„Mama poświęciła dla mnie wszystko, więc nie mogę jej zostawić samej. Przez to moje życie miłosne to 1 wielki dramat”
„Michał odpisał, że czeka. Aż się uśmiechnęłam do siebie. Zaczęłam się szykować. Wyszłam z domu po cichu, jakby mama miała podsłuch zainstalowany pod moją wycieraczką. Telefon zadzwonił, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi”.

- Redakcja
Mama zawsze mówiła, że zrezygnowała ze wszystkiego, żeby mnie wychować. Mówi to nadal. Z rozrzewnieniem wspomina, jak nie poszła do pracy w szkole językowej, bo „ktoś musiał zaprowadzać Wioletkę na rytmikę”. I że nie miała nigdy drugiego dziecka, bo „Wioletka była delikatna i wymagająca”. A teraz... teraz moja kolej. I właśnie dlatego moje randki kończą się zawsze w tym samym miejscu – na przystanku tramwajowym, gdzie łapię ostatni kurs do mamy, żeby pomóc jej przy zmianie opatrunku na nodze, która „jakoś dziwnie się goi”.
Miałam jednego poważnego faceta. Miał na imię Darek. Kochałam go. Jednak dla mamy był „niewychowany”, bo nie zdejmował butów w przedpokoju. Do dziś nie wiem, czy bardziej żałuję, że odszedł, czy tego, że nie miałam odwagi mu powiedzieć: zostań.
Myślałam, że coś jej się stało
– Chyba umieram – usłyszałam w słuchawce, zanim zdążyłam powiedzieć „halo”.
Spojrzałam na zegarek. 7:04. Sobota. Jedyne wolne przedpołudnie w tygodniu.
– Mamo, co się stało?
– Boli mnie tu… – zawiesiła głos. – Z lewej strony. Pod żebrami. Tak pulsuje. Myślę, że to może trzustka. Albo nerka. Może zator?
– Może głód, mamo. Jadłaś coś wczoraj?
– A kto miał mi zrobić? Twoje ziemniaki z koperkiem to ostatnie, co przełknęłam w środę.
Westchnęłam i usiadłam na łóżku.
– Mam dzisiaj spotkanie z Michałem. Pamiętasz? – spróbowałam, ale już wiedziałam, że to na nic.
– Spotkanie? O tej porze? Kto się spotyka o świcie?! Dziecko, ja ci tylko mówię, że mogę nie dożyć wieczora. Może to zawał. Gdybyś miała dzieci, zrozumiałabyś.
– Już jadę, mamo – powiedziałam bezbarwnym tonem i zerwałam się z łóżka.
Michał napisał SMS-a dziesięć minut później:
„Jutro też jest dzień. Może wtedy się uda?”.
Nie odpisałam. I tak nie miałam pewności, czy mama nie wyczuje telefonu i nie zadzwoni po raz drugi z czymś w stylu:
„Już nie boli, ale może to był ostatni ból w moim życiu”.
Kiedy otworzyłam drzwi do jej mieszkania, leżała na kanapie, owinięta kocem, z herbatą w ręku.
– Dobrze, że jesteś. Gdyby nie ty, już by mnie tu nie było – westchnęła, wlepiając we mnie swoje szkliste oczy.
– Trzustka, nerka, zawał… i malinowa herbata. Klasyka.
– Nie kpij. Umieranie to nie powód do żartów.
Pachniałam apteką
Wróciłam do domu po południu, z siatką pełną leków, które mama „koniecznie musiała mieć na zapas”. Część z nich pamiętałam jeszcze z dzieciństwa – ziołowe krople, które „działają lepiej niż wszystko, co dają teraz te młode lekarki z przychodni”. Zdejmowałam buty w korytarzu, gdy ekran telefonu zamigotał. Wiadomość od Michała:
„Mam nadzieję, że twoja mama czuje się lepiej. Chcesz pogadać?”.
Westchnęłam i odpisałam:
„Dziękuję. Chyba przeżyje. Mam dzisiaj wolny wieczór, jeśli to aktualne”.
Po dziesięciu minutach już dzwonił.
– Cześć. Myślałem, że już zupełnie się zmyjesz z mojego życia.
– Przepraszam. U mnie… sprawy są trochę skomplikowane – powiedziałam, starając się nie brzmieć jak ofiara.
– Twoja mama to ta starsza pani, która kiedyś cię śledziła?
– To był jeden raz – jęknęłam. – I nie śledziła. Przypadkiem tam była.
– Jasne. A ten przypadek miał aparat fotograficzny i robił zdjęcia z ukrycia?
Zaśmiałam się, mimo że nie powinnam. Michał był jedyną osobą, która potrafiła mnie rozbroić w mniej niż trzy zdania.
– Może wpadniesz do mnie dzisiaj? Mam wino, ser i zero dramatycznych matek w promieniu kilometra.
– Brzmi jak bajka. Dam znać, jak tylko upewnię się, że mama zasnęła i nie ma ataku serca, udaru ani uczulenia na światło księżyca.
– Czekam, ale tylko do północy. Potem przemienię się w dynię – powiedział i się rozłączył.
Spojrzałam w lustro. Byłam zmęczona, potargana i pachniałam apteką. Zaczęłam się szykować. Cicho, po cichutku. Jak złodziej.
Zacisnęłam powieki
Miałam na sobie sukienkę. Taką, która leżała w szafie od ponad roku, bo „po co się stroić, jak i tak wieczorem do mamy?”. O dziwo, jeszcze się dopinała. Michał odpisał, że czeka. Wino się chłodzi, ser już się grzeje na desce. Aż się uśmiechnęłam do siebie. Wyszłam z domu po cichu, jakby mama miała podsłuch zainstalowany pod moją wycieraczką. Telefon zadzwonił, gdy tylko zamknęłam za sobą drzwi.
– Wioletta? – głos był słaby i pełen cierpienia. – Nie mogę znaleźć mojego inhalatora. Pamiętasz, ten niebieski…
Zacisnęłam powieki.
– Mamo, po co ci inhalator? Przecież nigdy nie miałaś astmy.
– Mogłabym mieć. Czułam dziś lekkie świsty. A gdyby się coś stało, a ty... w szpilkach na mieście?
– Mam buty na słupku.
– Ach, czyli już wychodzisz. No trudno, umierałam wiele razy – westchnęła. – A ja zawsze sama.
– Zostawiłam ci cały zestaw leków i kompot. I pilota do telewizora. Dasz radę, prawda?
– Tylko jeśli nie będzie nic o wojnie ani o zdradach. Nie chcę umierać zła.
– Zmień kanał.
– Dobrze, idź. Może już ostatni raz, kiedy rozmawiamy.
Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech.
– Mamo. Michał czeka. A ja… chciałabym wreszcie mieć coś swojego.
– Masz mnie.
– Wiem. Tylko że może dałoby się mieć i jedno, i drugie?
– Na razie znajdź ten inhalator. Chyba go wyrzuciłam przypadkiem.
Wróciłam. Oczywiście, że wróciłam.
Zaskoczyła mnie
Michał nie pisał już tego wieczoru. Ani następnego. W poniedziałek wysłał krótkie „hej”. Odpisałam po pięciu godzinach. Sama nie wiem, dlaczego tak długo zwlekałam. Może wolałam mieć nadzieję niż przeczytać, że „jednak to nie to”. Tymczasem mama miała nowy temat.
– Śniło mi się, że byłaś w teleturnieju. Z nagrodą główną. Znasz takie? – zapytała.
– Nie. Nie znam.
– No, ty w tym śnie stałaś taka wyprostowana, miałaś sukienkę, tę ładną. Tę, którą kupiłaś, kiedy Darek cię rzucił.
– Miałam ją, zanim mnie rzucił.
– No to widzisz – mama rozłożyła ręce. – Pechowa sukienka.
Zignorowałam. Sięgnęłam po gazetę.
– I wiesz, co było dalej? Wygrałaś. A w nagrodę dali ci... kota. Takiego wielkiego. Persa! Jakbyś całe życie marzyła o byciu starą panną z kotem.
– A nie marzę?
– Oj, żartuję przecież. Może jakby tak się nadarzył jakiś mężczyzna...
– Nie dalej jak trzy dni temu powiedziałaś, że Michał ma oczy jak wąż.
– Bo miał. Tylko nie wszystkie węże są złe. Niektóre są samotne. Też potrzebują miłości.
Spojrzałam na nią. Siedziała owinięta w szlafrok, z kubkiem melisy, z tą swoją bezczelnie niewinną minką.
– A może to ty powinnaś sobie kogoś znaleźć?
Zrobiła minę, jakbym powiedziała, że wyjeżdżam do klasztoru buddyjskiego.
– Ja już swoje przeżyłam. Teraz czas na ciebie. Jednak z tą sukienką bym uważała.
Zaprosiłam go do siebie
Nie wiem, co mnie podkusiło, żeby zaprosić Michała do siebie. Może chciałam udowodnić, że potrafię ułożyć sobie życie mimo mamy, mimo wszystkiego.
– Zupa pomidorowa? – zapytał, wchodząc do kuchni z butelką wina.
– Domowa. Z ryżem jak w przedszkolu.
– Czyli jak lubisz?
– Jak mama lubi.
– A ty?
Zawahałam się. Nie pamiętałam, jaką lubię. Kiedy w ogóle ostatni raz zrobiłam coś tylko dla siebie?
– Nieważne – mruknęłam. – Siadaj. Zaraz podgrzeję.
– Czekaj. – Michał podszedł do mnie i zdjął mi chochlę z ręki. – Nie przyszedłem tu na zupę. Przyszedłem, bo cię lubię. Jak mam konkurować z kobietą, która codziennie cię „umiera” przez telefon?
– To moja mama.
– Wiem. I dlatego się powstrzymuję.
– Myślisz, że ja tego nie widzę? – powiedziałam, odwracając się do niego plecami. – Że nie chciałabym mieć normalnego wieczoru, z facetem, który nie musi czuć się jak niechciany gość w moim życiu?
– To, co teraz? – zapytał cicho. – Dajesz mi szansę, czy mam sobie iść?
– Michał...
– Tylko powiedz szczerze. Bez „ale mama...”.
Spojrzałam na stół. Na parującą zupę. I na drzwi, za którymi była cisza. Nie dzwoniła. Po raz pierwszy.
– Zostań. Proszę.
Moje życie się zmieniło
Kiedy Michał wyszedł po północy, było jakoś dziwnie spokojnie. Leżałam na kanapie i wpatrywałam się w sufit. Telefon leżał obok. Cisza. Żadnych powiadomień, żadnego „Wioletta, coś mi pika w lewym uchu”, „Wioletta, piekarnik dziwnie szumi” albo „chyba właśnie straciłam czucie w nodze”. Była ósma rano, kiedy zadzwoniłam do niej sama.
– Mamo?
– No proszę, córka się odezwała. Już myślałam, że zginęłaś.
– Żyję. I wiesz co? Mam zamiar trochę pożyć. Dla siebie.
– Czyli Michał został na noc?
– Mamo, błagam.
– Co? Pytałam z troski! Dobrze. Cieszy mnie to, naprawdę.
– Serio?
– Serio. Tylko... może przyjdziesz dziś wieczorem? Upiekłam szarlotkę. W razie czego, mam też ten twój jogurt sojowy. Chociaż smakuje jak mokry karton.
– Przyjdę, ale później. Po pracy. I jeśli nie będziesz mi mierzyć ciśnienia co pięć minut.
– Ustalone. Chcę, żebyś była szczęśliwa. I jakby ci ten Michał złamał serce, to mam na niego herbatkę przeczyszczającą. Z terminem ważności 2004.
Zaśmiałam się. Po raz pierwszy od dawna. Bo może to właśnie była miłość. Ta uparta, niedoskonała, złośliwa…i prawdziwa.
Wioletta, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Po rozwodzie czułam się jak własny cień. Przypadkowe spotkanie sprawiło, że na nowo uwierzyłam w miłość”
- „Chciałam wygarnąć ojcu za to, co mi zrobił przed laty. Zamiast ostrej awantury na jego ślubie, odegrałam łzawy dramat”
- „Myślałam, że po śmierci teściowej dostaniemy kasę w spadku. Okazało się, że czekaliśmy na marne, bo wszystko już rozdała”