Reklama

Mam trzydzieści lat i odnoszę wrażenie, że całe moje życie rozgrywa się na pół gwizdka. Mieszkam w dużym mieście, pracuję jako freelancer — trochę piszę, trochę projektuję, ale głównie udaję, że mam plan. W rzeczywistości żyję z miesiąca na miesiąc, a każda kolejna randka wydaje mi się mniej istotna od poprzedniej. Może dlatego, że żadna z nich nie dotarła nawet do punktu, w którym wypadałoby powiedzieć: „Poznaj moją mamę”.

Reklama

A mama… Mama mieszka na prowincji. Od zawsze sama. Od zawsze silna i nieprzenikniona jak skała. Zawsze robiła wszystko, by niczego mi nie brakowało, ale z czasem zaczęła znikać emocjonalnie. Trochę jakby zamieniła się w cichą, nieczytelną opokę. Nasze rozmowy są krótkie, konkretne. Tylko raz w roku staje się inna i to właśnie wtedy do niej jeżdżę. Pierwszego listopada. Tego dnia siada za kierownicą jak żołnierz na służbie i jedziemy na cmentarz. Co roku to samo: krótki postój pod sklepem, zakup zniczy, potem grób pod drzewem — skromna, samotna mogiła. Mama zapala znicz, poprawia znicz, patrzy. Ja stoję obok jak statysta. Nie pytałem już od lat, kto tam leży. Za pierwszym razem zapytałem. Miała wtedy czerwone palce od zimna i spojrzała na mnie tak, że słowa zamarzły mi w gardle.

– Po prostu ktoś, kogo trzeba pamiętać – powiedziała wtedy.

Od tamtej pory milczę razem z nią. Ale w tym roku... coś mnie ugryzło. Siedzieliśmy już w aucie, silnik terkotał, a ja gapiłem się przez okno na powoli przesuwający się krajobraz.

– Znowu ten sam grób, znowu bez słowa – powiedziałem półgłosem. – Kto to w ogóle jest, mamo?

– Po prostu ktoś, kogo trzeba pamiętać – powtórzyła niemal bez zastanowienia.

I może to przez echo tej odpowiedzi, a może przez fakt, że sam utknąłem w miejscu i zacząłem zastanawiać się, kim właściwie jestem — ale tej ciszy już nie byłem w stanie znieść. Tego roku, pierwszy raz, postanowiłem poszukać odpowiedzi.

Miałem już tego dość

Wróciliśmy z cmentarza w milczeniu. Mama jak zwykle zaczęła odgrzewać bigos, chociaż mówiłem, że nie jestem głodny. Siedziałem przy stole i dłubałem widelcem w talerzu, aż w końcu nie wytrzymałem.

– Ty w ogóle mnie słuchasz? – spytałem, zerkając na nią.

– Słucham. Ale nie muszę odpowiadać.

– A może właśnie powinnaś? – odłożyłem widelec. – Całe życie coś ukrywasz. Nigdy mi nie powiedziałaś, kim był mój ojciec. A teraz ten grób. Kim ja w ogóle jestem, mamo?

Ona zamarła przy zlewie. Stała tak długo, aż myślałem, że w ogóle nie odpowie. W końcu tylko wyłączyła palnik i wyszła z kuchni.

– Świetnie – rzuciłem w pustkę. – Jak zawsze.

Ruszyłem za nią do pokoju. Siedziała na kanapie, jakby ktoś z niej spuścił powietrze.

– Wiesz, czasem mam wrażenie, że jestem tylko jakąś wersją zastępczą. Kimś, kto miał coś zapełnić – powiedziałem cicho. – I nie wiem nawet, co.

Nie odpowiedziała. Patrzyła gdzieś przez okno, jakby moje słowa przeleciały obok niej.

– Może ci się to wydaje nieważne, ale dla mnie to całe życie to jedno wielkie „niewiadomo”. I mam już tego dosyć – dodałem.

Wtedy spojrzała. W oczach nie miała złości. Miała lęk. I coś jeszcze – coś, czego wcześniej u niej nie widziałem. Wstyd? Ale znów milczała. Wyszła. Zostawiła mnie samego z bigosem, z pytaniami i z czymś, co zaczynało we mnie pękać na dobre.

Wymusiłem na niej prawdę

Trzeciego dnia pobytu obudziłem się wcześnie. Matki jeszcze nie było w kuchni — to już samo w sobie było dziwne. Zaparzyłem kawę i z nudów wszedłem na strych. Tam zawsze była graciarnia: stare walizki, puste kartony po odkurzaczach i książki, których nikt już nie czytał. Ale wtedy… wtedy znalazłem coś, czego nie powinienem. Na samym dnie szafy — metalowe pudełko po ciasteczkach. Otworzyłem je, a w środku: czarno-białe zdjęcie niemowlęcia w beciku, kilka dziecięcych rysunków, wyblakły akt zgonu. Tomasz N., data urodzenia: 1985, data śmierci: 1986. Zamarłem. Wziąłem zdjęcie i zszedłem na dół. Matka siedziała przy stole. Patrzyła na parującą herbatę.

– To on, prawda? Tomek? – spytałem, kładąc przed nią fotografię.

Nie od razu spojrzała. Najpierw zamknęła oczy. Potem kiwnęła głową.

– Znalazłeś go – wyszeptała.

– Dlaczego mi nigdy nie powiedziałaś?

Bo to nie twoja historia – odpowiedziała twardo.

– Jak to nie moja? Jestem twoim synem. A on… był moim bratem, tak?

– Nie miałeś o nim wiedzieć – powiedziała chłodno. – Nie chciałam, żebyś żył w jego cieniu.

– Ale ja w nim żyję! Całe życie miałem wrażenie, że coś ukrywasz. I miałem rację – wybuchłem.

Wstała. Wzięła zdjęcie. Patrzyła na nie długo.

– Tomek był moim pierwszym dzieckiem – powiedziała cicho. – I był wszystkim. A potem... potem już nic nie było takie samo.

Stałem jak wmurowany. Czułem, że dopiero zaczynam rozumieć, jak bardzo moje życie było zbudowane na czyimś grobie.

Nic nie będzie takie samo

Była druga w nocy. Leżałem w łóżku, wpatrzony w sufit, próbując ogarnąć myśli. Gdyby ktoś zapytał, co czuję, nie potrafiłbym odpowiedzieć. Żal? Złość? Smutek? Wszystko naraz. Miałem wrażenie, że znam siebie jeszcze mniej niż wcześniej. Wtedy usłyszałem głos. Cichy, przytłumiony. Mama rozmawiała z kimś i chyba nie przez telefon. Zerwałem się z łóżka i stanąłem przy uchylonych drzwiach. Jej głos był drżący, zmęczony.

– On znalazł zdjęcie Tomka. Nie wiem, co mu powiedzieć – szeptała.

Po chwili rozpoznałem głos ciotki Basi.

– Już za późno na milczenie, Iwona. Powinnaś mu była powiedzieć lata temu. On zasługuje na prawdę.

– Ale jak mu to powiedzieć? Jak powiedzieć dziecku, że jednak był tylko cieniem innego? Jak go za to przeprosić?

– Nie był cieniem. Jest twoim synem. Żyje. A Tomek... Tomkowi życia to nie wróci.

Wtedy wszedłem. Obie zamilkły. Matka spojrzała na mnie jak na widmo.

– Powiedzcie mi to w twarz – powiedziałem. – Wszystko. Bez niedomówień.

Basia wstała, jakby chciała wyjść, ale zatrzymałem ją wzrokiem. Mama spuściła głowę.

– Nie jestem już dzieckiem – dodałem. – Nie próbujcie mnie chronić. Bo to nie o mnie chodzi. Chcecie się chronić przed prawdą. Przed sobą.

Nastała cisza. Długa. Matka spojrzała na mnie z czymś, co wyglądało jak rezygnacja.

– Jutro – powiedziała w końcu. – Jutro ci wszystko powiem.

Ale ja już wiedziałem, że nic nie będzie takie samo. Już nie.

Jej spowiedź mną wstrząsnęła

Siedzieliśmy naprzeciwko siebie, jakbyśmy byli sobie obcy. Matka trzymała w dłoniach kubek herbaty, ale nie piła. Ja miałem przed sobą to samo zdjęcie — niemowlę w beciku, uśmiechnięte oczka. Tomek.

– Urodziłam go mając dwadzieścia lat – zaczęła. – Z Darkiem… myśleliśmy, że mamy przed sobą całe życie. Był młody, trochę nieodpowiedzialny, ale zakochany. Kiedy Tomek się urodził, oszalał na jego punkcie.

– A potem? – zapytałem, chociaż znałem odpowiedź.

– Miał roczek. Jechaliśmy do teściów, zima, ślisko... Darek stracił panowanie nad autem. Uderzyliśmy w drzewo. Ja miałam parę siniaków. Darek – złamaną rękę. Tomek… – głos jej się załamał – ...zginął na miejscu.

Zamarłem. Matka oddychała ciężko.

– Później nic już nie było takie samo. Darek zaczął znikać. Najpierw po kilka dni. Potem na zawsze. A ja... ja żyłam jak duch. Nie chciałam jeść. Nie mogłam spać latami.

– A ja?

Spojrzała na mnie.

– Pojawiłeś się trzy lata później. Niespodziewanie. Nieplanowanie. I... nie umiałam się cieszyć. Czułam się winna, że cię mam. Że żyjesz, a on nie.

Zacisnąłem pięści.

– Więc kim byłem? Pocieszeniem? Drugą próbą?

– Nie – powiedziała cicho. – Byłeś moim ratunkiem. Tylko że... nie potrafiłam ci okazać mojej miłości.

Siedzieliśmy długo bez słowa. W jej oczach zobaczyłem wszystko, czego nigdy wcześniej nie widziałem: ból, żal, miłość. Ale między nami był mur, zbudowany z lat milczenia. I nie wiedziałem, czy da się go jeszcze zburzyć.

Poczułem ulgę i spokój

Znalazłem adres na odwrocie starego listu, schowanego w tym samym pudełku, co zdjęcie Tomka. Nazwisko: Dariusz N. i ulica, której nie znałem. Miejscowość godzinę drogi od domu mamy. Nie powiedziałem jej, że jadę. Po prostu wsiadłem w auto i pojechałem. Dom był niski, z odrapanym płotem. Na podjeździe stał stary peugeot, ledwo trzymający się kupy. Zadzwoniłem do drzwi. Otworzył mężczyzna z siwą brodą i oczami tak podobnymi do moich, że aż się cofnąłem. Patrzył na mnie chwilę, jakby skanował każdy rys mojej twarzy.

– Wiedziałem, że kiedyś przyjdziesz – powiedział w końcu.

W środku pachniało stęchlizną i kawą. Usiadłem na kanapie, której sprężyny wbijały mi się w plecy. Ojciec – bo nie umiałem inaczej o nim myśleć – nalał mi herbaty.

– Wiedziałem o tobie – zaczął. – Iwona mi powiedziała. Ale... nie miałem w sobie odwagi.

– Tomek był dla ciebie wszystkim? – zapytałem.

Skinął głową.

– Po jego śmierci… nie umiałem się pozbierać. Twoja mama też. Kiedy powiedziała, że jest w ciąży, uciekłem. Bałem się, że znowu… że znowu kogoś stracę. Nie mogłem tego znieść.

– A teraz?

Wzruszył ramionami.

– Teraz? Teraz jestem starym facetem z żalem do samego siebie. I z synem, którego nigdy nie poznałem.

Patrzyliśmy na siebie długo. W jego oczach nie było patosu, tylko zmęczenie.

– Nie wiem, po co tu przyszedłem – przyznałem.

– A ja nie wiem, jak być ojcem. Nigdy się nie nauczyłem.

Wstałem. On nie próbował mnie zatrzymać. Wyszedłem na chłodne powietrze i poczułem ulgę. Nie dzięki odpowiedzi. Tylko dzięki temu, że wreszcie zadałem te pytania.

Nie wiem, co będzie dalej

Następnego dnia pojechałem sam na cmentarz. Grób pod drzewem był taki jak zawsze — skromny, cichy, niepozorny. Tym razem jednak wiedziałem, kto tam leży. Postawiłem znicz. Ogień lekko drżał od wiatru.

– Cześć, Tomek – powiedziałem cicho. – Nie jestem tobą. I nigdy cię nie poznałem. Ale jestem twoim bratem.

Nie miałem łez. Miałem w sobie spokój. Wróciłem do matki wieczorem. Nie pytała, gdzie byłem. Po prostu podała mi herbatę. Siedzieliśmy w ciszy. Innej niż zwykle. Między nami wciąż był mur, ale pierwszy raz zobaczyłem w nim pęknięcie. Może kiedyś… może jeszcze da się go rozbić. Nie wiem, co będzie dalej, ale przynajmniej wiem, kim był Tomek. I wiem, kim jestem ja. I to pierwszy raz od dawna… na razie wystarczy.

Robert, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama