet jeśli to miałoby oznaczać kilka tygodni milczenia.

Miałam dość

– I co ty znowu na siebie włożyłaś? – mama uniosła brwi, patrząc na mój sweter z lekkim rozbawieniem. – Wyglądasz jak pogięta poduszka.

– Jest wygodny – odpowiedziałam krótko, poprawiając rękawy.

Wygodny to może być dres do spania. A nie coś, co się zakłada do ludzi.

Westchnęłam. Znowu. Od momentu, gdy tylko przekroczyłam próg jej mieszkania, minęło może pięć minut, a już zdążyła skomentować mój wygląd, buty i torbę.

– Mamo, przyszłam pogadać, a nie prezentować się na wybiegu.

– A ja tylko mówię, co widzę. Nie możesz tego znieść, bo prawda cię boli. Taki typ.

– A ty masz jakiś obowiązek oceniać wszystko, co robię? – spojrzałam na nią ostrożnie.

– Ja ci źle życzę? Martwię się o ciebie. Z taką fryzurą i bez faceta… – potrząsnęła głową. – W twoim wieku kobieta powinna dbać o siebie. Albo mieć jakiegoś towarzysza na spacer.

– Nie mam psa, jeśli o to ci chodzi – powiedziałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Mama zmrużyła oczy.

– Wiesz, ja ci współczuję, ale jak się człowiek sam pcha w samotność…

– Wiesz, co, może po prostu napijemy się herbaty, zanim zaczniesz mnie uświadamiać, że znowu zawaliłam życie?

– Ja? Ja tylko rozmawiam. Ale jak nie chcesz słuchać, to po co przychodzisz?

Czułam, że coś we mnie pęka.

Spojrzała na mnie zaskoczona

Usiadłam przy kuchennym stole. Mama postawiła przede mną filiżankę z herbatą.

– Tylko nie mów, że nie słodzisz, bo przecież kiedyś zawsze słodziłaś. Jak wszystko inne w życiu – ironizowała, opierając się o zlew.

– Od lat nie słodzę. Ale kto by to zapamiętał, prawda? – mruknęłam, mieszając łyżeczką.

– Widzisz, o to chodzi. Człowiek się stara, coś przygotuje, zrobi, a ty zaraz z pretensją.

– Ja z pretensją?! – parsknęłam.

– No tak! Bo jak się do ciebie odezwę, to od razu robisz się jak osa. A przecież ja tylko chcę dobrze. Ale ty zawsze musisz wszystko odebrać jak atak.

– Mamo, powiedziałaś, że wyglądam jak pogięta poduszka.

– Bo tak wyglądałaś! Przepraszam, że nie będę cię karmić kłamstwami. Może dlatego ci faceci cię zostawiają, bo nikt ci nie powie prawdy, to potem się dziwisz.

Zamknęłam oczy. Poczułam, jak serce mi przyspiesza. Czułam, że jestem o krok od zrobienia czegoś, czego jeszcze nigdy nie zrobiłam.

Nie masz prawa tak mówić – powiedziałam cicho. – Nie wiesz nic o tym, co przeżyłam. O tym, co czułam, kiedy zostałam sama. Ty tylko oceniasz. Non stop. Nawet, teraz kiedy przyjeżdżam tylko na chwilę. Wszystko potrafisz zmienić w wyrzut.

Mama spojrzała na mnie zaskoczona, jakby nie była przyzwyczajona, że stawiam granice.

– Ja tylko...

– Nie kończ. Nie tłumacz się. Po prostu wysłuchaj.

Pierwszy raz w życiu mówiłam do niej jak do równej sobie.

Powiedziałam, co myślę

– Mam już dość chodzenia na palcach – zaczęłam spokojnie, ale głos miałam napięty. – Dość tych twoich docinek. Tego „dla twojego dobra”, „ja tylko się martwię”. To nie jest troska. To kontrola, złośliwość i ustawiczne przypominanie mi, że w twoich oczach nigdy nie jestem wystarczająca.

– Jak ty się do mnie odzywasz?! – mama odłożyła ścierkę na blat i zamarła. – Przecież ja cię wychowałam. Sama, bez ojca. Dwoiłam się i troiłam!

– Tak, wychowałaś mnie. I jestem ci za to wdzięczna. Jednak to nie daje ci prawa, żeby całe życie mi wypominać każdy wybór, który ci się nie podobał.

– Bo to nie były dobre wybory! Mogłaś zostać na studiach, mogłaś nie wychodzić za tego Piotra, mogłaś…

– To były moje wybory! Moje życie! Ty zawsze byłaś zawiedziona, że nie jestem tobą. Nie mam twoich ambicji, nie robię rosołu bez kostki, nie wieszam firanek co miesiąc.

– O, przepraszam! Teraz to już obrażasz!

– Może wreszcie ktoś musi powiedzieć prawdę. Przestań mnie nieustannie poprawiać. Nie jestem dzieckiem. Mam swoje lata, swoje błędy i swoje sukcesy, o których nawet nie wiesz, bo nie pytasz.

Mama spuściła wzrok, jakby szukała ratunku w podłodze.

– Zawsze tylko chciałam, żebyś miała lepiej ode mnie.

– To może trzeba było po prostu czasem mnie pochwalić, zamiast wiecznie krytykować. Jedno „jestem z ciebie dumna” znaczy więcej niż tysiąc twoich porad.

Zapanowała cisza. I pierwszy raz... mama nie miała gotowej odpowiedzi.

Przestałam się bać

Mama usiadła ciężko przy stole, jakby te słowa, które usłyszała, odjęły jej siły. W jej oczach pojawiło się coś, czego dawno nie widziałam – nie złość, nie ironia, ale bezradność.

– Nie wiedziałam, że aż tak to widzisz... – powiedziała cicho. – Myślałam, że jesteś po prostu… przewrażliwiona.

– Może dlatego, że nigdy nie przyszło ci do głowy, że twoje słowa ranią. Ty po prostu mówisz, co myślisz. Jakbyś miała prawo.

– Bo ja tak byłam wychowana – mruknęła, patrząc w okno. – Matka też mnie nigdy nie chwaliła. Mówiła: „nie chwal dnia przed zachodem słońca”. A ojciec… – machnęła ręką. – On nawet nie wiedział, że mam urodziny.

– I dlatego ty też nie potrafisz? – zapytałam, z nutą współczucia, ale bez rezygnacji. – Przekazujesz dalej ten sam chłód, tę samą złośliwość, jakby to było dziedziczne?

– A ty co? Idealna jesteś? – uniosła się. – Sama nie potrafisz być z nikim na dłużej!

– Nie jestem idealna, ale się staram. I wiesz co? Nauczyłam się jednego – nie muszę cię uszczęśliwiać kosztem siebie. Nie muszę ci nic udowadniać.

– Czyli co? Chcesz, żebym przestała się odzywać?

– Nie. Chcę, żebyś zaczęła mnie traktować jak dorosłą kobietę. Nie jak nieudane dziecko. Chcę, żebyś przestała wbijać mi szpilki pod płaszczykiem troski.

Zapadła cisza. Mama siedziała nieruchomo. Miała dłonie zaciśnięte w pięści. A ja czułam, jak po raz pierwszy od lat... mówię bez strachu.

Przyznała mi rację

– Nie umiem inaczej – odezwała się mama po chwili milczenia. Jej głos był przygaszony. – Ty się złościsz, ale ja po prostu… nie znam innego sposobu na okazywanie troski.

– Wiem. I właśnie dlatego chcę to zatrzymać. Bo ja już nie chcę się wiecznie tłumaczyć z tego, kim jestem. Nie chcę odwiedzać cię z duszą na ramieniu, nie wiedząc, czy znowu usłyszę, że mam zmarszczki albo że jem za dużo chleba.

To są takie głupstwa... – burknęła.

– Nie dla mnie. Dla mnie to wszystko składa się na jedną, bardzo nieprzyjemną całość. Mamo, ja cię kocham, ale nie chcę już tego więcej. I nie muszę. Mam prawo wyznaczyć granicę.

– Czyli co? Przestaniesz przyjeżdżać? – zapytała z przekąsem.

– Nie, jeśli zrozumiesz, że potrzebuję szacunku. Że nie musimy się zgadzać, ale możemy się słuchać. A jeśli nie potrafisz rozmawiać bez sarkazmu i tych twoich „uwag”, to rzeczywiście, będę tu rzadziej.

Mama wbiła wzrok w stół. Długo milczała. Myślałam, że znowu powie coś w swoim stylu, coś w rodzaju: „oj, nie przesadzaj”. Ale zamiast tego pokiwała głową.

– Spróbuję... – powiedziała cicho. – To nie będzie łatwe.

– Nie oczekuję, że zmienisz się w tydzień. Ale zacznij. Choćby od tego, żeby czasem po prostu mnie posłuchać. Bez komentowania.

Wzięła łyk zimnej herbaty i westchnęła.

Masz rację. Może za dużo mówiłam, a za mało słuchałam.

Spojrzałyśmy na siebie inaczej. Nie jak matka i córka w wiecznej bitwie. Jak dwie kobiety, które chcą się jeszcze odnaleźć.

Poczułam się lekko

Dni po tej rozmowie były... dziwne. Mama dzwoniła rzadziej. Gdy już to robiła, mówiła prosto, bez przekąsów, jakby musiała ważyć każde słowo. Z początku podejrzewałam, że to cisza przed burzą, że w końcu pęknie i znów usłyszę, że „taka z ciebie niezależna, ale makaron zawsze przypalasz”. Ale nie. Kiedy miesiąc później odwiedziłam ją z niespodziewanym obiadem, powitała mnie bez komentarza na temat mojej fryzury. Po prostu – uśmiechnęła się i powiedziała:

Fajnie, że wpadłaś. Zrobiłam ci jabłecznik. Taki, jaki lubisz.

Usiadłyśmy razem w salonie. Jadłyśmy ciasto i piłyśmy herbatę. Mama w końcu zerknęła na mnie z ukosa.

– A tamten... Jak mu było? Rafał? Coś się jeszcze odezwał?

– Nie. I dobrze. Mam dość niedojrzałych facetów. Zresztą... teraz uczę się, że sama dla siebie też mogę być wystarczająca.

Mama kiwnęła głową. Nie rzuciła żadnego kąśliwego „no nareszcie”, tylko wzruszyła ramionami i powiedziała:

Dobrze mówisz. Dobrze, Kalinko.

Tego dnia wyszłam od mamy z lekkością, jakiej nie czułam od lat.

Kalina, 48 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama