Reklama

Mówią, że w małżeństwie trzeba sobie ufać. I ja ufałam. Przez jedenaście lat wierzyłam, że Marek zawsze mówi mi prawdę. Że jeśli coś jest nie tak, to mi o tym powie. Bo przecież jesteśmy zespołem, prawda? Nasze życie było zwyczajne, bez większych luksusów, ale i bez dramatów finansowych. Przynajmniej tak myślałam. Mąż prowadził własną działalność – czasem było lepiej, czasem gorzej, ale zawsze zapewniał mnie, że wszystko jest pod kontrolą. Ja trzymałam się etatu i dbałam o domowy budżet, odkładając oszczędności na przyszłość. A potem usłyszałam jedno zdanie, które zburzyło cały mój spokój.

Reklama

– No, wiesz, skoro Marek znowu potrzebował pożyczki, to chyba jeszcze nie wychodzicie na prostą…

Serce mi zamarło. Znowu? Jak to znowu? Przecież my nie mieliśmy żadnych długów.

Coś było nie tak

– Jak to „znowu”?! – słowa wyrwały mi się z ust szybciej, niż zdążyłam je przemyśleć.

Mama spojrzała na mnie zaskoczona, jakby nie rozumiała, o co mi chodzi. Tata unikał mojego wzroku, jakby nagle zainteresował się wzorem na obrusie.

– No… ostatnio też pożyczał – mama wzruszyła ramionami. – Myśleliśmy, że o tym wiesz.

Poczułam, jak ściska mnie w żołądku. Coś było nie tak. Bardzo nie tak.

– Ile razy to zrobił? – moje ręce zacisnęły się na filiżance.

– Kilka – przyznał w końcu tata. – Ale to przecież nic złego. Chcieliśmy wam pomóc.

Miałam ochotę się roześmiać, ale wiedziałam, że to nie jest moment na śmiech. Przez chwilę siedziałam w milczeniu, próbując uporządkować myśli. Marek brał pieniądze od moich rodziców. Po cichu. Beze mnie. Kilka razy. Może to tylko jakieś nieporozumienie? Może rzeczywiście miał przejściowe problemy z firmą i nie chciał mnie martwić? Ale dlaczego nigdy mi o tym nie powiedział?

Wróciłam do domu z bijącym sercem. W głowie przewijały mi się wszystkie sytuacje, które do tej pory zignorowałam – jego nerwowe spojrzenia, szybkie zmiany tematu, spóźnienia. Weszłam do mieszkania i rzuciłam to pytanie, które paliło mnie od środka.

– Czy masz mi coś do powiedzenia?

Aż nogi się pode mną ugięły

Marek spojrzał na mnie znad ekranu telefonu i uśmiechnął się lekko.

– A co masz na myśli?

Zacisnęłam palce na pasku torebki, żeby nie rzucić nią o podłogę. Nie będę się pieklić. Najpierw go posłucham.

Moi rodzice wspomnieli coś o… pożyczkach – powiedziałam wolno, uważnie przyglądając się jego twarzy. – Masz coś do powiedzenia na ten temat?

Widziałam, jak mięśnie na jego szczęce drgnęły.

– Aha. O to chodzi – odłożył telefon na stolik. – Nie chciałem cię martwić. To była tylko chwilowa pomoc.

– Chwilowa? – powtórzyłam. – Kilka razy?

Przewrócił oczami.

– Naprawdę, nie dramatyzuj. Miałem gorszy okres w firmie. Potrzebowałem gotówki, więc pożyczyłem. Spłacę im wszystko.

Poczułam, jak coś mnie w środku rozsadza.

Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś?

Marek westchnął i podszedł do mnie, próbując chwycić mnie za ręce, ale się odsunęłam.

– Bo byś się martwiła. Nie chciałem cię obciążać.

Wpatrywałam się w niego, nie mogąc uwierzyć w to, co słyszę.

– A myślisz, że teraz się nie martwię?!

Cisza.

Ile pożyczyłeś? – zapytałam, tym razem spokojniej.

– To nie ma znaczenia.

Serce mi waliło. Czy on właśnie odmówił odpowiedzi?

– Ile?

Zaczął się nerwowo drapać po karku.

Kilkanaście tysięcy. Może trochę więcej.

Poczułam, jak uginają się pode mną nogi.

– Boże… – wyszeptałam.

Ogarnęła mnie panika

„Kilkanaście tysięcy. Może trochę więcej”. Te słowa dudniły mi w głowie, kiedy patrzyłam na męża, który stał przede mną z miną zbitego psa. Coś mi nie pasowało. Marek nigdy nie był rozrzutny, nie wydawał pieniędzy na bzdury. Gdzie się podziały te wszystkie tysiące?

– Pokaż mi konto – powiedziałam twardo.

– Naprawdę? – Przewrócił oczami. – Przecież mówię ci, że wszystko mam pod kontrolą.

– Konto. Teraz.

Widziałam, jak walczy sam ze sobą, ale w końcu sięgnął po telefon. Kilka ruchów palcem i podał mi ekran. Wzięłam telefon i… zrobiło mi się zimno. Saldo było przerażająco niskie. Zbyt niskie. Pieniądze znikały w błyskawicznym tempie.

– Co to ma być? – zapytałam, podnosząc wzrok. – Gdzie są nasze oszczędności?

Marek przestępował z nogi na nogę.

– Musiałem spłacać inne rzeczy…

– Jakie inne rzeczy? – Głos mi się załamał. – Co jeszcze ukrywasz?

Zacisnął dłonie w pięści.

Mam kredyty.

To jedno słowo przecięło powietrze jak brzytwa.

– Kredyty? – powtórzyłam głucho. – Jakie kredyty?!

Marek odwrócił wzrok.

Duże.

Czułam, jak ogarnia mnie panika. To nie były tylko pożyczki od moich rodziców. To było coś więcej.

– Ile?

Chwila ciszy.

– Proszę…

– Ile?!

Wziął głęboki oddech.

– Około… 80 tysięcy.

Świat zawirował mi przed oczami. Mój mąż zadłużył nas po uszy, a ja nie miałam o niczym pojęcia.

W jego oczach pojawił się strach

Nie mogłam złapać oddechu. Czułam, że jeśli nie usiądę, to po prostu runę na podłogę.

– Kochanie… – Marek wyciągnął do mnie rękę, ale odsunęłam się, jakby mnie parzył.

– Nie dotykaj mnie – mój głos był obcy, zimny. – 80 tysięcy?! Kiedy to się stało? Jak mogłeś?!

– Chciałem to spłacić, zanim się dowiesz – powiedział cicho. – Miałem mieć duży kontrakt… wszystko miało się ułożyć…

– Ułożyć?! – Przerwałam mu ze śmiechem, który brzmiał bardziej, jak histeryczny charkot. – Osiemdziesiąt tysięcy to się nie „układa”! To się spłaca latami!

Spojrzał na mnie jak zbity pies, ale nie było we mnie litości.

– A moi rodzice? – syknęłam. – Im też obiecałeś, że „się ułoży”?

Marek spuścił wzrok.

– Myślałem, że jeśli im oddam szybko, to nawet się nie zorientujesz…

– Nie zorientuję się?! – Wstałam gwałtownie, aż krzesło z hukiem przewróciło się na podłogę. – Myślałeś, że możesz mnie oszukiwać, robić ze mnie idiotkę?!

Milczał. Wzięłam głęboki oddech i wstałam.

– Co robisz? – zapytał z niepokojem.

– Jadę do rodziców – oznajmiłam. – Chcę wiedzieć, ile dokładnie im jesteś winien.

– Proszę…

W jego oczach pojawił się strach.

– Nie obchodzi mnie, czego chcesz.

Włożyłam płaszcz i otworzyłam drzwi.

– Obchodzi mnie tylko to, jak wyjść z bagna, w które nas wciągnąłeś.

Nie czekałam na jego odpowiedź. Trzasnęłam drzwiami i wyszłam. Jeśli myślał, że to koniec jego sekretów, to się grubo mylił.

Przez trzy lata żyłam w kłamstwie

Siedziałam przy stole w kuchni moich rodziców, próbując nie rozlać herbaty, bo ręce trzęsły mi się jak po kilku filiżankach mocnej kawy. Mama patrzyła na mnie zmartwiona, a tata nerwowo stukał palcami w blat.

– Myśleliśmy, że wiesz – zaczęła mama cicho. – Marek zawsze zapewniał, że się zgadzasz.

– Że się zgadzam?! – Poczułam, jak zalewa mnie fala gorąca. – Kiedy dokładnie zaczął od was pożyczać?

Mama zerknęła na tatę, jakby chciała, żeby to on odpowiedział. W końcu westchnęła.

– Jakieś trzy lata temu.

Zacisnęłam palce na filiżance. Trzy lata. Przez trzy lata żyłam w kłamstwie.

I ile dokładnie wam jest winien?

Tata wstał, otworzył szufladę i wyjął zeszyt. Przerzucił kilka stron, aż w końcu zatrzymał się na jednej, po czym popchnął go w moją stronę. Spojrzałam na zapisane liczby i serce podeszło mi do gardła.

– 20 tysięcy?! – wyszeptałam.

– W ratach – dodał tata, jakby to miało cokolwiek zmienić. – Czasem oddawał, ale potem znowu pożyczał.

Czułam się, jakbym dostała w twarz. Osiemdziesiąt tysięcy kredytu i jeszcze dwadzieścia od moich rodziców?

– A to na pewno wszystko? – zapytałam drżącym głosem.

Mama i tata spojrzeli na siebie.

– My… nie wiemy. Może są jeszcze inne pożyczki.

Wiedziałam, że jest tylko jedna osoba, która mogła mi dać odpowiedź. Mój mąż. Mężczyzna, którego już nie byłam pewna, czy w ogóle znam. Wstałam.

– Dziękuję, że mi powiedzieliście – rzuciłam. – Teraz muszę to z nim wyjaśnić.

I nie miałam zamiaru być delikatna.

Moje życie rozpadło się na kawałki

Stał przede mną, blady, z dłońmi bezradnie opuszczonymi wzdłuż ciała.

– To koniec.

Moje własne słowa brzmiały jak obcy głos, jakby wypowiadała je jakaś inna kobieta, która nie wierzyła, że właśnie rozbija swoje życie na kawałki.

– Proszę… Nie odchodź. Spłacę długi.

– Nie chodzi o pieniądze – powiedziałam cicho. – Chodzi o to, że mnie oszukiwałeś. Że mogłeś patrzeć mi w oczy i udawać, że wszystko jest w porządku. Jak mam z tobą żyć, jeśli nie wiem, co jeszcze przede mną ukrywasz?

Przetarł twarz dłonią, jakby próbował się obudzić z koszmaru.

– Zrobiłem to dla nas.

Parsknęłam śmiechem.

– Dla nas?! Zadłużyłeś nas na sumę, której nie spłacimy przez lata! Dla nas?!

Zamilkł. Wiedział, że nie miał już żadnych argumentów. Sięgnęłam po torbę i klucze.

– Wracam do rodziców. Zostanę tam, dopóki nie zdecyduję, co dalej.

Marek chciał coś powiedzieć, ale tylko otworzył usta i znowu je zamknął. Może wreszcie zrozumiał, że nie ma już czym mnie zatrzymać. Nie oglądając się, wyszłam. Na klatce złapałam oddech. Miałam dość życia na kredyt.

Reklama

Anna, 39 lat

Reklama
Reklama
Reklama