„Martwiłam się, że dzieci nie chcą zostawać z teściową. Gdybym wiedziała dlaczego, nigdy bym ich tam nie wysłała”
„Zuzia popatrzyła na mnie z wyrzutem. – Ty jej nie znasz tak jak my. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. To była moja teściowa, matka mojego męża. Nie idealna, ale przecież nigdy nie zrobiłaby im krzywdy”.

- Redakcja
Zawsze wydawało mi się, że dzieci przesadzają. Kiedy prosiłam je, żeby zostały na kilka godzin u babci, nagle bolały je brzuchy, chciały wracać do domu albo zaczynały płakać bez powodu. Teściowa, kobieta dość chłodna, ale przecież rodzinna, nigdy nie mówiła nic złego. Twierdziła, że wszystko jest w porządku. Czasem tylko wspominała, że są rozpuszczone i za bardzo przywiązane do mnie. Tłumaczyłam to zmęczeniem albo jakąś fazą. Przecież każdy maluch czasem coś sobie ubzdura. Nie przyszło mi do głowy, że mogłabym się aż tak mylić. I że to wszystko wyjdzie na jaw w tak dramatycznych okolicznościach.
Pamiętam ten dzień jak przez mgłę
Była sobota, mieliśmy z Markiem wesele znajomych i od dawna cieszyliśmy się na tę okazję. Teściowa zgodziła się zaopiekować dziećmi – Zuzią i Michałkiem – i wydawało się, że wszystko pójdzie gładko. Gdy przyjechaliśmy ich zawieźć, Michałek od razu schował się za moimi nogami, a Zuzia, choć zwykle gadatliwa, milczała i patrzyła gdzieś w bok.
– No dzieci, co za sceny – burknęła teściowa, otwierając szeroko drzwi. – Nie jestem przecież obca.
Zrobiło mi się głupio. Wymusiłam uśmiech i pochyliłam się do Michałka.
– Kochanie, to tylko na jedną noc. Będzie fajnie, babcia ma przecież te swoje puzzle i gry, które lubicie.
– Nie chcę – wyszeptał tak cicho, że prawie go nie usłyszałam. – Zuzia też nie chce.
– Nie przesadzajcie – wtrącił Marek, już zniecierpliwiony. – Mama nie ma przecież czasu na głupoty. Wchodźcie, my się spieszymy.
Z ciężkim sercem zostawiłam ich tam, ale powtarzałam sobie, że to tylko dziecięce lęki. Poza tym potrzebowaliśmy tego wyjścia, tej chwili tylko dla siebie. Kiedy po północy wróciliśmy po nich, oboje już spali. Teściowa z uśmiechem podała mi ich rzeczy, mówiąc:
– Jak aniołki. Nawet nie pisnęli.
Tylko że w aucie, przez sen, Zuzia cicho szlochała. A ja wtedy jeszcze nie rozumiałam dlaczego.
Od tamtej soboty coś się zmieniło
Dzieci były niespokojne. Michałek płakał w nocy, choć wcześniej nie zdarzało mu się to od miesięcy. Zuzia stała się wybuchowa, płakała z byle powodu, a czasem zamykała się w swoim pokoju i nie chciała rozmawiać. Początkowo myślałam, że to przez zmęczenie, przedszkole, może jakieś napięcia między rodzeństwem. Ale niepokój nie mijał. Któregoś dnia, przy śniadaniu, zapytałam od niechcenia:
– Może w weekend znowu pojedziecie do babci? Tylko na parę godzin.
Zuzia wypuściła łyżkę z ręki. Z brzękiem uderzyła o talerz. Michałek zamarł z kanapką przy ustach. Patrzyli na mnie, jakbym zaproponowała coś okrutnego.
– Nie chcę – powiedziała Zuzia. – Nie chcę i już.
– Ale dlaczego? Co się dzieje?
– Bo babcia jest niemiła – odpowiedział Michałek, nie patrząc mi w oczy.
– Przestańcie. Babcia przecież was kocha. Może po prostu czasem się denerwuje, tak jak każdy.
Zuzia popatrzyła na mnie z wyrzutem.
– Ty jej nie znasz tak jak my.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. To była moja teściowa, matka mojego męża. Nie idealna, ale przecież nigdy nie zrobiłaby im krzywdy. Próbowałam wszystko racjonalizować – dziecięce emocje, może jakaś surowość, która nie przypadła im do gustu. Marek, gdy o tym wspomniałam, wzruszył ramionami.
– Znowu mają swoje fanaberie. Moja matka była surowa, ale mnie wychowała. I jakoś żyję.
A ja wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to nie chodziło o surowość.
Po prostu się jej bali
Pewnego popołudnia przyszłam wcześniej po dzieci do przedszkola. Chciałam im zrobić niespodziankę – zabrać na lody, może do kina. Czekałam na nich przed wejściem i kiedy tylko mnie zobaczyli, rzucili się biegiem. Michałek objął mnie tak mocno, że aż się zachwiałam.
– Myślałem, że dzisiaj babcia nas odbierze – wyszeptał. – Bałem się.
Zuzia tylko trzymała mnie za rękę i patrzyła gdzieś w bok.
Po drodze, przy lodach, zebrałam się na odwagę.
– Dzieci... co takiego robi babcia, że nie chcecie do niej chodzić?
Długo milczeli. W końcu Zuzia zaczęła.
– Ona nas straszy. Mówi, że jak nie będziemy grzeczni, to nas zabierze do piwnicy.
Zamarłam.
– To pewnie tylko takie straszenie, wiecie... starsi czasem mówią rzeczy, których nie powinni. Ale wy wiecie, że to nieprawda, prawda?
– A Michałka raz zamknęła w łazience – powiedziała Zuzia cicho. – Bo nie chciał jeść zupy.
Poczułam, jak robi mi się gorąco. Michałek patrzył na mnie z przestrachem, jakby bał się, że mu nie uwierzę.
– Na długo? – zapytałam ostrożnie.
– Nie wiem... długo. Płakał. Ja krzyczałam, ale babcia powiedziała, że ma być kara i koniec.
Nie mogłam oddychać. Czułam, jak ogarnia mnie panika. Przecież Marek mówił, że jego matka była wymagająca, ale to... to było coś innego. To było przemocą. I nagle zrozumiałam, że dzieci od miesięcy próbowały mi coś powiedzieć, a ja... ja ich nie słuchałam.
Czułam złość na nią i na siebie
Wieczorem, gdy Marek wrócił z pracy, od razu zapytałam, czy możemy porozmawiać na osobności. Zamknęliśmy się w sypialni. Trzęsły mi się ręce, głos łamał, ale opowiedziałam mu wszystko, co usłyszałam od dzieci. O straszeniu piwnicą. O zamykaniu w łazience. O ich płaczu i lęku.
– Przesadzasz – powiedział bez zastanowienia. – Dzieci czasem coś wymyślają. Moja matka nigdy nie zrobiłaby im krzywdy.
– Marek, Zuzia mówiła to ze łzami w oczach. Michałek miał w sobie taki strach, że... ja nie jestem w stanie tego zignorować.
Westchnął, zacisnął usta i usiadł na brzegu łóżka.
– Może była za ostra. Ale to nie powód, żeby robić z niej potwora. Przecież nie zamykamy jej drzwi na zawsze, bo się zdenerwowała raz czy dwa.
– To nie chodzi o zdenerwowanie – warknęłam. – Nasze dzieci się jej boją. Ja się boję, Marek. Bo przez tyle miesięcy nie mówiły nic, a ja je do niej wysyłałam jakby nigdy nic!
Popatrzył na mnie bez słowa. Po chwili odezwał się cicho:
– Może... trzeba z nią porozmawiać. Postawić granice.
– Nie chcę z nią rozmawiać. Chcę, żeby nasze dzieci były bezpieczne.
Tej nocy nie spaliśmy prawie wcale. Marek kręcił się po mieszkaniu, ja leżałam z otwartymi oczami i słuchałam oddechów dzieci za ścianą. I powtarzałam sobie w głowie jedno zdanie, jak modlitwę: „Gdybym tylko wcześniej ich posłuchała...”
Dłużej na to nie pozwolę
Następnego dnia Marek zadzwonił do matki. Chciał porozmawiać spokojnie, bez oskarżeń, chociaż ja nie wierzyłam, że taka rozmowa coś zmieni. Siedziałam obok niego na kanapie, słyszałam każde słowo.
– Mamo, musimy porozmawiać o dzieciach – zaczął. – O tym, co się dzieje, kiedy zostają u ciebie.
– A co niby się dzieje? – odpowiedziała natychmiast. – Są niegrzeczne, to dostają nauczkę. Tak mnie wychowywano i jakoś żyję.
– Michałek mówił, że zamknęłaś go w łazience. Zuzia boi się, że zabierzesz ich do piwnicy. Wiesz, jak to brzmi?
– Bo dzisiaj to dzieci mogą wszystko. Królowie na tronie. A jak ktoś wymaga porządku, to od razu potwór, tak?
– Mamo, one się ciebie boją.
Zapadła cisza. Po drugiej stronie słychać było ciężki oddech.
– A ty ich słuchasz? Zamiast własnej matki? To ja cię wychowałam, a teraz podważasz moje metody?
– Bo te metody ranią moje dzieci – powiedział stanowczo Marek.
Rozmowa skończyła się chłodno. Bez pojednania. Bez skruchy. Teściowa rzuciła, że „skoro tak, to nie musi więcej ich widywać” i odłożyła słuchawkę. Nie płakałam. Byłam zbyt zmęczona, zbyt rozczarowana. Przez lata myślałam, że teściowa, choć trudna, chce dla nas dobrze. Tymczasem jej upór, twardość i przekonanie o własnej nieomylności zostawiły w moich dzieciach rany, które długo będą się goić. A we mnie? Poczucie winy, że pozwoliłam na to wszystko zbyt długo.
Nie mamy z nią kontaktu
Od tamtej rozmowy minęły dwa miesiące. Teściowa nie odezwała się ani razu. Nie zapytała o dzieci, nie próbowała się z nami spotkać. Czasem myślę, że nawet lepiej – że może milczenie to jej forma przyznania się do winy, choć pewnie nigdy tego nie powie głośno. Marek początkowo próbował ją tłumaczyć, ale z czasem przestał. Widział, jak Zuzia zaczęła znowu się uśmiechać, jak Michałek spokojnie zasypia i nie boi się zostawać sam w pokoju. To było dla niego wystarczająco wymowne.
Ja wciąż mam w sobie wyrzuty sumienia. Że nie słuchałam ich wcześniej. Że wypierałam to, co działo się na moich oczach. Chciałam wierzyć, że skoro ktoś jest rodziną, to z definicji znaczy dobrze. A przecież dzieci też są rodziną. I to one powinny być pierwsze, którym wierzymy. Czasem Zuzia zapyta, czy babcia nas już nie lubi. Michałek nie mówi nic, tylko tuli się do mnie mocno, jakby bał się, że znowu zniknę. Odpowiadam wtedy spokojnie, że babcia po prostu musi się wiele nauczyć, zanim znów się spotkamy. I że ja zawsze będę po ich stronie.
Z tej historii wyniosłam lekcję, którą chciałabym przekazać każdemu rodzicowi: ufaj dzieciom. Ich lęki, łzy i ciche milczenie mówią więcej niż tysiąc słów. Gdyby ktoś powiedział mi to wcześniej, może oszczędziłabym im bólu. Ale teraz wiem. I już nigdy nie przestanę słuchać.
Milena, 34 lata
Czytaj także:
- „Na wielkanocne śniadanie ciotka zaprosiła mojego eks. Przeczuwałam, że wspólne szukanie pisanek nie skończy się dobrze”
- „Dziadek tonie w długach, a święta za pasem. Ledwie stać go na kostkę masła, bo całą emeryturę przepuszcza na głupoty”
- „Co roku w Wielkanoc urabiam się w kuchni po łokcie. Nikt nawet nie podziękuje, bo wszyscy myślą, że to mój obowiązek”