„Mama wciąż mnie kontroluje, mimo że mam 35 lat i własne dzieci. Wystarczyło to 1 zdanie, żeby skończyć to piekło”
„Znów się poczułam jak piętnastolatka, która czegoś nie dopilnowała. Która zawiodła. I której nie wolno mieć swojego zdania. Tak wygląda mój każdy dzień. Gdy tylko próbuję być samodzielna, mama daje mi do zrozumienia, że sobie nie radzę”.

- Redakcja
Mam dwójkę dzieci, męża, dach nad głową. Czyli wszystko, co „powinnam” mieć, by być szczęśliwa. Przynajmniej tak by powiedziała moja mama. Tylko nie jestem. A przynajmniej nie do końca. Bo moja mama... mama wciąż mnie kontroluje, jakbym była nastolatką. Jakbym nie miała prawa do swoich decyzji, emocji, nawet ubrań.
Mieszkamy w szeregowcu na obrzeżach miasta – niby spokojnie, ładnie, dzieci mają gdzie się bawić. Dom kupiliśmy trzy lata temu. Częściowo za swoje, częściowo na kredyt. A częściowo... no właśnie, mama „dołożyła się”, jak sama lubi to podkreślać. I teraz myśli, że wszystko, co się dzieje w tym domu, to też jej sprawa. Dałam jej klucze. Przekonała mnie, że „tak będzie wygodniej”, „na wypadek jakiegoś wypadku”... Gdyby coś się stało. Naiwnie uwierzyłam, że będzie je miała tylko „na wszelki wypadek”. Jednak ona potrafi wejść, kiedy mnie nie ma. W zeszłym tygodniu weszła rano, kiedy robiłam dzieciom śniadanie. Prawie zawału dostałam.
– Znowu dałaś Zuzi sok? – mama podeszła do blatu. – Przecież ci mówiłam, że to szkodzi.
– To tylko trochę... – próbowałam się tłumaczyć.
– Trochę? Trochę dziś, trochę jutro i będzie miała próchnicę. Ja bym jej zrobiła kompot. Z domowych jabłek, nie z tych marketowych syfów – rzuciła oburzonym tonem.
Marek tylko na mnie spojrzał. Wiedział, że znów odpuściłam.
– Nie mamy domowych jabłek – powiedziałam cicho.
– To trzeba było wziąć z piwnicy, przecież ci przywiozłam ostatnio. Zapomniałaś? – jej twarz zadrgała z udawanym współczuciem.
A ja znów się poczułam jak piętnastolatka, która czegoś nie dopilnowała. Która zawiodła. I której nie wolno mieć swojego zdania. Tak wygląda mój każdy dzień. Gdy tylko próbuję być samodzielna, mama daje mi do zrozumienia, że sobie nie radzę.
Zawsze byłam grzeczna
– Zmieniasz znowu układ w kuchni? – spytał Marek, wchodząc z pracy. – Bo chyba ta przyprawa nigdy nie stała obok kawy...
Stał z torbą na ramieniu, ale nie witał mnie buziakiem, tylko patrzył na blat, jakby był dowodem zbrodni.
– Mama była – powiedziałam cicho.
– Znowu?! – Marek rzucił torbę na podłogę. – I co? Wparowała bez zapowiedzi jak do siebie?
– Tylko na chwilę. Zostawiła słoiki. I... przestawiła przyprawy.
– To nie jest jej dom! – uniósł głos. – Ona nie ma prawa grzebać w naszych rzeczach.
– Przecież mówiłam, że tylko...
– Tylko co? – przerwał mi ostro. – Ona cię traktuje jak dziecko! Jak kucharkę do wnuków! Przychodzi, jak jej się podoba, komentuje wszystko, a ty tylko: „mama taka jest”, „mama chce dobrze”. A co ja? Mam udawać, że mnie to nie denerwuje?!
Zamilkłam.
– Czasem żałuję, że w ogóle jej pozwoliłam tu wchodzić – wyrwało mi się.
I od razu żałowałam. Bo Marek patrzył na mnie tak, jakby usłyszał to pierwszy raz. Jakby zobaczył mnie naprawdę.
– To może wreszcie coś z tym zrobimy? – rzucił zimno i bez słowa wyszedł z domu.
Zostałam sama. Usiadłam na krześle i wpatrywałam się kuchenny blat. Przypomniałam sobie, że już jako dziecko mama decydowała, z kim mogę się bawić, jakie nosić ubrania. A ja... zawsze byłam grzeczna. Zawsze chciałam być dobra. Dla niej.
Próbowałam się postawić
– Możemy porozmawiać? – spytałam mamę, gdy tylko weszła do kuchni z kolejnym słoikiem ogórków.
– Tylko krótko, bo zaraz muszę jechać po twojego ojca do przychodni – rzuciła, stawiając słoik na blacie. – Coś się stało?
Wzięłam głęboki wdech.
– Nie chcę, żebyś przychodziła bez zapowiedzi. I żebyś przestawiała rzeczy w moim domu. Nie czuję się tu wtedy jak u siebie.
– Jak to „przestawiała”? – zmarszczyła czoło. – Przecież tylko ułatwiam ci życie. Tam, gdzie masz teraz przyprawy, to w ogóle nie ma sensu.
– Ale to mój dom – powiedziałam cicho. – I chcę sama o tym decydować.
Popatrzyła na mnie tak, jak kiedyś, gdy w liceum powiedziałam, że nie pójdę na studia medyczne.
– Czy ty się dobrze czujesz? – spytała z przekąsem. – Przecież bez mojej pomocy byś sobie nie poradziła. Kto ci gotuje rosoły, jak dzieci są chore? Kto ci dzieci odbiera z przedszkola, jak jest Marek w delegacji?
– Nie mówię, że mi nie pomagasz. Ale to nie znaczy, że masz prawo wszystko kontrolować.
– Po wszystkim, co dla ciebie zrobiłam... – urwała i odwróciła się do okna. – Nie spodziewałam się tego po tobie. Jak ci tak źle, to może sama sobie wszystko rób.
Stałam przy tej lodówce jak idiotka, która śmiała mieć własne zdanie.
– Nie o to mi chodziło... – szepnęłam.
– Wiem, wiem. Teraz to nie wiesz, czego chcesz – rzuciła mama i wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami.
Tak właśnie kończą się wszystkie moje próby stawiania granic. Szantażem emocjonalnym. Jak zawsze.
Zrobiło mi się niedobrze
Nie chciałam podsłuchiwać. Przysięgam. Kiedy wróciłam po zakupy, drzwi do salonu były lekko uchylone, a mama rozmawiała przez telefon. Poznałam głos ciotki Ireny.
– Mówię ci, Kasia sobie nie radzi. Ona zawsze była taka... miękka. Łatwa do zmanipulowania. A Marek? Pewnie długo z nią nie wytrzyma. Zuzia i Antek jeszcze mali, nie poradzą sobie, jak Marek pójdzie w diabły.
Zrobiło mi się niedobrze.
– Ale Kasia przecież mówi, że jest dobrze... – powiedziała ciotka.
– Bo ona zawsze wszystko ukrywała. Nie potrafi zapanować nad dziećmi, w domu bajzel, w kuchni tragedia, a w małżeństwie? Nie wiem, czy oni w ogóle jeszcze ze sobą rozmawiają. Gdyby nie ja, to już dawno by się to wszystko posypało.
Oparłam się o ścianę, serce mi waliło. Mama naprawdę tak o mnie myślała? Jak o idiotce? Weszłam do salonu. Jej mina, gdy mnie zobaczyła, bezcenna.
– Wszystko słyszałam – powiedziałam spokojnie.
– To nie tak...
– Nie przerywaj. Mówiłaś, że dzieci będą musiały zostać z tobą, jak Marek mnie zostawi. Planujesz przejąć kontrolę nad moim życiem, jakbyś tylko czekała, aż upadnę.
Zbladła. Po raz pierwszy od dawna nie miała gotowej odpowiedzi.
– Tylko chcę wam pomóc... – wyjąkała.
– Nie. Ty chcesz, żebym była od ciebie zależna. Zawsze. Jakbyś się bała, że jeśli będę szczęśliwa, to ciebie już nie będę potrzebować.
I wyszłam. Po raz pierwszy ja trzasnęłam drzwiami.
Śmiałam się przez łzy
– Już nie mogę – wyszeptałam, wchodząc do kuchni przyjaciółki z czerwonymi oczami i torbą w ręce, jakbym właśnie uciekła z domu.
Bożena nic nie powiedziała, tylko od razu podała mi herbatę. I ciasto. A jej spojrzenie – spokojne, jakby wiedziała, że i tak w końcu tu przyjdę.
– Dzieciaki u siostry. Marek... nie wiem, gdzie. Mama mówi, że jak mnie zostawi, to ona się nimi zajmie. Jakby to było oczywiste, że się rozwiedziemy.
– A rozwiedziecie się? – spytała spokojnie Bożena.
Pokręciłam głową.
– Czuję się, jakby moje życie wciąż nie było moje. Nawet jak myślę coś po swojemu, to mam w głowie jej głos. Kiedyś decydowała, w co mam się ubrać, do jakiej szkoły iść. Nie pozwoliła mi na liceum plastyczne, bo „co to za zawód”. Wybierała mi koleżanki, mówiła, z kim mam się nie przyjaźnić.
Bożena się uśmiechnęła.
– Pamiętam. Powiedziała, że mam „zły wpływ”, bo miałam wtedy czerwone paznokcie i chłopaka na motorze.
Zaśmiałam się przez łzy.
– Może miała trochę racji – dodała z błyskiem w oku. – Tylko że teraz to ty jesteś mamą. Masz prawo żyć po swojemu. Może czas przestać być tylko córką... a zacząć być matką dla swoich dzieci?
Zatkało mnie. Słowa proste, ale trafiły tam, gdzie trzeba.
– Boję się. Jakby to brzmiało absurdalnie... Mam 35 lat, a boję się powiedzieć własnej matce „nie”.
– To nie jest absurdalne, ale to nie znaczy, że masz w tym tkwić.
Wtedy zrozumiałam – albo to przerwę, albo moje dzieci będą się bały mnie tak, jak ja boję się jej.
Chciało mi się płakać
Następnego dnia zadzwoniłam do ślusarza. Nie tłumaczyłam, po co. Powiedziałam tylko: „Chcę zmienić zamki. Jak najszybciej”. Miał wolny termin po południu. Dzieci były u sąsiadki, Marek nadal się nie odzywał. W głowie szumiało mi jak przed egzaminem. Ślusarz pracował szybko, profesjonalnie, bez zbędnych pytań. Kiedy skończył, podał mi dwa nowe komplety kluczy. Jeden z nich włożyłam do kieszeni, drugi położyłam na stole. A potem sięgnęłam po telefon.
– Halo? – mama odebrała po trzecim sygnale.
– Zmieniłam zamki. Nie masz już kluczy do naszego domu.
Cisza. Słyszałam, jak mama przestaje oddychać.
– Co?! – krzyknęła w końcu. – Czy ty nie zwariowałaś?
– Nie. Po prostu chcę mieć kontrolę nad swoim życiem. Nad swoją rodziną. Nad domem.
– Po wszystkim, co dla ciebie zrobiłam?! – zawołała. – Ty mnie tak traktujesz?! Wypinasz się na własną matkę?!
– Nie wypinam się. Nadal cię kocham. Ale nie pozwolę ci już mną rządzić. I nie chcę, żeby Zuzia się kiedyś mnie bała tak, jak ja ciebie.
Rozłączyła się. Po prostu. Zostawiła mnie z sygnałem w słuchawce i dziwnym dygotem w dłoniach. Chciało mi się płakać. I krzyczeć. Po raz pierwszy od bardzo dawna. Wieczorem Marek wrócił. Wszedł cicho. Zobaczył nowe zamki. Popatrzył na mnie długo, uważnie.
– Zrobiłaś to? – spytał.
Kiwnęłam głową. Nic nie powiedział. Nie przytulił mnie. Jeszcze nie. Ale został. A to już było coś.
Katarzyna, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Romans z żonatym szefem wydawał mi się przygodą życia. Moja naiwność zaprowadziła mnie na samo dno”
- „Zdradziłem żonę z opiekunką, bo rozczuliło mnie, jak troszczy się o mojego syna. Poszedłem o krok za daleko”
- „Po ślubie mąż chciał mnie trzymać na krótkiej smyczy. Wybiera mi znajomych i sprawdza, gdzie chodzę po bułki”