Reklama

Święta zawsze były w moim domu wydarzeniem na miarę małego przedstawienia. Biała obrusowa scenografia, światła z choinki i publiczność w postaci rodziny, która przyszła głównie po to, by porównać, kto ma lepiej. W tym roku miało być inaczej. Miałem pierwszy raz przyprowadzić na Wigilię dziewczynę – Lidię. Byłem dumny, zestresowany, ale i pełen nadziei, że jakoś to przejdzie. Naiwnie wierzyłem, że mama choć raz ugryzie się w język. Nie przewidziałem tylko jednego – że Lidia okaże się dla niej idealnym celem. Siedzieliśmy przy stole, a napięcie można było kroić nożem jak karpia.

Tylko żeby się nie wygłupiała

Wszystko zaczęło się od jednej rozmowy telefonicznej, której nie mogłem już dłużej unikać. Wiedziałem, że mama zapyta. Wiedziałem, że nie będzie zachwycona. A mimo to zadzwoniłem.

– Mamo, będziemy we dwoje na Wigilii – powiedziałem bez owijania w bawełnę.

– My? To znaczy z kim?

– Z Lidią. Moją dziewczyną. Już od ponad roku jesteśmy razem.

Po drugiej stronie słyszałem ciszę, taką z tych, które nie zwiastują niczego dobrego. Potem westchnienie.

– No skoro tak... – powiedziała tonem, jakby zgodziła się na obecność dzikiej kozy przy świątecznym stole. – Ale wiesz, u nas Wigilia to rodzinna sprawa. I żeby się nie wygłupiała. Mama cioci Jadzi dalej pamięta, jak tamta twoja była kiedyś przyniosła sałatkę z ananasem.

– Mamo, Lidia jest normalna. Spokojna, miła, nie je ananasa z majonezem. – Próbowałem zażartować, ale śmiechu nie usłyszałem.

– A katoliczka, chociaż?

– Nie wiem, nie rozmawiamy o religii za bardzo.

– No świetnie... – burknęła. – No to zobaczymy. Niech przyjdzie.

Nie było to ciepłe zaproszenie, ale wiedziałem, że lepiej nie ciągnąć tej rozmowy dalej. Lidia ucieszyła się, kiedy powiedziałem jej, że jedzie ze mną do mojej rodziny. Mimo że wcześniej słyszała różne historie o mojej mamie, wydawała się spokojna. Powiedziała tylko:

– Dobrze. Będę miła. Nawet jeśli twoja mama będzie lodowata.

Nie miałem pojęcia, jak bardzo prorocze okażą się te słowa.

Spojrzenie miała jak rentgen

Do Wigilii zostało kilka dni, a moja mama dzwoniła częściej niż zwykle. Niby pytała, czy lubię pierogi z kapustą, czy z grzybami, ale między wierszami przesłuchiwała mnie, jakby szykowała się na wojnę domową.

– A jak ona się ubiera? Nie chciałabym, żeby przyszła w jakichś dżinsach z dziurami albo czymś… modnym.

– Mamo, Lidia wygląda normalnie. Będzie elegancka.

– Tylko żeby nie była zbyt dziwna. I niech nie mówi zbyt dużo. Ciocia Jadzia ma słabe serce.

Lidia słuchała tych opowieści z lekkim niedowierzaniem. Raz nawet zapytała, półżartem:

– A twoja mama nie ma przypadkiem tajnej listy rzeczy, które robią z człowieka „nieodpowiedniego na Wigilię”?

– Ma. I nie da się jej poznać wcześniej. – Westchnąłem. – To loteria.

W dzień Wigilii jechaliśmy w milczeniu. Miałem wrażenie, że każde nasze słowo mógłby zdetonować atmosferę, zanim jeszcze dotrzemy. Lidia trzymała pudełko z domowymi piernikami, które upiekła własnoręcznie, chcąc zrobić dobre wrażenie. Uśmiechnęła się do mnie nerwowo.

– Myślisz, że jej zasmakują?

– Jeśli powie, że są za twarde, to tylko z przyzwyczajenia. Wszystko, co nie jest jej, jest złe.

W progu powitała nas z udawaną serdecznością. Pocałowała mnie w policzek, Lidii podała dłoń.

– Witaj, witaj. Miło mi, że zaszczyciłaś nas swoją obecnością.

Ton niby grzeczny, ale spojrzenie miała jak rentgen.

– To pierniki? Mam nadzieję, że nie są bezglutenowe, bo ja takich dziwactw nie uznaję.

Lidia uśmiechnęła się, ale w oczach widziałem błysk zaskoczenia. Wiedziała już, że będzie ciężko.

Kompocik doprawiony jadem

Stół wyglądał jak z magazynu świątecznego – wszystko dopięte na ostatni guzik. Dwanaście potraw, sianko pod obrusem, opłatek czekający na łamanie. Usiadłem obok Lidii, mama oczywiście usadowiła się naprzeciwko niej. Dziadek próbował rozluźnić atmosferę żartem o śledziach, ale mama nie dała się zbić z tropu.

– Lidio, czy ty w ogóle obchodzisz Wigilię? – zapytała nagle, kiedy zaczęliśmy dzielić się opłatkiem.

– Tak, w moim domu zawsze były święta. Może trochę skromniejsze, ale zawsze rodzinne.

– Ach, czyli takie alternatywne. Cóż, teraz takie czasy, że każdy wszystko robi „na swój sposób”. My tu trzymamy się tradycji.

Wzrok mamy przesuwał się po Lidii, jakby szukała czegoś do skrytykowania – kolczyki? Sukienka? Może fryzura?

A kompot pijesz? Z suszu? Bo teraz młodzi to tylko wodę z cytryną…

– Bardzo lubię kompot. Robimy podobny u mnie w domu.

– O, to niespodzianka. Myślałam, że już tylko starsze pokolenie wie, jak go ugotować, żeby nie smakował jak pomyje.

Każde zdanie matki miało drugie dno. Niby uśmiechnięta, niby gościnna, ale każda wypowiedź to była szpilka. Lidia próbowała zachować spokój, ale widziałem, jak ściska widelczyk. Ja w duchu zaciskałem zęby. Gdy przyszła kolej na pierniki, mama podniosła wieczko pudełka i sięgnęła po jeden.

– A to twój wypiek?

– Tak. Sama robiłam w zeszły weekend.

– Hm... – chrupnęła. – Twarde. Jak kamień, ale może dzieciom się spodobają. One lubią chrupać.

Lidia uśmiechnęła się, ale ten uśmiech był już przezroczysty.

O krok od farszu na ścianie

Kulminacja nadeszła przy barszczu. Mama rozlewała go z miną, jakby nalewała czerwony atrament sądu ostatecznego. Gdy postawiła talerz przed Lidią, powiedziała:

– Mam nadzieję, że nie jesteś wegetarianką. Bo u nas uszka są z grzybami, ale rosół będzie z kury. I nie mam zamiaru gotować niczego „wege”.

– Jem wszystko – odpowiedziała spokojnie Lidia. – Nie jestem wymagająca.

– O, to dobrze, bo z takimi wybrednymi teraz to nie wiadomo, czy to jeszcze kobiety, czy już jakieś mimozy.

Zrobiło się cicho. Ciocia Jadzia zakasłała, wujek udawał, że czyści okulary. Ja spojrzałem na mamę z niedowierzaniem.

– Mamo, przestań. – Ton mojego głosu był ostrzejszy, niż planowałem.

Ja tylko mówię, jak jest – wzruszyła ramionami. – Poza tym, po co zapraszać dziewczynę na wieczerzę, która potem nie potrafi zjeść normalnego jedzenia?

Lidia spojrzała na mnie z pytaniem w oczach. Było w niej coś gotującego się, ale jeszcze się powstrzymywała. A ja siedziałem jak między młotem a kowadłem. Moja matka dalej brnęła:

– A co ty w ogóle studiowałaś? Bo chyba nie ekonomię, sądząc po tym, jak mizernie wyglądasz.

– Kulturoznawstwo. Z pasji.

– Ach, pasja. No tak. Teraz wszyscy chcą „żyć z pasji”. Tylko potem rachunki same się nie zapłacą, prawda?

– Daj już spokój – powiedziałem ostro. – To Wigilia, a nie rozmowa kwalifikacyjna.

Mama prychnęła i zaczęła nakładać pierogi. Jeden z nich wypadł jej z łyżki i pacnął w talerz Lidii, zostawiając ślad z kapusty na obrusie. Nikt się nie odezwał. Byliśmy o krok od wojny. I to nie tylko na słowa.

Milczenie przy 12 daniu

Ostatnie danie, kompot z suszu, pojawiło się na stole jak sygnał, że kończy się nie tylko wieczerza, ale i cała moja cierpliwość. Mama obserwowała każdy ruch Lidii, a ja nie mogłem uwierzyć, jak bardzo potrafi kontrolować atmosferę. Lidia próbowała wcisnąć się w rozmowy, uśmiechała się do cioci Jadzi, wujka i kuzynów, starając się niczego nie sprowokować. Każdy jej gest był skrupulatnie oceniany przez moją matkę, która co chwilę komentowała drobiazgi – od sposobu trzymania sztućców po to, jak sięgała po kompot.

– Uważaj z tą łyżką, nie zalej obrusu – powiedziała mama, jakby była jedynym strażnikiem świętego porządku.

– Dobrze, dziękuję – odpowiedziała Lidia spokojnie, odwracając talerz minimalnie w bok.

Poczułem ulgę, gdy wreszcie nastała chwila, że mogliśmy usiąść w ciszy, choć napięcie wciąż wisiało w powietrzu. W głowie powtarzałem sobie, że to ostatnia Wigilia, na którą przyprowadziłem dziewczynę do domu. Lidia spojrzała na mnie dyskretnie, a ja skinąłem głową, jakbym mówił: „jeszcze chwila, przetrwamy”.

– No cóż, na szczęście kompot się udał – mruknęła mama, jakby to była jedyna pozytywna rzecz tego wieczoru.

Nie odpowiedziałem. Lidia też milczała, pewnie obiecała sobie, że żadna dodatkowa iskra nie wznieci pożaru. Byliśmy zmęczeni, oboje. Czułem, że każde słowo, które mogłoby wyjść z moich ust w obronie Lidii, zostanie natychmiast skarcone. Chciałem, tylko żeby wieczór się skończył i żebyśmy mogli wrócić do normalnego świata, w którym moja dziewczyna nie będzie obiektem jakiegoś dziwacznego testu. W pewnym momencie poczułem, że te kilka godzin świątecznego „festiwalu szpilek” matki przejdzie do historii naszej relacji jako jedna z tych prób, które trzeba po prostu przetrwać. Lidia uśmiechnęła się do mnie cicho, a ja odwzajemniłem uśmiech, wiedząc, że to nasze małe zwycięstwo.

Gdy opadł świąteczny dym

Kiedy wreszcie opadły emocje i wszyscy zaczęli się rozchodzić, poczułem dziwną ulgę. Lidia stała obok mnie, trzymając torbę z niezjedzonymi piernikami i kompotem, a ja wciąż miałem w głowie obrazy talerzy, spadających pierogów i drobnych ciętych uwag mojej matki. Przeszliśmy do kuchni, żeby odetchnąć od reszty rodziny, i dopiero wtedy mogłem zobaczyć, jak bardzo Lidia była zmęczona, choć próbowała utrzymać uśmiech.

– Dziękuję, że wytrzymałaś – powiedziałem cicho.

– Nie było tak źle, prawda? – odpowiedziała z ironicznym błyskiem w oku, a ja wiedziałem, że to była jej metoda na zachowanie dystansu do całego wieczoru.

Przy śmieciowym zgiełku myślałem o tym, jak dziwne mogą być rodzinne święta. Jak jedna osoba potrafi zmienić atmosferę w salę tortur emocjonalnych, a reszta tylko udaje, że nic się nie dzieje. Lidia poklepała mnie po ramieniu, a ja poczułem wdzięczność, że ktoś taki stoi przy mnie. Wracając samochodem, rozmawialiśmy o zwykłych sprawach – o pracy, o planach na nowy rok, o tym, co chcemy ugotować sami. Wreszcie poczułem, że Wigilia naprawdę się skończyła i że to, co wydarzyło się przy stole, nie zmieni naszej relacji.

Lidia trzymała moją rękę i nagle uświadomiłem sobie, że nawet jeśli moja mama w przyszłości postanowi przetestować naszą cierpliwość, to już nic nie będzie miało znaczenia. Jedyne, co się liczyło, to my dwoje i nasza zdolność do przetrwania. Wiedziałem, że nigdy nie zapomnę tej Wigilii, pełnej komentarzy, ocen i szpilek, ale pamięć ta nie była tylko bolesna – była też dowodem, że Lidia i ja potrafimy przetrwać wspólnie trudne chwile i wyjść z nich silniejsi.

Sebastian, 27

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama