Reklama

Zawsze lubiłam patrzeć na deszcz. Siadałam w oknie, a moją głowę napełniały wtedy myśli spokojne i melancholijne, ale też w dziwny sposób przyjemne, jakby spadająca z nieba woda zmywała ból i smutek świata. Sądziłam, że uspokaja mnie też widok szarych bloków na osiedlu, ale wydarzenia ostatnich miesięcy zmusiły mnie do zmiany zdania.

Reklama

Podczas wakacji w trakcie górskiej wspinaczki pechowo złamałam nogę. Dostałam szynę korekcyjną i gips na dwa miesiące oraz zwolnienie lekarskie na pół roku. To oznaczało straszną nudę. Pracuję w wydawnictwie, więc mimo wszystko brałam korekty i tym podobne zadania, które można wykonać w domu. Robiłabym je nawet za darmo, byle nie zwariować z braku aktywności. Jednak zlecane prace nie wypełniały mi całego dnia, a ileż można się gapić w telewizor, odmóżdżając się kolejnym durnym programem czy serialem? Dlatego minionej jesieni przez długie kwadranse, czasem godziny, patrzyłam na tonące w deszczu bloki mojego osiedla. Ktoś mógłby pomyśleć, że mam depresję, ale nie – ja czułam spływający wraz z kroplami deszczu spokój. Do czasu…

To tylko niewinna opowieść starych gawędziarzy?

Po dwóch miesiącach na dobre porzuciłam wózek. Od połowy października potrafiłam już swobodnie chodzić o kulach, a potem z pomocą jednej laski. Zwykle spałam do ósmej, leniwie wstawałam, myłam się i jadłam śniadanie. Następnie siedziałam nad pracami wydawniczymi, ale zdarzało mi się skończyć do południa przewidziany na dany dzień zestaw zadań. Dlatego przed obiadem wychodziłam na długi spacer po okolicy, zwykle wokół osiedla, aby nie oddalać się za bardzo od domu, ale jednak rozruszać mięśnie. Owej jesieni dużo padało, pewnie dlatego wreszcie zauważyłam ów fenomen.

Rynny nie są w miastach widokiem częstym. Na wsi – owszem, niemal każdy dach musi jakoś odprowadzać deszczówkę. W sumie sklepienia blokowisk posiadają te same potrzeby, ale zwykle przewody rynnowe są ukryte gdzieś w trzewiach budynku. Czy to klasyczne (jak przeczytałam pewnego wieczoru w internecie: grawitacyjne), czy ciśnieniowe (wykorzystujące różnicę ciśnień pomiędzy powierzchnią dachu a punktem rozprężenia) – z punktu widzenia mieszkańca są szeroką rurą, wmurowaną w ścianę, szumiącą jednostajnie podczas opadów. Większość z nas nie zdaje sobie sprawy, jakie ilości wody spływają tuż obok. Jednak wystarczy policzyć – pomnożyć powierzchnię dachu przez spodziewany opad na metr kwadratowy – aby wyobrazić sobie ten miejski wodospad.

Akurat wracałam ze spaceru do domu i przechodziłam obok rogu mojego „klocka” z wielkiej płyty. Poślizgnęłam się na mokrym chodniku i runęłam jak długa. Byłam zaskoczona, zła i obolała, tak że dobre dwie minuty leżałam, zbierając siły do wstanie. Nikogo w pobliżu nie było, żaden dobry samarytanin nie wyrósł jak spod ziemi, żeby mi pomóc. Dzieciaki o tej porze siedziały jeszcze w szkole, dorośli tkwili w pracy, a wyprowadzający psy emeryci czekali chyba na przyjemniejszą aurę. Byłam więc zdana na siebie. Doczołgałam się jakoś do ściany budynku, wsparłam się na lasce, a barkiem i plecami o mur. I wtedy usłyszałam śpiew rynny…

Zobacz także

W wiosce, z której pochodzę, utrzymuje się przesąd dotyczący deszczu i rynien. Wedle opowieści starych gawędziarzy należy bezwzględnie unikać zmoczenia wodą z rynny, nie wolno nawet stać w powstałej z niej kałuży. Deszcz miał bowiem wypłukiwać z powietrza wszystko, co dobre i co złe. To dobre nie należało do nas, więc nie mieliśmy prawa tego zabierać; lepiej, aby wsiąkło w ziemię i zapewniało jej urodzaj. A tego złego powinniśmy unikać z rozsądku. Nawet moja mama, kobieta zwykle bardzo praktyczna i niechętna przesądom, krzyczała na mnie, jeśli weszłam w wodę pod rynną. Dziwiłam się – czemu zwykła kałuża, taka nie pod rynną, była mniej groźna, skoro powstawała z tego samego deszczu?!

Tak czy siak, gdy w tamtej chwili wspierałam się o ścianę mojego bloku, za warstwą betonu nie miałam cienkiej, domowej rynienki, tylko rurę ponad metrowej średnicy, którą mknęły hektolitry wody. Coś zza tej ściany zaczęło mnie wołać, lecz nie jak zwykle w deszczu: odlegle i melancholijnie, tylko głośno, boleśnie, żałośnie. I wtedy przed oczami wyrosły mi obrazy cierpienia: ludzi chorych i okaleczonych dużo ciężej ode mnie, skazanych na samotność, biedę i beznadzieję. Słowem: wszystkie wyrzutki społeczeństwa, jakich w mieście było aż nadto.

Upadłam znowu i zaczęłam płakać. Po kilku minutach znalazł mnie pan Alojzy, zażywny emeryt z piątego piętra. Dokładniej mówiąc, to odnalazł mnie Wąsacz, wścibski york sąsiada. Psiak przyciągnął do mnie swojego pana, a ten postawił mnie na nogi i odprowadził do mieszkania. Potem musiał wyjść, ale pół godziny później wrócił z kanapkami i ziołami na uspokojenie.

– Dobrze, że się panience nic nie stało.

– Bardzo panu dziękuję – odparłam. – Nie wiem, jak to się mogło stać. Przewróciłam się i…

– Każdemu się zdarza. I to tak niefortunnie, przy rynnie…

Spojrzałam na niego zdziwiona.

– No, na rogu budynku jest rura odpływowa.

– Co pan ma na myśli? – zapytałam.

– A nic, dziecko. Po prostu cieszę się, że mieszkam po drugiej stronie…

Nie mogłam już nic od niego wyciągnąć. Pan Alojzy zaczął zbierać się do wyjścia. Zapisałam jego numer telefonu, na wypadek kolejnej potrzeby i serdecznie mu podziękowałam. Potem się zdrzemnęłam, zmęczona nieprzyjemną przygodą.

Śniłam prawdziwy koszmar. Widziałam w nim bardzo dokładnie cierpienia ludzi z naszego bloku. Zdaję sobie sprawę, że brzmi to absurdalnie, ale po obudzeniu wiedziałam o samobójstwie chłopaka spod szóstki na pierwszym piętrze, nowotworze kobiety spod osiemnastki dwie kondygnacje wyżej i czułam emocje rodziny eksmitowanej z mieszkania numer trzydzieści. Gdyby nie wzmianka pana Alojzego o rynnie, pewnie złożyłabym te majaki na karb zmęczenia i działania leków przeciwbólowych. Ale przykra myśl już zakorzeniła się w mojej głowie i zmusiła do działania.

Trzymam się z dala od rynien. Deszczu też już nie lubię!

Poszperałam w internecie i znalazłam historię samobójcy oraz wzmiankę o eksmisji (jakiś działacz lokalny podobno się za wyrzucaną rodziną wstawiał, ale bezskutecznie). Przy okazji znalazłam jeszcze trzy inne smutne historie, które wydarzyły się w naszym bloku. Włamanie połączone z pobiciem mieszkańca, śmierć z powodu otrucia przeterminowanymi lekami i jeszcze jedno samobójstwo. O raku sąsiadki po prostu sobie przypomniałam: przed wypadkiem przecież sama przynosiłam jej zakupy, gdy ból nie pozwalał jej wstać z łóżka.

Związek tych tragedii był oczywisty: wszystkie wydarzyły się w mieszkaniach na północno-zachodnim rogu budynku – tam, gdzie w ścianie przebiegał odpływ rynnowy. Niemal słyszałam dawne przestrogi matki: „Nie taplaj się w kałuży przy rynnie, bo coś się do ciebie przyczepi!”.

Mimo później pory wyszłam na korytarz i dokuśtykałam na drugi koniec korytarza, do nieszczęsnego rogu. Były tu tylko okna i ściany pechowego mieszkania (obecnie stoi puste, dzięki Bogu). Nawet postawione na parapecie kwiaty zwiędły, mimo że wyczułam dłonią wilgoć w ich doniczkach. Na zewnątrz deszcz nadal padał, a ja wyraźnie słyszałam szum wody za ścianą. Podeszłam i dotknęłam muru w miejscu najbliższym rurze…

Znaleźli mnie studenci, wracający nad ranem z imprezy. Siedziałam przy windzie, bełkocząc bez sensu.

– Nie podchodźcie, bo się do was przyczepi! – jęczałam podobno. – To nie pech spływa wodą, tylko ludzki smutek. A smutek przyciąga smutek, cierpienie rodzi cierpienie. Ten ból, te samobójstwa, nawet rak… Nie dotykajcie ściany! Bo się do was przyklei!

Studenci wiedzieli, gdzie mieszkam, zaciągnęli mnie do domu i położyli do łóżka. Całe szczęście, że nie wezwali pogotowia, bo rano straszny smutek mi przeszedł. Minął też deszcz i czułam, że ból w takie dni omija nawet pechowe mieszkania na rogu.

Reklama

Nie wiem, co z moją wiedzą zrobię. Przecież blok musi posiadać jakiś system odpływu, a sama rynna nie tworzy zła; po prostu kieruje je z jednych miejsc w drugie. Administracja wyśmieje moją opowieść, do poważnych mediów też nie mam co iść. Dlatego tylko odradzam chętnym kupno mieszkania na rogu (gdyby ktoś pytał mnie o zdanie). Nie lubię też już patrzeć na deszcz, bo czuję, że spadająca z nieba woda dosłownie zmywa ból i smutek świata

Reklama
Reklama
Reklama