Reklama

Nie jestem typem matki, która godzinami gapi się w bobasa i szepcze mu do ucha, że jest całym jej światem. Kocham swoją córkę, żeby było jasne – ale są rzeczy, które lubiłam robić bez niej. Dlatego, gdy znajomi zachwycali się ciążowymi brzuszkami, uśmiechałam się z politowaniem. Nie, dziękuję. Już to przerabiałam. Kolki, pieluchy, ślinienie się na moje swetry – pas. Raz wystarczy.

Reklama

A potem zaczęło mnie uwierać coś, czego nie potrafiłam nazwać. I wtedy powiedziałam mężowi, że może… spróbujmy jeszcze raz.

– Przecież lekarz mówił, że nie możesz mieć więcej dzieci – przypomniał, jakby mówił o pogodzie.

Wzruszyłam ramionami. Bo co miałam powiedzieć? Że wiem? Że pamiętam? Nie powiedziałam mu wtedy jeszcze jednej rzeczy. Że zaczęłam się modlić. A ja nie modliłam się od liceum.

Czułam to

Stałam w łazience z kubkiem porannej kawy, gapiąc się na swoje odbicie. Włosy w nieładzie, worki pod oczami, koszulka z zeszłego wieczoru. Idealna matka i żona.

– Mama, skończyło się masło! – wrzasnęła Kalinka z kuchni. – Tata powiedział, że ty lepiej wiesz, gdzie jest!

– Nie wiem, skarbie, nie chowam masła po kątach – odkrzyknęłam, nie ruszając się z miejsca. – Niech tata kupi po drodze!

– Słyszałem! – odparł Michał z drugiego pokoju. – Czyli to ja robię zakupy, ty karmisz dziecko i wszechświat jest w równowadze!

– Ha, bardzo śmieszne – mruknęłam. – Czasem się zastanawiam, co byś zrobił, gdybym faktycznie zniknęła na kilka dni.

– Pewnie odkryłbym zapasy masła w pralce – zaśmiał się i wszedł do łazienki bez pukania. – Co tak stoisz?

Wzruszyłam ramionami.

– Tak myślałam... może byśmy jednak spróbowali? – zapytałam cicho.

– Spróbowali czego?

Z drugim dzieckiem – spojrzałam mu w oczy.

Zamilkł. Potarł kark, po czym westchnął.

– Przecież lekarz... To nie jest dobry pomysł.

– A jeśli się mylił? Ludzie się mylą. Może po prostu... musimy chcieć.

Myślałem, że już nie chcesz. Mówiłaś, że jesteś zmęczona. Że Kalinka ci wystarczy.

– Bo byłam. A teraz... nie wiem. To nie jest kwestia rozsądku. To się czuje. Tak jakby... ktoś na mnie czekał.

Patrzył na mnie długo. A potem wyszedł, nic nie mówiąc.

Nie rozumiała mnie

– To jest absolutnie irracjonalne – powiedziała Magda, moja siostra, kiedy spotkałyśmy się na szybkiej kawie po pracy. – Nawet nie jesteś religijna.

Wzruszyłam ramionami.

– Modlę się. Po prostu. Może ktoś tego słucha.

– Ty? – parsknęła. – Kiedy ostatni raz byłaś na mszy?

– Może właśnie dlatego ktoś mnie teraz wysłucha.

Magda przewróciła oczami.

– Lekarze ci powiedzieli wprost. To cud, że Kalinka się pojawiła. A ty teraz chcesz... zawracać głowę Bogu?

– A co mam do stracenia? – spojrzałam na nią. – Po prostu... czuję, że ktoś jeszcze powinien tu być. W naszym domu. W naszym życiu.

– I co? Michał też tak czuje?

Zamilkłam.

– Michał nie rozmawia ze mną na ten temat.

– No właśnie. Bo się boi. Jak wtedy, po diagnozie.

– Myślisz, że nie pamiętam?

– Wiesz, co pamiętam? Jak płakałaś w mojej kuchni. I co, teraz znowu?

– To nie boli tak samo – wyszeptałam. – Teraz to jakby... jakby ktoś naprawdę tam był. Tylko nie może przyjść.

Magda milczała przez chwilę.

– Nie rozmawiaj o tym z mamą. Nigdy.

Nie traktował mnie poważnie

Kiedy weszłam do sypialni, Michał już leżał z telefonem, podpierając się na łokciu. Nie podniósł wzroku, nawet gdy położyłam się obok.

– Rozmawiałam dziś z Magdą – rzuciłam niby od niechcenia.

– Mhm – mruknął.

Powiedziała, że robię z siebie wariatkę. I że cię znowu dobijam tym wszystkim.

– Powiedziała prawdę.

Obróciłam się na bok, wbijając wzrok w jego plecy.

– To powiedz mi wprost, że nie chcesz. Że nigdy więcej.

– Oliwia...

– Nie, serio. Powiedz to. Bo nie wiem, na czym stoję. Ty milczysz, Magda mnie traktuje jak pensjonariuszkę z oddziału zamkniętego, a ja biegam na poranne msze i... zaczynam czuć się jak idiotka.

Michał odłożył telefon. Usiadł. Spojrzał na mnie w półmroku.

– Nie jesteś idiotką. Tylko że już przerabialiśmy. Byłem z tobą po tej diagnozie. Po tamtym szpitalu. Pamiętasz? Przestałaś jeść. Siedziałaś w fotelu i...

– Bo nie miałam siły wstawać z łóżka!

– No właśnie. Boję się, że znowu się zatracisz.

– A może po raz pierwszy od lat coś czuję! Coś, co nie jest tylko zmęczeniem albo wyparciem!

Patrzył na mnie, jakbym była obca.

– Chcesz, żebym klękał obok ciebie? Żebym z tobą odmawiał nowenny?

– Nie. Chcę, żebyś mnie nie traktował poważnie. Jak swoją żonę.

Zapadła cisza.

Wciąż miałam nadzieję

Siedziałam na krześle w poczekalni. Gdy lekarka wywołała moje nazwisko, podniosłam się automatycznie. Weszłam do gabinetu, cały czas czując, jak w gardle coś mi pulsuje.

– Proszę usiąść.

Miała spokojny głos. Nie ten z moich koszmarów. Ten był ludzki.

– Robiliśmy ostatnio te wszystkie badania… Nic nie obiecywałam, ale... jest coś, co powinnam powiedzieć.

Zamarłam.

– Nie wiem, jak to się stało, ale... Macica wygląda znacznie lepiej niż jeszcze pół roku temu. Jakby organizm się sam przestawił.

– Co to znaczy?

– Że teoretycznie może pani zajść w ciążę. Szansa jest mała, ale nie zerowa.

Zamilkłam. Nie ruszałam się. Nie płakałam.

– Pani mnie słyszy? – zapytała ostrożnie lekarka.

– Przepraszam. Muszę do kogoś zadzwonić.

Wyszłam przed przychodnię i wykręciłam numer Michała. Odebrał po pierwszym sygnale.

– Hej, wszystko okej?

– Michał. Muszę ci coś powiedzieć... Chyba się udało.

Cisza.

– Co się udało? – zapytał z niedowierzaniem.

– Mam szansę. Mamy szansę.

Podjęłam decyzję

– Przepraszam, ale co teraz? – Michał krążył po kuchni z filiżanką w dłoni jak lunatyk. – To znaczy... co mamy robić? Będziemy próbować? Mamy się... jakoś przygotować?

– Nie wiem – przyznałam, opierając się o blat.

– Czyli mamy się teraz starać o dziecko z kalendarzem w ręku?

– Możemy też po prostu... się starać. Bez ręki, bez kalendarza, bez paranoi.

Spojrzał na mnie. Ten jego półuśmiech, który pojawiał się, gdy był bardziej zagubiony, niż chciał przyznać.

– Boję się.

– Ja też.

– Masz w sobie jakąś... nie wiem... iskrę. Jakbyś już widziała to dziecko. Jakbyś z nim rozmawiała.

– Bo rozmawiam.

Michał westchnął.

A co, jeśli się nie uda? Jeśli znowu wróci to piekło?

– Przetrwamy to, bo jeśli się uda, Michał... jeśli ten ktoś naprawdę na nas czeka...?

Zamilkł. Po chwili podszedł do mnie i objął mnie od tyłu. Słyszałam, jak oddycha. Jakby próbował się zsynchronizować z moim sercem.

– Chcesz, żebyśmy spróbowali dziś?

– Chcę, żebyśmy byli dziś razem. A jutro... jak się uda, to się uda.

– Ty to traktujesz jak wiarę.

– Bo cudów się nie planuje. Cud się dzieje. Albo nie.

– A jak się stanie?

– To będzie znaczyło, że ktoś nas jednak słuchał.

Wymodliłam cud

Byłam już prawie w trzecim miesiącu, kiedy odważyłam się powiedzieć Magdzie. Spotkałyśmy się na spacerze – ona z telefonem przy uchu, ja z termosikiem ziołowej herbaty. Przerwała rozmowę, gdy zobaczyła moją minę.

– Coś się stało?

Jestem w ciąży.

Zamarła. Autentycznie. Pierwszy raz w życiu nie wiedziała, co powiedzieć.

– Jak to?

– Tak normalnie. Albo nienormalnie. Cudownie?

– Przecież... przecież to niemożliwe.

– A jednak.

Zaczęła płakać.

– I wszystko w porządku? Z dzieckiem?

– Tak. Jak na razie. Nawet jeśli nie... to nie zmieni faktu, że zaszłam. Że się udało.

– Co na to Michał?

– Codziennie wpatruje się w moje brzuch i gada do niego. Kalinka mówi, że jak urodzę kosmitę, to się wyprowadzi.

Roześmiała się. I wtedy wiedziałam, że będzie dobrze. Kilka miesięcy później, gdy leżałam w szpitalu i patrzyłam na to małe, różowe zawiniątko, poczułam, że to wszystko miało sens. Ból. Czekanie. Modlitwy. Milczenie Michała.

– Jesteś moim cudem – szepnęłam jej do ucha.

Oliwia, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama