Reklama

Mam dwóch synów i męża, którego naprawdę kocham. Przez wiele lat myślałam, że stworzyłam normalny dom – z obiadem o siedemnastej, krzykami dzieci, kłótniami o skarpetki zostawione w korytarzu i piątkowymi wieczorami z winem i serialem. Nie idealny. Ale mój. Aż zadzwoniła mama.

Reklama

– Cześć, kochanie – jej głos był słabszy niż zwykle. – Co robicie w niedzielę? Myślałam, że może byśmy razem zjedli rosół.

Przyjechała. Z butelką wina i ciastem z pobliskiej cukierni, które udawało domowe. Była jak zawsze – głośna, pewna siebie, wchodząca w rozmowy jak do własnego mieszkania. Jakby nigdy nie wyszła z roli matki, która wie lepiej. Od kiedy tata zmarł rok temu, mama dzwoniła codziennie. Czasem tylko po to, żeby powiedzieć, że znowu bolał ją kręgosłup albo że zupa jej się przypaliła. Coraz częściej też... przychodziła bez zapowiedzi. I coraz częściej wspominała:

– Tak pusto w tym moim mieszkaniu. Nie masz pojęcia, Agnieszko, co to znaczy wstawać rano i nie słyszeć żadnego głosu. Czuję się, jakbym już nie żyła.

Marek, mój mąż, milczał. Ale widziałam po jego oczach, że go to drażni. Coraz częściej nie mówił nic, tylko zaciskał szczękę i zamykał się w warsztacie. Wtedy, tamtej niedzieli, mama w końcu powiedziała to wprost:

– A gdybym... zamieszkała z wami? Przecież macie ten pokój po babci. I byłoby wam raźniej, prawda? A ja nie chcę umierać sama, Agnieszko. Przecież jestem twoją matką.

Nie odpowiedziałam od razu. Ale coś we mnie pękło. Już wtedy wiedziałam. To się nie skończy dobrze.

W głowie miałam chaos

– Czy ty oszalałaś?! – Marek prawie rzucił kubkiem na blat, ale w ostatniej chwili go postawił.

Stałam w kuchni z ramionami splecionymi na piersi. W głowie miałam chaos. Mama dopiero co wyszła, zostawiając po sobie zapach perfum i to jedno zdanie, które krążyło we mnie jak jakiś wir: „Zamieszkać z wami…”

– Marek, ona nie ma nikogo – zaczęłam cicho. – Siedzi całymi dniami sama. Wiesz, jak to wygląda?

– Wiem. Wiem też, jak będzie wyglądało nasze życie, jeśli się tu wprowadzi – przerwał mi twardo. – Bo to nie będzie już nasz dom. To będzie wasz – twój i twojej matki. Ja tu tylko będę się potykał o jej pantofle!

Zamilkłam. Co miałam mu powiedzieć? Że rozumiem? Że też się tego boję?

– Agnieszka – ciągnął dalej, tym razem ciszej – ty dobrze wiesz, jaka ona jest. Nie odpuści. Nie usiądzie cicho w kącie. Będzie rządzić, będzie wszystko komentować, będzie uczyła nas, jak wychowywać dzieci. Ile razy mam ci to mówić?

– Ale to tylko na chwilę – szepnęłam, choć nawet ja w to nie wierzyłam. – Żeby się ogarnęła. Może się przyzwyczai, może znajdzie coś dla siebie…

– I co jeszcze? Może zacznie tańczyć zumbę i znajdzie faceta? Przestań się oszukiwać! – W jego głosie był gniew, ale i strach.

Patrzyłam na niego i nie wiedziałam, czy walczę o matkę, czy tylko próbuję uciszyć to w środku, co mi krzyczy, że wszystko się sypie. Że tracę coś ważnego. Może siebie? Wieczorem Marek położył się na kanapie, nie całując mnie na dobranoc. A ja siedziałam przy stole, wpatrując się w telefon. Mama wysłała SMS-a: „To co, córeczko? Powiedziałaś już Markowi?” Nie odpisałam.

Byłam rozdarta

Mama przyjechała z trzema walizkami, z czego jedna ledwo się domykała. Pocałowała mnie w policzek, jakbyśmy się nie widziały tygodniami, i rozejrzała się po mieszkaniu z miną inspektora.

– No, no… schludnie tu macie. Tylko dywan w salonie by się przydał jaśniejszy. Ten wasz to już chyba pamięta czasy PRL-u.

Marek stał oparty o framugę drzwi i patrzył na nią, jakby właśnie zobaczył złodzieja, który planuje rabunek. Nie powiedział nic, tylko wyszedł do ogrodu. Michał, nasz młodszy syn, przybiegł podekscytowany.

– Babcia, babcia! Będziesz z nami mieszkać?

– Na razie tak, kochanie – uśmiechnęła się i przytuliła go. – W końcu ktoś tu musi trzymać rękę na pulsie.

Nie wiedziałam, czy się śmiać, czy płakać. Pierwsze dni były… znośne. Mama rzeczywiście się starała. Pomagała w kuchni, prała, wychodziła z dziećmi na spacery. Gdyby ktoś patrzył z zewnątrz, pomyślałby, że wszystko gra. Ale wystarczyło kilka dni, by zaczęła się rozpychać.

– Michał, nie pij tego mleka, jest za zimne! – syknęła rano do syna, zanim zdążyłam zareagować.

– Marek, nie kładź mu telefonu na stół przy jedzeniu. Dzieci nie powinny jeść przy ekranach.

– A ten sos… No cóż. Gdybyś dodał majeranku, byłby zjadliwy – rzuciła kiedyś mimochodem, kiedy Marek ugotował obiad.

Mój mąż nie odpowiadał. Milczał. Ale widziałam, jak zaciska pięści, jak coraz dłużej siedzi w warsztacie, jak coraz rzadziej mnie dotyka. A ja – rozdarta – próbowałam być buforem między nimi. Tylko że coraz częściej czułam, że to ja dostaję rykoszetem.

Ręce mi się trzęsły

Był wieczór, dzieci już spały. Wycierałam naczynia, kiedy usłyszałam Marka mówiącego przez telefon. Siedział w garażu, drzwi uchylone. Z początku nie chciałam podsłuchiwać. Naprawdę nie chciałam. Ale usłyszałam swoje imię.

– ...bo ona nie widzi, co się dzieje. Nie rozumie, że ja nie poślubiłem jej matki – powiedział cicho, ale z takim napięciem, jakby każdy wyraz miał mu rozerwać gardło. – Czuję się jak gość, którego nikt tu nie zapraszał. Jak pies, który nie ma prawa szczekać we własnym domu.

Zamarłam. Oparłam się o ścianę, jakby ktoś właśnie wyrwał mi dywan spod nóg. Serce tłukło mi się jak szalone. Marek mówił dalej, chyba do swojego brata.

– Gdyby nie dzieci, już dawno bym się wyniósł. Ona nic nie widzi. Jej matka rozdaje tu karty, a ja tylko się przemykam. Czuję się, jakby mnie ktoś wymazał z tego domu.

Cicho wróciłam do kuchni. Ręce mi się trzęsły. Patrzyłam na gąbkę w zlewie, jakby to ona miała mi odpowiedzieć, co mam robić. Gdy Marek wrócił, spojrzałam na niego. Milczał. Usiadł przy stole. Ja usiadłam naprzeciwko.

Słyszałam, jak mówiłeś przez telefon – powiedziałam cicho. – Jeśli masz mi coś do powiedzenia, powiedz teraz.

Spojrzał na mnie zmęczonym wzrokiem.

– Chcesz wiedzieć, jak się czuję? Jak pies, który nie ma prawa szczekać we własnym domu – powtórzył znowu. – Próbuję. Naprawdę próbuję. Ale jeśli twoja matka stąd nie zniknie… ja zniknę.

– Ale to moja matka! Nie mogę jej wyrzucić! – krzyknęłam bez zastanowienia.

A mnie możesz? – zapytał spokojnie. I wyszedł.

Zostałam sama przy stole. Tylko zegar w kuchni tykał nieubłaganie.

Matka robiła z siebie ofiarę

– Musimy porozmawiać – powiedziałam do mamy, gdy wieczorem usiadłyśmy przy kuchennym stole.

Zaparzyła sobie herbatę, jakby nic się nie działo, jakby nie zauważyła, że Marek od kilku dni z nami praktycznie nie rozmawia. Jakby ten dom był tylko jej sceną, a my tłem.

– Co się dzieje, kochanie? – zapytała słodko. – Marek znowu chodzi nadąsany? Wiesz, on zawsze był taki... chłodny. Twój ojciec też taki był. Faceci tak mają.

Poczułam, jak coś we mnie pęka.

– On nie jest chłodny, mamo. On po prostu się dusi. Ja też się duszę. To nie działa. Nasze życie się rozjeżdża, odkąd tu jesteś.

Barbara spojrzała na mnie tak, jakby właśnie usłyszała najgorszą możliwą zdradę.

– Czyli co? Chcesz mnie wyrzucić? Z powrotem do czterech ścian? Mam tam siedzieć i czekać aż znajdą mnie martwą? Naprawdę?

– Nie mówię, że masz umierać. Mówię tylko, że coś tu nie działa. Może powinnaś...

– Może powinnam się rozpuścić w powietrzu, tak? Żebyście mogli znowu żyć swoim cudownym życiem bez starej matki. No to super. Naprawdę świetnie się mną zaopiekowałaś.

Zaczęła teatralnie parzyć herbatę, szurając łyżeczką o kubek jakby wbijała mi nią igłę w serce.

– Wiesz co? Nie martw się. Do samotności też można się przyzwyczaić. Człowiek się wszystkiego nauczy. Nawet bycia zbędnym.

Wstała i poszła do swojego pokoju, zamykając za sobą drzwi bez słowa. Zostałam sama przy stole. W duszy miałam burzę. Z jednej strony – żal, litość, współczucie. Z drugiej – złość. Że znowu zrobiła ze mnie tę złą. Że znowu wszystko odwróciła tak, by to ona była ofiarą. A ja? A ja byłam pośrodku. Między matką a mężem. I powoli zaczynałam tracić oboje.

Byłam na skraju wyczerpania

Marek nie wrócił na noc. Rano znalazłam tylko kartkę na stole: „Jestem w hotelu przy trasie. Nie wiem, kiedy wrócę. Muszę przemyśleć, czy to jeszcze ma sens. – M.” Dzieci jadły śniadanie w ciszy. Michał zapytał tylko:

A tata? Gdzie tata?

– Pojechał na kilka dni – skłamałam, zmuszając się do uśmiechu. – Musi odpocząć.

Prawda była taka, że to ja byłam na skraju wyczerpania. Patrzyłam na synów i czułam wstyd. Że im to robię. Że znów wybieram mamę. A może... że nigdy naprawdę nie wybrałam siebie? Wieczorem siedziałam przy stole. Mama weszła do kuchni, już w piżamie, z książką pod pachą. Zerknęła na mnie. Nic nie powiedziała. Przez chwilę stała, potem usiadła naprzeciwko.

On nie wróci, wiesz? – powiedziała cicho. – Znam takich. Jak raz pójdą, to koniec.

Spojrzałam na nią. Zmęczoną. Zmarszczki głębsze niż kiedykolwiek. Ale nie o to chodziło.

– Musisz się wyprowadzić – powiedziałam, z trudem łapiąc powietrze. – Albo zostanę sama.

W jej oczach coś drgnęło. Może cień zaskoczenia, może cień rozczarowania. Może po prostu pierwszy raz mnie usłyszała.

– Ty zawsze wybierałaś siebie – powiedziała po chwili. – Tylko sobie tego nie uświadamiałaś.

Nie odpowiedziałam. Wstała i bez słowa poszła do swojego pokoju. Nie zatrzymałam jej. Nie próbowałam tłumaczyć. Kilka dni później zniknęła. Po cichu, bez pożegnania. Zostawiła tylko słoik dżemu na kuchennym blacie. I parę szalików w szafie. Marek wrócił dwa dni później. Stał w progu, z walizką i niepewnym spojrzeniem.

– Już jej nie ma – powiedziałam. – Ale nie wiem, czy my jeszcze jesteśmy.

Wziął mnie w ramiona. Po raz pierwszy od dawna.

Ale coś się w nas złamało

Od tamtej pory minęło kilka miesięcy. Mama mieszka znowu sama. Odwiedzam ją raz na jakiś czas. Bez dzieci. Bez Marka. Krótkie wizyty. Kawa, sernik, pogoda. Nic głębszego. Nie przepraszam jej. Nie tłumaczę. Nie pytam, czy czegoś potrzebuje. Po raz pierwszy w życiu nie czuję się za nią odpowiedzialna. Z Markiem jesteśmy razem. Ale to już nie jest to samo. Jakby coś się w nas złamało i nie dało się tego skleić. Nie wiem, czy to przetrwa. Próbujemy. Chodzimy na spacery, oglądamy seriale, rozmawiamy o dzieciach. Ale często, gdy zapada cisza, widzę w jego oczach cień tamtych dni. Jakby wciąż nie wierzył, że wybrałam nas.

Agnieszka, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama