„Marek dostał dom, Iwona samochód, a ja ochłapy. Nawet zza grobu ojciec udowodnił, kto jest rodzinną czarną owcą”
„Z jednej strony czułam ulgę. Nie musiałam niczego dzielić, nie miałam do kogo się porównywać. Nie dostawałam nic, co mogłoby być przyczyną sporów. Z drugiej strony nie potrafiłam zignorować pytania, które pojawiło się w mojej głowie, zanim zdążyłam wejść do windy. Dlaczego to właśnie ja dostałam to pudełko? Czy to kara? Szyderstwo? A może coś więcej? Zabrałam je ze sobą, jak bierze się coś, co nie ma znaczenia, ale nie potrafi się tego zostawić”.

- Redakcja
Czasami nieobecność człowieka w twoim życiu waży więcej niż jego obecność. Mój ojciec zniknął z mojego świata dwadzieścia lat temu — nie fizycznie, bo mieszkał nadal w tym samym domu, jadł w tej samej kuchni, pił kawę z tej samej filiżanki. Ale dla mnie przestał istnieć, odkąd tamtego dnia wykrzyczałam mu w twarz, że nie chcę go już nigdy więcej widzieć.
Miałam wtedy dziewiętnaście lat i całą duszę w ogniu. Wybiegłam z domu z torbą ciuchów i sercem pełnym wściekłości. Wtedy myślałam, że wygrzebałam się z piekła. Dziś wiem, że tamte płomienie tylko zmieniły kolor.
Od tamtej pory nie rozmawialiśmy. Nie odwiedziłam go, gdy zachorował. Nie trzymałam go za rękę w szpitalu. I nie przyszłam na pogrzeb. Przyszłam dopiero teraz — na odczyt testamentu. Z czystej przyzwoitości, może z ciekawości. Bez złudzeń.
Mój brat Marek i siostra Iwona są inni. Z ojcem zostali do końca. Marek go odwiedzał, Iwona dzwoniła co drugi dzień. Ja… ja pisałam listy do kosza na śmieci, których nigdy nie wysłałam.
Z Markiem i Iwoną nie mam bliskiego kontaktu. Spotykamy się może raz na dwa lata, przy okazji ślubu, chrztu albo jakiegoś innego święta, które wymaga ładnego uśmiechu. Nasze relacje są poprawne. Nic więcej.
W drodze do kancelarii notarialnej siedziałam cicho, wpatrzona w okno samochodu. Nie liczyłam na nic. Wiedziałam, że dom dostanie Marek — był ulubieńcem ojca. Samochód? Pewnie Iwona, bo zawsze lubiła się chwalić. A ja? Nie liczę na nic.
Przez całą drogę myślałam o słowie „spadek”. Zabawne, jakie to zimne i suche słowo. Spadek. Jakby życie człowieka można było złożyć w tabelce: dom, samochód, konta, pudełko. Ale przecież największym ciężarem są te rzeczy, których nie da się zapisać w testamencie. Krzyki, które słyszysz we śnie. Gesty, których ci brakowało. Albo jedno spojrzenie, które pamiętasz przez dwadzieścia lat.
Nie, nie chcę niczego. Nie potrzebuję majątku. To, czego chciałam i tak nie dostałam. Ale przyszłam. Dla zamknięcia. A może — choć wstyd się przyznać — dla upewnienia.
Odczyt testamentu
Usiadłam w sali kancelarii notarialnej dokładnie o dziewiątej. Pokój był chłodny, sterylny. Biel ścian i dźwięk zegara uderzającego co sekundę sprawiały, że czułam się jak w poczekalni u dentysty, a nie na spotkaniu, na którym miało się rozstrzygnąć, kto co po ojcu odziedziczy.
Marek był już na miejscu, rozparty wygodnie na krześle. Miał na sobie garnitur, którego nie widziałam na nim nigdy wcześniej. Iwona przyszła chwilę po mnie, perfumy ciągnęły się za nią jeszcze długo po tym, jak usiadła. Uśmiechnęła się do mnie formalnie. Odwzajemniłam ten sam uśmiech, który w naszej rodzinie oznaczał: nie mam ci nic do powiedzenia, ale wiem, że wypada być grzecznym.
Notariusz był mężczyzną po sześćdziesiątce, z uważnym spojrzeniem i papierami ułożonymi w idealny prostokąt. Zaczął bez zbędnych wstępów.
– Pan Jan... – spojrzał na nas uważnie, jakby próbował zgadnąć, która twarz odziedziczyła jego nos – ...sporządził testament w obecności świadków, który dziś państwu odczytam.
Marek poprawił się na krześle. Iwona skrzyżowała nogi. Ja nie zmieniłam pozycji.
Najpierw padło imię Marka. Otrzymał dom wraz z całą jego zawartością. Potem Iwona – miała dostać samochód, oszczędności i udziały w jakiejś firmie, której nazwę znałam tylko z jednej rozmowy sprzed lat.
Potem zrobiło się cicho. Notariusz przerzucił kartkę.
– A dla pani Anety – spojrzał na mnie zaskakująco łagodnie – przewidziano pudełko. Znajduje się ono obecnie w naszej kancelarii i zostało przekazane przez zmarłego przed śmiercią z dokładnym opisem. Pudełko, cytuję, „nie powinno trafić w inne ręce”.
Marek spojrzał na mnie szybko, Iwona zrobiła to samo, ale żadne z nich się nie odezwało. Po chwili Marek zapytał:
– To wszystko?
– Tak. Testament nie zawiera więcej zapisów – odparł notariusz.
Iwona poprawiła torebkę, wstała i przeciągnęła się lekko, jakby właśnie zakończyła spotkanie z księgowym.
– Sądziłam, że cię w ogóle nie zaproszą – powiedziała cicho, przechodząc obok mnie.
Notariusz sięgnął pod biurko i wyjął pudełko. Było niewielkie, tekturowe, z szarą wstążką. Podał mi je bez słowa. Wzięłam je bez drżenia rąk, bez pytania. Tylko skinęłam głową.
– Dziękuję – powiedziałam i wyszłam pierwsza.
Na korytarzu czułam w sobie ciszę. Nie było we mnie zawodu. Nie było złości. Była tylko jakaś dziwna ciężkość w żołądku. Z jednej strony czułam ulgę. Nie musiałam niczego dzielić, nie miałam do kogo się porównywać. Nie dostawałam nic, co mogłoby być przyczyną sporów. Z drugiej strony nie potrafiłam zignorować pytania, które pojawiło się w mojej głowie, zanim zdążyłam wejść do windy.
Dlaczego to właśnie ja dostałam to pudełko? Czy to kara? Szyderstwo? A może coś więcej? Zabrałam je ze sobą, jak bierze się coś, co nie ma znaczenia, ale nie potrafi się tego zostawić.
Zawartość pudełka
Wynajęty pokój w hotelu pachniał starą pościelą i środkiem do dezynfekcji. Światło z zewnątrz przecinało przestrzeń cienką smugą, która padała prosto na łóżko. Usiadłam na nim, trzymając pudełko na kolanach. Jeszcze przez chwilę się w nie wpatrywałam, jakbym chciała się domyślić, co jest w środku, bez otwierania.
Nie czułam strachu. Czułam coś gorszego – obojętność. A przynajmniej tak sobie wmawiałam.
Rozwiązałam wstążkę, delikatnie, jakby mogła się rozpaść w dłoniach. W środku leżały rzeczy, które z początku nie miały dla mnie sensu: plik złożonych listów, kilka pożółkłych zdjęć, a pod nimi bilet na koncert, który miał się odbyć... dwadzieścia lat temu.
Ten koncert pamiętałam aż za dobrze. Mieliśmy iść razem. On miał być moim ojcem, a ja jego córką. Tylko że w dzień koncertu się pokłóciliśmy. Najgłośniej, jak się dało. Krzyczał, że jestem niewdzięczna. Ja, że nie mam ojca. A potem wyszłam z domu, trzaskając drzwiami tak mocno, że zadrżały ściany. Biletu nigdy nie wyrzuciłam. Ale swojego. Nie wiedziałam, że on też nie.
Na spodzie pudełka leżała kartka. Napisana jego pismem. „Tego nie chciałem dać nikomu innemu.”
Oparłam się o ścianę i zamknęłam oczy. W głowie zrobiło się głośno. Listy wciąż leżały w pudełku, nietknięte. Zastanawiałam się, po co je pisał, skoro nigdy ich nie wysłał. Może chciał. Może się bał. A może po prostu lubił mieć nadzieję, której nikt mu nie zabierał.
Wyjęłam pierwszy z listów. Papier był miękki od wilgoci, ale atrament nie wyblakł. Pisał do mnie w drugiej osobie. „Anetko, wiem, że zawaliłem. Nie wiem, jak naprawić. Piszę, żebyś wiedziała, że nie przestałem o tobie myśleć.” Przerwałam czytanie w połowie. Serce mi biło zbyt mocno.
Zadzwoniłam do Iwony. Odebrała szybko.
– Tak?
– Czy... – zaczęłam, ale nie wiedziałam, jak to ubrać w słowa – ...czy on o mnie kiedyś mówił?
– Czasem. – jej głos był spokojny. – Mówił, że gdybyś wróciła, to by wszystko naprawił. Ale nie wróciłaś.
– Nigdy nie zadzwonił.
– Myślę, że się bał.
Przez moment nikt się nie odzywał.
– Cieszysz się z samochodu? – zapytałam, choć nie obchodziło mnie to ani trochę.
– Cieszę. Ale... zastanawia mnie to pudełko. Co tam było?
– Rzeczy bez wartości.
– Aha.
Rozłączyłam się pierwsza. Położyłam się na łóżku, ale nie mogłam zasnąć. Obok mnie leżało otwarte pudełko, jak skrzynka, którą ktoś zakopał dwadzieścia lat temu i teraz kazał mi ją odgrzebać.
Nie wiedziałam, czy to była próba zadośćuczynienia, czy sposób na to, żebym nie zapomniała. Ale wiedziałam, że przez to pudełko mój ojciec znów istniał. I to nie jako tyran, nie jako krzykacz, ale jako ktoś, kto przez dwadzieścia lat chował bilety, listy i zdjęcia, których nie potrafił mi pokazać.
Spotkanie z przeszłością
Zaczęłam śnić na jawie. Wracałam do tamtego dnia, jakby wszystko działo się znowu: kuchnia, gorąca herbata w kubku, ja stojąca w drzwiach. On rzucał słowa, które miały ranić. Ja odpowiadałam ostrzej. W końcu to ja krzyknęłam, że go nienawidzę. Wybiegłam, zostawiając za sobą dymiący kubek i człowieka, którego uznałam za obcego.
Teraz, trzymając w dłoni jego listy, widziałam to inaczej. Może naprawdę nie wiedział, jak mnie zatrzymać. Może chciał. Może nie umiał. Może ja nie chciałam słyszeć.
„Nie wiem, jak cię odzyskać. Nie wiem, czy mogę. Ale nie przestaję chcieć.” – pisał w jednym z listów. Słowa, które powinny przyjść wcześniej, dotarły po latach. Nie wiadomo, po co. Ani czy coś zmieniają.
Pojechałam do domu, który już nie był nasz. Marek zdążył się wprowadzić. Brama otworzyła się bez oporu, jakby czekała na mnie. Na podjeździe stał nowy samochód, przed drzwiami – stare wycieraczki. Wszystko wyglądało tak samo, tylko człowiek, który zawsze był po drugiej stronie, już nie istniał.
Marek otworzył mi bez zaskoczenia.
– Wejdziesz?
W środku pachniało kawą. Usiadłam na fotelu, w którym kiedyś siedział ojciec. Zobaczyłam na półce pudełko po cygarach – to samo, w którym kiedyś trzymał śrubki. Było puste.
– Chciałam wiedzieć – zaczęłam – czy ty... czy wiedziałeś o tych listach?
Marek nie patrzył na mnie.
– Widziałem, jak co roku je pisał. Chował do szuflady. Zawsze mówił, że może jutro je wyśle. Ale nie wysłał nigdy.
– A ty mu nie powiedziałeś, żeby spróbował?
– Powiedziałem. Ale jak ktoś całe życie coś psuje, to trudno mu wierzyć, że może to naprawić.
Zamilkłam. Wtedy po raz pierwszy nie czułam się tylko tą jedyną, która odeszła. Poczułam, że on też został z czymś, co go paliło. Może bardziej, niż chciał przyznać.
– To dlatego zostawił mi to pudełko?
Marek wzruszył ramionami.
– Nie wiem. Ale mówił, że nic innego nie zasługuje na twoje ręce.
Chciałam powiedzieć, że za późno. Ale nie potrafiłam.
Powrót do domu
Chodziłam po pustych pokojach, jakbym szukała czegoś, co kiedyś zgubiłam. Pokój ojca był inny. Zniknęły jego papiery, porządek był narzucony, nienaturalny. Zostało tylko puste miejsce po pudełku. Usiadłam w fotelu, który kiedyś należał do niego. Teraz należał do nikogo.
Wyjęłam jeden z listów. Trzymałam go na kolanach, zanim zaczęłam czytać.
„Czasem myślę, że gdybyśmy oboje nie byli tacy uparci, byłabyś teraz tu. Ale nie chcę cię za to obwiniać. Wina jest moja. Nie miałem pojęcia, jak być ojcem. Ale nie przestałem cię kochać, nawet gdy udawałem, że cię nie znam.”
Poczułam coś, czego nie umiałam nazwać. Może to nie było przebaczenie. Może tylko ciche przyjęcie, że oboje przegraliśmy. Zamknęłam list. Wstałam i jeszcze raz spojrzałam na pokój. Nic nie zabrałam. Zabrałam tylko pudełko.
Aneta, 41 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Córka miała być moją wizytówką, więc chodziła jak w zegarku. Smarkula zamiast dziękować, wywinęła mi taki numer”
- „Mój mąż płacił na dziecko z inną 2800 zł i nie pisnął o tym ani słówka. Nie da się żyć z kimś, kto chowa kasę za pazuchą”
- „Gdy ja byłam na grzybobraniu, mąż wcale nie próżnował. Zamarłam, gdy odkryłam, z kim ugniata ściółkę na leśnej polanie”