„Mama od zawsze wpajała mi wartości chrześcijańskie. Nie zawiodłam się na tym, bo wymodliłam sobie męża jak z obrazka”
„Próbowałam absolutnie wszystkiego, żeby kogoś poznać: nie odpuszczałam żadnej okazji do wyjścia na domówkę, bywałam regularnie na imprezach i występach muzycznych, siedziałam na różnych apkach do randkowania”.
Od dziecka rodzice wpajali mi przekonanie, że Bóg powinien być centrum mojego życia.
– Pieniądze to nie wszystko, przychodzi i odchodzi, z ludźmi bywa podobnie. Natomiast wiara zawsze pozostaje niezachwiana – tak tłumaczyła mi mama.
Ciągle byłam sama
Trudno było odmówić jej racji. Rzeczywiście, te wszystkie rzeczy, które kiedyś odciągały mnie od wiary, później zawsze okazywały się złudne. Gonitwa za kasą, rozpoznawalnością czy próbami zaimponowania innym nigdy nie przynosiła mi prawdziwej radości.
W czasie studiów wreszcie uporządkowałam swoje życiowe cele i wiedziałam już, czego naprawdę chcę – moim marzeniem było stworzenie własnej rodziny. Jasne, że się rozwijałam i pracowałam, co sprawiało mi dużą frajdę. Zdobywałam wykształcenie jako dietetyczka i myślałam o własnym gabinecie w przyszłości. Ale nie robiłam tajemnicy z tego – ani przed sobą, ani przed innymi – że kariera zawodowa nie jest dla mnie najważniejsza. Czułam, że prawdziwe spełnienie znajdę dopiero jako żona i mama.
Wprowadzenie w życie tych założeń okazało się o wiele bardziej skomplikowane. Dyplom uczelni zdobyłam jako singielka. Co więcej, do tej pory nie doświadczyłam prawdziwego związku z facetem. Podczas gdy moje przyjaciółki budowały poważne relacje, dzieliły mieszkania z ukochanymi, a niektóre nawet planowały śluby, ja utykałam na etapie drugiej randki.
Nie wiedziałam co robić
Często to właśnie moje silne przywiązanie do religii stawało na przeszkodzie. Miałam poczucie, że ten aspekt mojego życia odstrasza wielu kandydatów na partnera. Oczywiście godziłam się z tym – nie zamierzałam być z kimś, kto nie podziela moich zasad. Mimo to czułam smutek. W końcu moja religijność nikomu nie szkodziła, wręcz odwrotnie…
Coraz intensywniej rozglądałam się za drugą połówką. Dobijała mnie myśl, że w wieku dwudziestu sześciu lat wciąż nie miałam za sobą żadnych romantycznych doświadczeń. Kiedyś wydawało mi się, że o tej porze będę już mężatką… No ale życie okazało się bardziej skomplikowane!
Próbowałam absolutnie wszystkiego, żeby kogoś poznać: nie odpuszczałam żadnej okazji do wyjścia na domówkę, bywałam regularnie na imprezach i występach muzycznych, siedziałam na różnych apkach do randkowania, a raz czy dwa dałam się nawet namówić na spotkanie z nieznajomym! Niestety bez skutku – zero efektów.
– Dlaczego nikogo nie mogę znaleźć? Wydaje mi się, że mam sporo do zaoferowania… – westchnęłam, opowiadając koleżance o kolejnym nietrafionym spotkaniu.
– Wiesz, może trochę za dużo oczekujesz? W dzisiejszych czasach trudno spotkać chłopaka w podobnym wieku, który byłby wierzący.
– Właściwie tylko tego szukam! Czy to naprawdę aż tyle? Nie wyobrażam sobie związku z kimś, kto jest niewierzący albo lekceważy moje podejście do wiary – odpowiedziałam poddenerwowana.
Czułam się bezradna
– Rozumiem o co ci chodzi, ale możliwe, że właśnie to sprawia ci kłopot – odpowiedziała ze zrozumieniem przyjaciółka. – Słuchaj, a co byś powiedziała na spotkanie w katolickim gronie? – rzuciła nieoczekiwanie.
– No nie jestem przekonana… Owszem, wiara jest dla mnie ważna, lecz takie wydarzenia nigdy mnie specjalnie nie interesowały – odparłam bez większego zapału.
– Przynajmniej spotkasz osoby, które wyznają podobne wartości co ty.
„W sumie coś w tym jest. Czemu nie spróbować?”, przeszło mi przez myśl. Jednak ten pomysł szybko odszedł w niepamięć, gdy pochłonęły mnie plany związane z pielgrzymowaniem na Jasną Górę.
Ten okres wspominam naprawdę ciepło. Dawał mi okazję do przemyśleń i spojrzenia w głąb siebie. Czasem podczas drogi trafiały się nowe znajomości, choć nie to było moim głównym celem. Fajnie było, gdy udało się znaleźć kogoś do rozmowy na kawałek trasy, szczególnie kiedy dopada poczucie osamotnienia i chcesz się z kimś podzielić swoimi myślami.
Podczas wędrówek pielgrzymkowych poświęcałam się głównie duchowym rozważaniom i rozmowom z Bogiem. Nigdy nie traktowałam tych wypraw jako okazji do zabawy, choć niektórzy mogli tak sądzić. Na szlaku często widywałam młodzież, która wykorzystywała pielgrzymkę jako wymówkę, żeby uciec spod rodzicielskiego nadzoru i oddawać się imprezowaniu czy piciu.
Kompletnie nie pojmowałam takiego podejścia, bo przecież to nie o to w tym wszystkim chodziło. Z tego powodu zazwyczaj stroniłam od rówieśników podczas takich wypraw. Ale tym razem wszystko potoczyło się inaczej…
Nie widziałam go wcześniej
Trzeciego dnia pielgrzymowania usłyszałam czyjś głos. Obróciwszy się, zobaczyłam uśmiechniętego chłopaka.
– Hej, zauważyłem, że jako jedna z niewielu młodych osób nie traktujesz tego wyjazdu jak okazji do zabawy – powiedział, patrząc na mnie przyjaźnie.
– Nie chcę brzmieć jak osoba bez luzu, ale przecież jest mnóstwo innych miejsc do imprezowania.
– W punkt! Też tak uważam – stwierdził. – A tak w ogóle, to jestem Adam.
– Ania – przedstawiłam się z uśmiechem. – Bardzo mi miło.
Rozmowa między nami była bardzo naturalna. Okazało się, że Adam, podobnie jak ja, nie jest w związku i mamy tyle samo lat. Mieszka w miejscowości położonej zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od mojej. Oboje właśnie ukończyliśmy edukację na uczelni – on wybrał kierunek fizjoterapii. Zazwyczaj po przejściu kilometra lub dwóch ze spotkanymi po drodze osobami, kończyłam rozmowę, ale tym razem było inaczej. Dyskusja wciąż trwała, a ja wcale nie miałam ochoty jej przerywać.
Kolejne dni pielgrzymowania upłynęły mi u boku Adama. Niektóre chwile wypełniały nasze rozmowy, inne przemierzaliśmy w ciszy, krocząc ramię w ramię. Było jasne, że świetnie się dogadujemy – mieliśmy mnóstwo wspólnych tematów do omówienia, ale przede wszystkim łączyło nas podobne spojrzenie na życie i te same zasady.
Na koniec pielgrzymki zapisaliśmy swoje numery telefonów. Mimo że naprawdę fajnie nam się razem spędzało czas, starałam się nie robić sobie zbyt wielkich planów. Wcześniejsze rozczarowania sprawiły, że podchodziłam do tego dość sceptycznie…
Był uroczy
Adam mile mnie zaskoczył, bo odezwał się telefonicznie parę dni po tym, jak wróciliśmy z pielgrzymki. Zaproponował, żebyśmy zobaczyli się u mnie w mieście.
– Przepraszam, jeśli to zbyt śmiałe z mojej strony, ale jeszcze nigdy nie poznałem kogoś podobnego do ciebie. W dzisiejszych czasach trudno trafić na osobę, która jest jednocześnie interesująca, dowcipna i zdolna, a przy tym szanuje religię i nie kpi z Kościoła – usłyszałam w słuchawce.
– Doskonale rozumiem, o co ci chodzi – odpowiedziałam ze śmiechem.
Świetnie się razem bawiliśmy. Najpierw pograliśmy w kręgle, później zjedliśmy coś dobrego, a przez cały czas gadaliśmy jak najęci – tematów nam nie brakowało!
– Kto by pomyślał, że na pielgrzymce znajdziesz sobie przyszłego małżonka – zaśmiała się przyjaciółka.
– Ej, nie wybiegaj tak do przodu! – skarciłam ją.
– Dobra, dobra, nie chcę niczego wykrakać, ale sama musisz przyznać, że żaden z twoich poprzednich znajomych nie był tak interesujący jak on.
Nie mogłam dłużej tego ukrywać. Na początku podchodziłam do tego bardzo powściągliwie i nie chciałam robić sobie wielkich nadziei, ale rzeczywiście – między nami narodziło się prawdziwe uczucie, które z każdym razem, gdy się widywaliśmy, stawało się coraz silniejsze.
Jestem szczęśliwa
Wspólnie z Adamem stworzyliśmy coś wyjątkowego – relację opartą na głębokim zrozumieniu i wzajemnej trosce. Był kimś więcej niż tylko moim chłopakiem – stał się moim najbliższym powiernikiem. Łączyła nas nie tylko codzienność, ale też wspólne praktyki religijne – chodziliśmy razem do kościoła i dbaliśmy o rozwój duchowy.
To właśnie o takiej miłości zawsze myślałam – która ma mocne fundamenty w wierze i wartościach, a jednocześnie jest pełna ciepła, przyjacielskiej atmosfery i zwyczajnej radości z przebywania ze sobą.
Minął rok naszej znajomości, kiedy Adam postanowił poprosić mnie o rękę. Choć propozycja małżeństwa trochę mnie zaskoczyła, od razu wiedziałam, co odpowiedzieć. Dziś, kiedy minęły już trzy lata od naszego ślubu, wciąż każdego roku wyruszamy na pielgrzymkę do Częstochowy. Te wędrówki nabrały dla nas podwójnego znaczenia – oprócz duchowych przeżyć, są też okazją do wspominania początków naszej miłości i wdzięczności za to szczęśliwe spotkanie.
Spoglądając teraz na moje małżeństwo, przekonałam się, że cierpliwość w poszukiwaniu prawdziwej miłości się opłaca. Zostałam wierna swoim wartościom i nie zgodziłam się na związek z byle kim, żeby tylko nie być samą. W końcu moje modlitwy zostały wysłuchane i Pan Bóg podarował mi cudownego towarzysza życia.
Anna, 30 lat